niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 5


"Sprzeczne uczucia"


1.
Siedziałam w pokoju Yamanaki wysłuchując cierpliwie jej opowieści odnośnie Kiby, a następnie o każdym jego koleżce, którego poznałyśmy dwa dni temu. Dowiedziałam się tego, co sama zdążyłam zauważyć. Jednak mam świadomość, że jeśli Ino chcę coś powiedzieć… to po prostu to powie. Zostaje mi siedzieć cicho i spokojnie, a także w końcu ułożyć tę cholerną kostkę Rubika. Nigdy mi nie wychodzi, a mówią, że to takie łatwe. Poza tym dzięki tej zabawce, słuchanie Ino nie było takie upierdliwe. Siedziałam pod cieplutkim kocykiem, bo pogoda raczej jesienna, niż wiosenna się zrobiła. Poza tym zmokłam, gdy wracałam z uczelni do akademika. Ledwo zdążyłam się osuszyć i przebrać, a blondynka już po mnie dzwoniła i waliła w drzwi od pokoju.
-Mówiłam ci, że to już sama zauważyłam – powiedziałam ukrywając swoją irytację w głosie – Poza tym za chwilę jest dziesiąta, a ja jestem padnięta… - jęczałam. Dosłownie miało to brzmieć „Wypuść mnie. Daj odpocząć”. Ino spojrzała na mnie z góry, dmuchnęła na swoje paznokcie ostentacyjnie.
-Dobrze, ale jednego na pewno nie zauważyłaś – rzekła pewna siebie, a na jej usta wkradł się chocholi uśmiech. Wróżyło to tylko jedno, ma asa w rękawie. Ponagliłam ją gestem dłoni, ale ta nadal była cicho. – Wpadłaś w oko Sasuke – szepnęła konspiracyjnie. Mogłabym przysiąc, że oczy wyszły mi z orbit. Ja? Jemu? Kretynizm. Przecież jesteśmy z dwóch różnych światów, poza tym różnica wieku…
-Daj spokój – odparłam – On jest dziwny – dodałam widząc jej wzrok. Najwidoczniej moja argumentacja do niej nie trafiła. – Poza tym, skąd ty to wiesz? Powiedział ci? – zakpiłam z jej plotki.
-Jak wyszliście chłopacy ciągle o tym gadali – przerwała i machnęła ręką – Nie, tak naprawdę się śmiali i żartowali, chociaż sami byli w szoku… - wtrąciłam jej się w zdanie.
-Byli w szoku? – zawtórowałam. Odłożyłam kostkę i przeczesałam włosy.
-No tak, ponoć on zazwyczaj nie należy do osób pomocnych, zwłaszcza obcym – puściła mi oczko – poza tym, wszyscy zauważyliśmy, że nie spuszczał z ciebie wzroku – dodała, a na jej ustach pojawił się przepiękny, szczery uśmiech. Uwielbiałam go. Przyglądałam się jej, ale nic nie zdradzało by kłamała. –Nie mów, że nie zauważyłaś? Przecież miał maślane oczka, tylko próbował to ukryć i szło mu całkiem dobrze, aż w którymś momencie nie zaczęłaś gadać z tym mężczyzną przy barze…
-Gadasz głupoty – wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi – Pogadamy, jak zmądrzejesz – wytknęłam jej język i wyskoczyłam z pokoju, jak oparzona. Ja i ten cały Uchiha? Przecież określenie „dziwny” na jego osobę to za mało. Coś mi w nim nie pasuje.  Ciągnie mnie coś do niego i jednocześnie hamuje. Weszłam do swojego pokoju, a stamtąd ruszyłam do łazienki. Z głową, w której kołatały się sprzeczne myśli.

