niedziela, 24 lipca 2016

|Rozdział 5|

"Serce matki"

-Boruto – głuchy szept wydobył się z mojej krtani. Leżał w kałuży krwi, własnej juchy, która sączyła mu się nadal z usta. Miałam wrażenie, że bulgotała. Podeszłam powoli, wyostrzając swoje wszystkie zmysły – bojąc się, że ta zakapturzona postać może gdzieś się kryć.  Jednak widok tych młodych niebieskich oczu, które były martwe i traciły swój blask; przerażał. Uklęknęłam przed nim, od razu poczułam mieszaninę krwi z piaskiem na kolanie. Pogłaskałam policzek, ale oprzytomniałam, sprawdziłam puls – zero.  Ryk rozpaczy wydobył się z mojego gardła. Jak zginął? Obejrzałam ciało, było przeszyte kataną, najwyraźniej nasączoną trucizną. Szybko działającą. Bezlitosna śmierć, dziecka które miało przed sobą całe życie. Nagle usłyszałam, nie poczułam oddech na karku, który jak się pojawił – tak szybko zniknął. Poczułam gęsią skórkę na szyi, krew z przerażenia wręcz zaczęła cofać się w moich żyłach. Obróciłam się, ale czarna plama mignęła mi przed oczami, bez zastanowienia ruszyłam się w jej kierunku, zostawiając bez opieki zwłoki mojego syna chrzestnego. W szpony śmierci, bez planu, bez zastanowienia. Ryzykując życie moje i mojego dziecka. Znowu, znowu jestem sama – bez niego.

-Pamiętaj dbaj o siebie i naszą córkę. Jesteście dla mnie najważniejsze – powiedział i pocałował mnie w czoło.
-Ty też dbaj o siebie- szepnęłam. Po chwili ruszył w stronę bramy wioski. Ta zima dawała się we znaki. Cały dzień przeczekałam na mojego męża, Sarada była moim promyczkiem w tych chwilach, a  świadomość że znów zostanę matką napawała mnie dumą. Pomagam spełniać marzenia Sasuke, jestem ich częścią – a wręcz głównym wykonawcą.
Sarada spała, a za oknem zbierała się śnieżyca. Wzięłam jeden z cieplejszych koców by narzucić go na swoją córeczkę.
-Spij skarbie – szepnęłam, gdy ta niespokojnie się wierciła. Ucałowałam jej piękne czółko.  Zeszłam do salonu, owinięta w najcieplejszy sweter, usiadłam wygodnie w fotelu, spoglądając w płomienie tlące się w kominku. Czekałam, znów czekałam na niego. Sekundy, minuty i kilka godzin minęło. Obudziłam się w momencie, gdy ktoś przykrywał mnie kołdrą i wtulał się we mnie.
-Cii, już jesteś w łóżku – usłyszałam ten ciepły szept, gorący oddech drażnił mnie za uchem – jestem przy tobie kochanie – poczułam gorącą dłoń na swym brzuchu, która delikatnie kreśliła kółeczka. Mruknęłam pod nosem. – Moje skarby wiecznie mnie wyczekujące – szept otulił mnie do snu, wpędzając w słodkie sny i mrzonki.”

Tym razem się nie pojawi, tym razem… Jednak w środku liczę, że uratuje mnie. Od kiedy jestem jego żoną robił to. W sprawach błahych i w sprawach na wagę życia. Przyzwyczaiłam się do zależności, czy być może robi to strach? Boję się tego kogoś? Idę prosto w pułapkę. „Cholera” przemknęło mi przez myśl. Dekoncentracja i spadłabym siedem metrów w dół. Westchnęłam, skumulowałam większą cząstkę chakry i energicznie się odbiłam od delikatnej gałęzi, która pękła pod naciskiem siły.
-Stój!!! – krzyknęłam bez namysłu. Ten ktoś był cholernie szybki ledwie mogłam go dogonić. – Stój morderco -  krzyczałam, jak opętana. Nawet nie zastanowiłam się co by się stało gdyby stanął. Zapewne zginęłabym w minutę. – Stój!!! – warknęłam niczym lwica, ale mignęła mi tylko cząstka czarnego materiału spadająca w dół. Przeskoczyłam za daleko i musiałam odbić się od drzewa robiąc salto by zawrócić. Spadłam za plecami „tego kogoś” jakieś dziesięć metrów dalej, charczałam zmęczona. Dzień dobiegał końca, widział krwisto czerwony zachód Słońca. – Kim jesteś? – zapytałam. Cisza, uciążliwa cisza przerywana moim płytkim oddechem, szelestem zrywanych liści przez wiatr i trzepotu skrzydeł.  Czułam drżenie swojego ciała. Jednak ścigana postać ani drgnęła, zauważałam jak wysuwa się coś spod materiału, przybrałam z przerażenia pozycję obronną. Ostrze katany delikatnie odbiło promienie zachodzącego Słońca, co na moment mnie oślepiło – to był błąd. Poczułam uderzenie w plecy, bardzo mocne które odrzuciło mnie na kilka metrów. Ogłuszyło mnie to, nie mogłam wyczuć chakry przeciwnika, dopiero po chwili wyczułam ją na zachodzie. Nie wiem ile to trwało, nie jestem w stanie powiedzieć – pojęcie czasu przestało dla mnie istnieć.
-Kim jesteś?!!! Odpowiedz mi!! – wrzasnęłam ile miałam sił w płucach. Traciłam cierpliwość, bawiono się mną niczym szmacianą lalką. Usłyszałam tylko przeraźliwy śmiech, niczym rechot ropuchy. Nagle coś upadło, a katana którą ów postać dzierżyła ociekała świeżą juchą. Przyjrzałam się rączce… Bez  zastanowienia ruszyłam na tego kogoś, odbiłam się od ziemi i skumulowałam energię w prawej pięści – Żryj to popaprańcu!!! – warknęłam, z całej siły jaką miałam chciałam dorwać tego kogoś, kto napsuł mi dziś tyle krwi, kto miał ręce splamione niewinną dziecięcą juchą. Jednak oszołomiona trafiłam w skały. –Cholernie szybki jest..  - mruknęłam do siebie pod nosem oszołomiona. Miałam wrażenie, że prędkością dorównuje świętej pamięci Lee. Odskoczyłam, byłam od tego kogoś zaledwie kilka metrów.
-Skąd masz tą katanę? – krzyknęłam wrogo. – Nie należy do ciebie – powiedziałam pewna swego. Udało mi się dostrzec mały grawer na rękojeści, był to znak klanu Uchiha. „A jeśli to Sasuke się z tobą bawi?” – jakiś chory wewnętrzny głos popychał mnie w stronę tej myśli. – Co przed chwilą upuściłeś?!