2.
-Dziękuję, Naruto – odparłem do słuchawki telefonicznej – Mam u ciebie dług – dodałem szybko.
-Tak, masz – zaśmiał się gardłowo. W wyobraźni widziałem ten jego ogromny głupkowaty uśmiech i to, jak drapię się w tył głowy.  - W dodatku podwójny, za dyskrecję – dodał. Cieszyłem się, że nie bawił się w przeciąganie tej gatki. – Tylko zadzwoń do niej, bo jeśli tego nie zrobisz – urwał i nastała cisza, którą przerywały nasze miarowe oddechy – to ja to zrobię. Sakura to naprawdę piękna i inteligentna kobieta, nie zmarnuj szansy, bo pamiętaj – zaśmiał się, ale w jego śmiechu było coś sztucznego – ja też mam jej numer dzięki Ino.
-A ja mam jej numer dzięki Tobie – skwitowałem – Do następnego spotkania – rozłączyłem się. Co miałem powiedzieć? Że mam jej numer od dłuższego czasu dzięki Karin? Nie byłem głupi, wolałem mieć przykrywkę by nie pomyślała, że jestem wariatem. Jednak ta kobieta pobudzała każdy mój zmysł do czerwoności. Przy niej nie czułem się sobą, ale czułem jakby koiła mnie jej obecność. To pokrzepiające. To powoduję, że chcę ją mieć. W każdy możliwy sposób fizycznie, chcę mieć jej duszę i ciało. Obojętnie w jakiej kolejności zdobyte.

3.
-Możesz iść na przerwę, zapewne do siedemnastej nic nie będzie się dziś działo. Poczekaj, a potem jesteś wolna, ale nie wychodź szybciej – odparł do mnie mój opiekun praktyk. Pokiwałam twierdząco głową i ruszyłam do kantorku, który wcześniej musiał być jakimś magazynem na brudną pościel. Nadal był tam zsyp i strasznie dudniło, gdy było coś tam wrzucane z wyższych pięter szpitala. Weszłam do pomieszczenia i delikatnie podskoczyłam z krzykiem na ustach. Złapałam się za łomoczące serce.
-Przepraszam – powiedziała przygnębiona Karui. Przyjrzałam jej się w zaciemnionym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła była mała lampka, bo okna tutaj nie było. Miała ogromne worki pod oczami i wygląda jakby nie spała dwa dni. Ciszę przerwało burczenie w brzuchu. Ciemnoskóra wzruszyła ramionami w geście przeprosin. Położyła głową na stół i przymknęła powieki. Usiadłam naprzeciwko niej. Wyjęłam z torby dwie kanapki, ale szelest nawet nie sprawił, że złotooko zwróciła na mnie uwagę. Odchrząknęłam, usadawiając się wygodniej na twardym krześle, jedną nogę oparłam o kant drewnianego siedziska, a drugą pozostawiłam na podłodze.
-Chcesz? – pomachałam jej przed oczami kanapką w sreberku. Ta spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem, ale wzięła ofiarowane jedzenie. Po chwili łakomie już wręcz całą zjadła. – Ciężki dzień? – zagaiłam rozmowę.
-Nic nie mów – odburknęła oblizując palce. – Jestem tu od wczoraj, bez przerwy. Teraz ten cholerny doktorek pozwolił mi pójść szybciej, ale kazał czekać do piątej – warknęła. – I czekam już – spojrzała na zegarek – trzecią godzinę. Tyle dobrego, że Choji ochoczo zaoferował, że po mnie przyjedzie – odpowiedziała z widoczną ulgą.
-Idź – mruknęłam – Będę cię kryć, że w łazience jesteś albo coś – dodałam spokojnie. – Poza tym mój doktorek też kazał czekać mi do piątek popołudniu, więc zapewne mają jakieś zebranie – wydedukowałam już bardziej do siebie, niż do koleżanki. Ta kiwnęła głową, a po chwili jej nie było. – Magicznie powróciły jej siły – szepnęłam pod nosem. Zajęłam się zajadaniem kanapki. Po chwili do moich uszu doszła wibracja mojej komórki. Niestety zanim się po nią schyliłam, telefon przestał dawać sygnał. Jeśli coś poważnego to zadzwoni jeszcze raz – przemknęło mi przez myśl. Ledwo zdążyłam dojeść kanapkę, a komórka zawtórowała. Spojrzałam na wyświetlacz i wytarłam dłoń w kitel z przyzwyczajania. Jakiś nieznany numer.
-Dzień dobry, z tej strony Sakura Haruno. W czym mogę pomóc?  - odparłam do słuchawki oficjalnie.
-Cześć, tu Sasuke. Uchiha Sasuke – powiedział mocny męski głos. W mojej głowie zaczęła migać czerwona ostrzegawcza lampka. A intuicja mówiła „Rozłącz się. No rozłącz się”. Jednak przez ciało przeszedł przyjemny dreszczyk i coś jeszcze, czego nazwać nie potrafię.
-Taak? – przeciągnęłam słowa bardzo niepewnie. Moje ciało się napięło.
-Może spotkamy się dzisiaj, po piątej? – zapytał. Głos miał pewny, ani przez chwilę mu nie zadrżał. Miał coś władczego w sobie, coś co uniemożliwiało mi odmowę. Poczułam, jak śluzówka w jamie ustnej wyschnęła. Nie mogłam nawet przełknąć śliny.
-Do piątej jestem w szpitalu – odparłam niepewnie, czując nieprzyjemną suchość w ustach.
-To przyjadę o 17 po ciebie – i rozłączył się. Spojrzałam zszokowana na telefon. „O co tu do cholery chodzi?”. Pytałam samą siebie.