Zdyszana klęczałam na trawie, ledwo mogłam oddychać. Miałam wrażenie, że straciłam czucie w kończynach.
-Sasuke-kun mam już dość – szepnęłam zrozpaczona. Trening z nim był torturą. Psychiczną i fizyczną.
-To dla twojego dobra, kochanie – odparł. Kolejny raz złapał mnie w swojego Mangekyo Sharingana. Ostry bezdźwięczny ryk wydobył się z mojego gardła, każda komórka mojego ciała się paliła, czułam jak pali mnie żywcem. Jak sama siebie spalam żywcem, a potem nie mogę oddychać krtań się powiększa, coś ciężkiego mam przy nodze. Tonę? Otwieram oczy i staram się machać rękoma, ale nic to nie daję. Panikuję, krzyczę, ale ucieka mi tylko więcej powietrza… Opadam na dno. Koniec, oddycham głęboko przerażona. Jestem mokra, ale tylko od potu. Moje oczy wyrażają pewnie tylko przerażenie.
-Sasuke… proszę… - wychrypiałam ostatkiem sił, ledwo powstrzymując łzy. Każda iluzja jest inna, mniej lub bardziej okrutna. Przeraża mnie.
-Sakura – usłyszałam jego głos jak odbija się echem w mojej głowie – to dla twojego dobra. – Jutro zaczniemy od nowa – powiedział, uklęknął przede mną. Spojrzałam na niego, ziemia wydawała się ukojeniem, jej chłód mnie orzeźwiał. Przymknęłam oczy – nie chciałam go widzieć takiego w stosunku do mnie.
-Dla jakiego dobra? – zawtórowałam mu głucho. Poczułam jego dłoń na swojej głowie. Przeczesywał mi delikatnie włosy.
-Wiem, że jesteś odporna na iluzję, jednakże gdy zjawi się ktoś silniejszy od ciebie – musisz być gotowa na prawdziwe psychiczne piekło, które przekłada się na wyczerpanie fizyczne – odparł. Gestem dłoni kazał mi się podnieść. Posłuchałam i na drżących dłoniach resztami sił starałam się podnieść. – Spójrz na siebie – dodał chłodno, czułam jak omiótł mnie wzrokiem. – Nawet cię nie dotknąłem, a ty wyglądasz jakbym próbował cię zabić – powiedział to zimnym tonem, trochę jakby z rezygnacją. Zabolało mnie. Czułam pieczenie oczu, ale usilnie starałam się nie wylać ani łzy.
-Ale po co mi to? – szepnęłam.
-Abyś była silna, jako moja żona musisz być odporna psychicznie – odparł. – Nie zawsze będę mógł pośpieszyć ci z pomocą, a więc robię to dla naszych potomków także – poczym wziął mnie na ręce. Czułam jego bicie jego serca. Nie miałam siły by zastanowić się nad sensem tych słów, ale może w tym wariactwie jest metoda? Starałam przekonać samą siebie.  Z drugiej strony – kto ma obecnie silniejsze i bardziej mroczne oczy od mojego męża? Jednakże sen był ode mnie silniejszy, a ciepło jego ciała dawało mi ukojenie
.”

Potrząsnęłam głową by wypędzić te irracjonalne myśli. Do takich rzeczy Sasuke nie posunąłby się do zabójstwa Boruta. Wmawiałam sobie, trzymając się nadziei niczym nici życia. Spojrzałam na swojego przeciwnika, który zniknął. „Drugi raz się nie dam”. Odwróciłam się na pięcie by zablokować cios, lecz on nadszedł z innej strony, dostałam w bok, odleciałam kilka metrów, jednak zatrzymało mnie drzewo. Warknęłam bezdźwięcznie. Odwróciłam wzrok w stronę napastnika, ale to co ujrzałam zmroziło mi krew w żyłach. Czułam, że nie oddycham, puls zwolniłam, a serce jakby przestało pompować krew. Po policzkach zaczęły mi lecieć łzy, a serce matki pokruszyło się na miliony drobnych kawałeczków.
-Ty skurwielu!!!! – krzyknęłam. Niedowierzałam. Serce łomotała. Szok, przerażenie – złość i agresja. Dłoń oprawcy trzymała katanę, kapała z niej krew, jednak na jej końcu znajdowała się młoda dziewczynka. Jej ciemne oczy zaczęły przygasać, życie z niej odlatywało.
W mgnieniu oku, z przypływu nadludzkiej siły znalazłam się obok „tego kogoś” – jednak ledwo oderwałam mu kawałek czarnego materiału. Dziewczynka nadal była przebita na wylot, tą chorą osobę bawiło dręczenie mnie tym widokiem. Widokiem mojej małej córeczki na końcu tej obleśnej katany. Odbiłam się, tym razem go trafiłam. Ale ten cholerny drań nie miał zamiaru puścić ten katany. Jakby był do niej przyspawany. Czas uciekał „tik-tak”, niczym spadająca jucha na ziemię.
-Mamo… - bezdźwięczne poruszenie ust mojej małej kruszynki.
-Ty kurwo! – warknęłam! Tym razem się udało! Kopnęłam go z całej siły, aż odleciał i nim zdążył się zorientować w sytuacji drugi raz kopnęłam go w plecy, gdy wspierał się dłońmi o ziemię. Zauważyłam tylko, jak z ust poleciała krew na piach, jednak gdy byłam wystarczająco blisko by sięgnąć po kaptur – postać jakby rozpłynęła się w powietrzu. Niewiele myśląc odskoczyłam do córki, jednak od razu zauważyłam brak katany w jej ciele. Rozerwany cały bok, leżała w kałuży krwi. Straciłam czucie w nogach, upadłam. Odgarnęłam te niesforne kosmyki ciemnych włosów z jej twarzy, ciemne piękne oczka wyglądały jakby ktoś ukradł z nich kolor. Przytuliłam bezwładne ciało córki do piersi – straciłam większą część siebie.
-SARADA!!!!!

**


Biegłem ile sił, biegłem bo musiałem. Musiałem zdążyć. „Po trupach do celu” jak to się mówi. W głowie miałam myśl oby nic jej się nie stało. Nie czułem upływającej chakry, co mnie frustrowało bo nie czułem abym poruszał się dostatecznie szybko. A jeśli się spóźnię? Gorączkowo paliła mnie ta myśl. Nadepnąłem na kałużę krwi, przewróciłam nogą ciało chłopięce – spojrzałem w oczy, który już wydawały się bardziej szare niż błękitne. Westchnąłem, wielka szkoda mi.
-Oby na drugim świecie było ci lepiej, Boruto – po tych słowach usłyszałem huk, kilka kilometrów stąd toczyła się walka. Nie więcej niż 10.  Odbiłem się od ziemi, a jucha rozpryskała się na wszystkie strony.
-Świeża – mruknąłem. Dzieliło mnie tylko kila minut od Sakury. I wreszcie dotarłem, przykucnąłem da gałęzi za liśćmi by nikt mnie nie zauważył. Musiałem rozeznać się w sytuacji, jak daleko to zaszło. Sakura lamentowała nad ciałem Sarady, spojrzałem za nią. Stała tam, kiwnąłem do niej głową i zeskoczyłem z gałęzi. „To mój czas”.

niedziela, 17 lipca 2016

|Rozdział 4|

"Iluzja rzeczywistości" 

Nie… Sarada!!! Zostaw ją, zabij mnie!!!” Obudziłam się z krzykiem, cała zlana potem, było mi strasznie niedobrze, więc ruszyłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Wyglądałam, jak żywy trup na którego wręcz nie idzie patrzeć. Brzydziłam się teraz sama sobą.
-Wszystko dobrze, Sakura? – spojrzałam w bok. W drzwiach stał Sasuke i wyglądał na zmartwionego. Kiwnęłam głową. – Na pewno? – usłyszałam kroki. Stanął przede mną, jego ręka pogładziła mój policzek. – Bo wyglądasz, jakbyś spotkała ducha – uśmiechnął się złośliwie. Nagle coś wbiło mi się w brzuch, poczułam przeogromny ból, a momentalnie łzy pojawiły się w moich oczach.
-Co ty.. – nie dokończyłam, gdyż zaczęłam krztusić się własną juchą. Spojrzałam w dół, w dłoń mojego ukochanego, który trzymał kunai wbity w mój brzuch. Usłyszałam jego histeryczny śmiech, a potem ostre wyrwanie ostrza, aż nogi pode mną się ugięły. Dopiero teraz zauważyłam, że był cały we krwi, a za nim widziałam leżącą na podłodze Saradę. – Ty skurwysynu – chciałam się zamachnąć, ale upadłam na kolona. A w moich uszach brzęczał ciągle ten rechot, od którego robiło mi się słabo.