Gdy była 16:50 byłam ubrana w jeansy, biały t-shirt, na który zarzuciłam skórzaną kurtkę i czarne trampki do tego. Wzięłam swoją torbę i zawiesiłam na ramię. Czekałam spoglądając na zegarek. 9 minut do wyjścia… Może nagły wypadek i przybiegnie ktoś po mnie? 7 minut do wyjścia… W sumie mogłabym rozpuścić włosy. Są tylko trochę pofalowane. 4 minuty do wyjścia… Makijaż jest naturalny i nie rozmazał się, mogło być gorzej. Godzina piąta po południu. Cud się nie zdarzył, muszę iść. Wypiłam wodę, a pustą butelkę wyrzuciłam do kosza. Krok, tupnięcie. Krok, tupnięcia. Echo w uszach, szum w uszach. Głosy się mieszały.
-Przecież to tylko zwykły facet – mruknęłam pod nosem… - Który dziwnie na mnie działa – dodałam przerażona.
Gdy wyszłam przed szpital nie zauważyłam go. Stanęłam i rozglądałam się dookoła. Prawda jest jednak taka, że nie wiem czym ma przyjechać, a może przyjdzie pieszo? W co jest ubrany? Stałam i taksowałam krajobraz jak najdokładniej potrafiłam. I nic!
Nagle ktoś klepnął mnie w ramię. Obejrzałam się przestraszona. Spojrzałam w czarne niczym węgiel tęczówki i wydały mi się bardzo znajomy, ale jednocześnie obce. O co chodzi? Co to za uczucie? Z transu wyrwał mnie jego głos.
-Przepraszam – mruknął – Nie chciałem cię przestraszyć. Chodź, pewnie jesteś głodna – złapał mnie za przegub dłoni i pociągnął za sobą.  Po chwili wyrównałam z nim krok, więc puścił moją dłoń.
-Masz jakiś pomysł, gdzie możemy zjeść? – zapytałam, nieukrywając ciekawskiego tonu.
-Znam jedno ciekawe bistro – odparł i otworzył przede mną drzwi samochodu, jak na gentlemana przystało.
Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Kolejny raz, jednak rozmowa w aucie było już nieco bardziej swobodna od naszej ostatniej pogawędki. Co mnie trochę uspokoiło i pozwoliło rozluźnić napięte ciało.