**

Obudziłam się zdyszana. Od około tygodnia mam koszmary, które jak widzę przybierają na sile. Sięgnęłam po ziółka, by je zaparzyć. Czuję się rozdarta, bezsilna, bezwładna nad własnym losem. Złe sny pojawiły się w momencie, w którym zaczęłam myśleć, iż tracę kontrolę nad własnym życiem. Siedzę tylko w tej przeklętej posiadłości, która należy do mojego męża, w której czuję się jak intruz. Sarada ostatnio chodzi za Sasuke niczym cień, niedługo gennini przydzieleni zostaną do drużyn i otrzymają swoich sensei, dlatego chcę być najlepsza, najwięcej umieć, najlepiej panować nad chakrą, chcę być kopią swego ojca. Moje zdolności są dla niej nic nie znaczące, bo nie chcę skończyć jak ja – kura domowa albo przyszła pani ordynator. Tak „przyszła” – dopóki Shizune nie zrezygnuje z tej funkcji. Westchnęłam, wzięłam kubek zaparzonych ziół i skierowałam się na patio domu. Usiadłam, a stopy wsunęłam w zimną trawę, na której spoczywały kropelki rosy. Wiatr wiał z północy na południa, a po chwili jakby oszalał i wiał z południa na północ. Odstawiłam kubek i mocniej związałam granatowy szlafrok. Ciepła ciesz rozlała się po moim żołądku. Zaczynał się wschód słońca, jednak kolory które mu towarzyszyły były nieco przerażające. Od tego przeklętego tygodnia, w którym nie mogę dospać zauważyłam, że z dnia na dzień wschód Słońca robi się coraz bardziej szkarłatny. „Zły omen?” zaśmiałam się z własnych myśli. Gdyby był tu Sasuke pewnie dawno dostałabym baty za swoje zachowanie, nieodpowiedzialne jego zdaniem.
-Wracaj już, dyktatorze – szepnęłam. Bez niego dom jest pusty, Sarada dziś jest u jakieś koleżanki. W takich sytuacjach wiem, że to nie moje miejsce. Bez nich nie mam miejsca, nie wiem co ze sobą zrobić. Dopiłam zioła i ruszyłam do środka, gdyż dzisiaj było nieprzyjemnie chłodno.  Nie wiem skąd ostatnio tyle we mnie nostalgii i rozmyślań, może dlatego co powiedziała Ino?
Wasze małżeństwo wygląda, jak dyktatura. Wszystko jest pod niego, dla niego. Nigdy nic dla ciebie, wszyscy wiedzą, że kochasz go ponad wszystko, ale czy on kocha ciebie?” Zaśmiałam się pod nosem, jej wyraz twarzy i determinacja w oczach mówiły jedno „Odejdź od niego lub zrób coś z tym”. Tylko po co, jaki to ma sens? Dla ludzi, którzy wtykają nos w nieswoje sprawy, dla ludzi którzy nas nie znają? Mi jest dobrze, wiem jaki jest i wiem na co się pisałam. Do jasnej cholery ja kocham go, a on mnie. Nigdy nikt nie dowie się jaki jest dla mnie, tylko dla mnie bez świadków. Ot, nasza miłość zawsze będzie trudna, ale za to będzie miała słodszy owoc. Westchnęłam, wolę to niż skończyć jak Naruto i wiem, że to samolubne z mojej strony, ale taka jest prawda.