Faktycznie, bistro było nieduże, wręcz kameralne. Wszystko w kolorze oliwkowym w połączeniu z drewnem pomalowanym na biało i kratką szaro-białą, wyglądało pięknie.
-Podoba ci się? – zapytał delikatnie. Podał mi kartę z menu. Spojrzałam na nią. Oliwkowa, ręcznie robiona.
-Tak, ślicznie tu jest – szepnęłam nieśmiało.
-I przekonajmy się, czy pysznie – skwitował i spojrzał wymownie na kartę dań.  Najchętniej zamówiłabym wszystko, ale postawiłam na japońską podstawę diety. Ryba z warzywami na parze, a na deser ciepła szarlotka z gałką lodów.
Czekając na zamówienia pytałam się, gdzie pracuje, co robi, czemu nie ma kobiety. Zaśmiał się i przyglądał się mi badawczo. Gestem dłoni kazał mi zwolnić.
-Daj mi odpowiedzieć na pytanie – odpowiedział z uśmiechem. Wyglądał pociągająco. Zauważyłam, że przyciąga wzrok wielu kobiet. Dopiero teraz przyjrzałam się mu, jest dobrze ubrany. T-shirt granatowy, na to skóra, czarne spodnie i wyższe buty skórzane. W dodatku te oczy i włosy, które lśniły na granatowo. – Więc pracuję jako prawnik, poza pracą mam kilka hobby. Kobiety nie mam, bo większość nie zasługuję chociażby na kilka minut uwagi – odparł lekko, jakby to była wyuczona mowa. Chciałam coś powiedzieć, ale kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Pokiwałam w podzięce głową, chociaż było to zbędne, gdyż wlepiała maślany wzrok w Sasuke.
-Smacznego, Sakura – powiedział i posłał mi uśmiech. Jedliśmy w ciszy, co chwilę na sobie spoglądając.

-Dziękuję – odparłam i pocałowałam go w policzek. Szybko wyszłam z auta, by nie zrobić nic głupiego. Wiedziałam, że lepiej zostawić po sobie niedosyt. Przynajmniej tak zawsze mówiła Ino, a bądź co bądź ona ma doświadczenie z mężczyznami.

4.
Leżałem w łóżku zadowolony z dzisiejszego popołudnia. Poszło lepiej, niż ostatnio. Miałem wrażenie, że zaczęła się do mnie przekonywać.  Chociaż z drugiej strony wiedziałem, że to dopiero początek. Zdążyłem zauważyć, że do łatwych kobiet nie należy. Szybko upiłem łyk wody i poszedłem spać z uśmiechem na ustach, bo mimo wszystko był to całkiem udany dzień.
-Małymi kroczkami do celu – szepnąłem sobie na dobranoc.


„-Sasuke, błagam – mówiła zapłakana kobieta. Upadła na kolana i złapała się za wystający ciążowy brzuch. Szlochała bezsilnie, trzymając się jedną ręka dłoni męża. Chłodny wiatr wbijał igły w ich twarze. – Proszę cię, nie mamy już dokąd iść… - szlochała bezradnie. Oparła czoło o udo ciemnowłosego mężczyzny. – Wróćmy do Konohy, to najlepsze wyjście – mężczyzna potarł się po czole i naciągnął mocno czarną czapkę. Wiedział, że jego żona ma rację. Uciekali już ponad rok. Nigdzie nie zagrzali miejsca na dłużej niż dwa miesiące. Nikt nie chciał pomagać obcym, pomimo, że byli rodowitymi Japończykami. Za dużo zdrajców krążyło po kraju, większość mężczyzna już dawno zapomniało co to znaczy honor samuraja. Z Konohy do Kioto, z Kioto do Tokio gdzie byli ledwo miesiąc, potem na dłużej zatrzymali się w wiosce pod Tokio, następnie do Hiroshimy, skąd uciekali w popłochu. Objechali już całą Japonią i wiedział, że powrót jest dla niego ryzykowny, ale dla niej i dziecka, które ma urodzić to najlepsze wyjście. W końcu to już ósmy miesiąc ciąży. Przełknął ślinkę. Nigdy nie powiedział jej prawdy, dlaczego z dnia na dzień, niedługo po ślubie, uciekli z rodzinnej miejscowości. Nigdy także, nie ma zamiaru tego zrobić.
-Dobrze kochanie – szepnął całując ją w dłoń. – Chodź, musisz wstać – pomógł jej się podnieść, co kobieta uczyniła z nieukrywaną trudnością. – Nie możesz zachorować – dodawał jej otuchy nieudolnie. Gdy stanęła prosto na nogach, naciągnął jej czapkę mocniej i schował wystające kosmyki różowych włosów. Musiała je ściąć i farbować, bo były zbyt rozpoznawalne. –Czeka nas przeprawa przez las, a nie do końca wiem, gdzie się znajdujemy – ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie. Czuł się za nią odpowiedzialny. Przez swoją miłość wciągnął ją w wir wydarzeń. Mogło ją to ominąć, może całą wojnę przeżyłaby spokojnie w wiosce. Sakura wstała posłusznie i trzymając za dłoń męża ruszyła z nim w głąb lasu. Trzymał mocno jej dłoń, postąpił samolubnie poślubiając ją. Ale nie wyobrażał sobie, że ona może być kogoś innego.

Do Konohy mieli bliżej niż się spodziewali, po dwóch dniach podróżą lasem dotarli do wsi przed zmierzchem. Gdy wrócili od razu udali się do matki Sakury, gdzie szybko położyli ciężarną do łóżka. Kobieta leżała  wyczerpana, ciężko oddychała. Jednak tutaj miał się kto nią zająć. Wszyscy się praktycznie tutaj znali, to niewielka mieścina.
-Sasuke, idź po lekarza! – krzyknęła Mebuki, matka jego żony. Na te słowa wyleciał z domu, jak oparzony. Gdy dobiegł do starszej chaty, którą zajmowała blond włosa staruszka ledwo coś wybełkotał, a następnie złapał za jej rękę i biegiem ruszył  z powrotem do żony.  Kilka metrów przed domem stało kilku żołnierzy, a na końcu ulicy wóz, a na pace młodzi chłopacy siedzieli ze spuszczonymi głowami. Gdyby przybyli dzień później pomyślał Sasuke rozłoszczony…
-Sasuke Uchiha – rzekł jeden, prawdopodobnie ofice, poważnym tonem – Idziesz z nami – dwóch złapało go pod ramię, ale on ani myślał iść z nimi.
-Nigdzie nie idę, moja żona – krzyczał i rzucał się na prawo i lewo. Kopał na oślep, ale dołączyło kolejnych dwóch żołnierzy, gdyż tamci nie dawali sobie z nim rady.
-Opór na nic się zda – powiedział spokojnie oficer i ruszył przodem. Uchiha jednak ani myślał się poddawać. Próbował z całych sił, jakie jeszcze posiadał. Nie chciał zostawiać Sakury samej, nie teraz.
-Dajcie mi chociaż zobaczyć moje dziecko! – warczał i charczał. – Moja żona zaczyna rodzić! – łapał się ostatniej deski nadziei, jaką posiadał. Jego twarz zaczęła przybierać purpurową barwę, gdy żołnierze przygwoździli go do ziemi i zaczęli podduszać. Żyły zaczęły wychodzić na czole.
-Idziemy – podniósł go jeden żołnierz, a potem pchnął do przodu. Sasuke wlepił oczy w wejście do domu, gdzie stała przerażona Mebuki. Była sparaliżowana przez strach. Kolejny żołnierz kopnął go w plecy tak, że mężczyzna upadł twarzą w błoto. Czuł się bezradny. Ostatni raz widział dziś swoją żonę, czy jeszcze kiedyś ją spotka?”

________________
Już wiem, że historia nie jest z tych bardzo porywających. Mam jednak nadzieję, że ktoś to czyta. Może macie jakieś pomysły, bądź za coś chcecie mnie skrytykować? Śmiało!