**

Wchodząc do szpitala panowała atmosfera pełna napięcia. Wszyscy unikali mojego wzroku toteż od razu udałam się do ordynatora. Zapukałam, ale nie czekając na zaproszenie weszłam. Znad góry idealnie poukładanych papierów wynurzyła się Shizune, która wyglądała na mało zachwyconą moją obecnością.
-O Sakura, nie spodziewałam się ciebie – odparła niechętnie w moją stronę. Wyglądała jakby cała noc nie spała. – Chciałaś coś konkretnego? – zapytała nie patrząc na mnie. Strasznie dziwnie się zachowywała.
-Hej, co się tutaj dzieje? Bałagan taki, jakby wojna się toczyła – odparłam siadając naprzeciwko czarnowłosej kobiety. Westchnęła zirytowana, a potem przeniosła na mnie wzrok pełen irytacji.
-Chcesz coś konkretnego czy nudzi ci się już w domu? – zakpiła. Pokiwałam przecząco głową.
-Chciałam pójść do Hinaty, ale wszyscy unikali mojego wzroku, więc przyszłam do ciebie – odparłam. – Tak w szpitalu być nie powinno, Shizune – dodałam zmartwiona. Jej niechęć do mnie dało się wyczuć na drugim końcu Konohy, a najchętniej pewnie by mnie zakopała pięć metrów pod ziemią, jeśli miałaby taką okazję.
-Idź do Hinaty, a potem przyjdź do mnie – odparła, a wręcz wypędzała mnie w ten sposób ze swojego gabinetu. Wróciła do papierów, a ręką pokazała wyjście. Nabrałam wody w usta i wyszłam z dumnie podniesioną głową. Co ją ostatnio gryzie? Na piętrze szpitala już panował większy porządek, chociaż personelu tu za wiele nie było. Co mnie dziwiło, mieścił się tu oddział położniczy i pediatryczny, a także pokoje osób które przechodzą rekonwalescencje.
Stanęłam przed białymi drzwiami, zapukałam. Zero odzewu, westchnęłam. „Czyżby i ona mnie widzieć nie chciała?” Pytałam sama siebie gorzko w duchu. Jeszcze raz i jeszcze raz powtórzyłam tę samą czynność. Zniecierpliwiona weszłam do Sali, ale to co zobaczyłam mnie wytrąciło z równowagi. Okno rozbite, ciężko ocenić czy z zewnątrz czy z wewnątrz, warknęłam. Nawet idioci tego nie posprzątali. Odgarnęłam odłamy szkła nogą.  Spojrzałam na salę, praktycznie wszystko w jak największym porządku, tylko pasy które trzymały Hinatę są zerwane. Przyjrzałam się tym skórzanym, mocnym pasom… Chwilę, tylko jeden jest zerwany, reszta normalnie odpięta, ale co dziwniejsze zerwany pas trzymał nogę. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do Shizune. Cała wrzałam, miałam ochotę ją roznieść.  Czy ta kobieta nie wie, co robi się w takich przypadkach?! Bez Tsunade nie myśli ta wstrętna kobiecina.
-Co to, kurwa, ma znaczyć?! – warknęłam otwierając drzwi. Jej oczy spojrzały na mnie beznamiętnie. – Odpowiedz, bo nie ręczę za siebie – ruszyłam w stronę jej biurka, walnęłam w nie otwartą dłonią, co poskutkowała że pospadały wszystkie papiery z brzegu.
-Niczego ci mówić nie muszę – odrzekła pewna siebie. Zaśmiałam się pod nosem. Nim się zorientowała trzymałam ją za biały kitel i starałam nie rzucić nią o ścianę.
-Nie wydaję mi się –warknęłam i spojrzałam w jej oczy. Była w szoku. – Czy Hatake o tym wie? – cisza. – Czy o tym, kurwa, wie?! – krzyknęłam podnosząc ją z krzesła.
-Nie, nikt nic nie wie –odparła wystraszona. Wzięłam głęboki wdech. Starałam się uspokoić walące serce.
-Dlaczego?
-Bałam się reakcji, poza tym nie mam odwagi i nie wiemy kiedy to się stało –dodała spoglądając w papiery. W końcu podała mi jakąś teczkę. Spojrzałam na dane personalne „Hinata Uzumaki”.  Otworzyłam i zaczęłam przeglądać. – Przejdź do ostatniej kontroli – odparła czarnowłosa siadając na krześle. Zrobiłam tak, jak mówiła. Przeglądałam papiery, podczas obchodu nocnego jeszcze była w sali, spojrzałam na godzinę 04:02 nad ranem, podniosłam wzrok na zegar nad Shizune, który pokazywał 11:45. Kuso.
-Kiedy zauważyliście, że jej nie ma? – zapytałam sprawdzając dalej papiery.
-Około godziny temu, przed jedenastą – odparła. – Musiała się to stać koło wpół do piątej, a dziesiątą rano – odparła. Kiwnęłam głową rozumiejąc. Zbliża się jesień, więc słońce pomiędzy czwartą a piątą jest na horyzoncie, musiała wydostać się przy pomocy kogoś, ale to bez sensu… Zniszczenie okna zostawia ślady, może ktoś chcę by odnaleźć ją? „Pułapka”?
-Daj znać Hatake  - wręcz rozkazałam. – Ja idę do Naruto – dodałam, odłożyłam papiery na jej biurko. Zauważyłam, że Shizune nabrała wody w usta, ale kiwnęła głową i razem ze mną ruszyła do wyjścia z tego przeklętego obecnie miejsca. Spojrzałam na nią niechętnie.
-Starasz się obronić swój stołek bezpieczeństwem innych – dodałam, zauważyłam jej zaskoczoną minę. – Godne pożałowania – odeszłam w szybkim tempie.

**

Stałam przed domem Uzumakiego i jego żony. Westchnęłam, zapukałam energicznie, ale nic nie usłyszałam. Ani kroków, ani „proszę”. Jeszcze raz powtórzyłam czynność, tyle że jeszcze mocniej.   Miałam wrażenie, że szyby w oknach aż zadrżały. Nic. Zirytowałam się. W przypływie złości złapałam za klamkę i nacisnęłam, były otwarte. Bez namysłu weszłam do środka.
-Naruto!!! – krzyknęłam. Przeszłam korytarzem rozglądając się. Wszystko było spowite w ciemnościach, a przecież dochodziło południe. Zauważyłam, że wszystkie okna oprócz jednego tego przy drzwiach frontowych były zasłonięte. „Spali?” – Boruto!!! – krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Ruszyłam do gabinetu, otworzyłam drzwi. Pusto. Ruszyłam na górę. – Naruto!!! – krzyczałam i raz po raz, znów to powtarzałam.  Główna sypialnia pusto. Nagle doszedł zgrzyt do moich uszu, mój instynkt się odezwał, przyjęłam pozycję obronną, ale nic – cisza. Podeszłam do uchylonych drzwi, chyba od pokoju Boruto. Znów zgrzyt szkła, spojrzałam pod stopy tym razem to ja. Rozejrzałam się, to chyba był jakiś wazon, ale dźwięk był z pokoju nie stąd. Otworzyłam szybkim ruchem drzwi, zaklęłam gdyż nie miałam przy sobie kabury, czy chociaż pojedynczego kunaia.
-Ej, stój – warknęłam, zbyt wolno jednak zareagowałam.  Ten ktoś w czarnej pelerynie wyskoczył z okna. Spojrzałam na ramę okna – cała we krwi. „Nie mam czasu”. Ruszyłam za osobą w czarnej pelerynie, z dachu na dach… Kumuluj chakrę Sakura.
Biegłam za tą postacią, ale miałam wrażenie, że nie zwraca na mnie uwagi, jakby sama kogoś goniła. Gdy przyśpieszałam i ją prawie złapałam, nagle zeskoczyła w dół. Miałam wrażenie, że jesteśmy już za Konohą, nawet nie wiem kiedy się tam znaleźliśmy. Zeskoczyłam z drzewa, rozejrzałam się dookoła, próbowałam coś usłyszeć, ale miałam wrażenie, że zgubiłam tego kogoś. Obtarłam pot z czoła, Słońce już zaczynało schodzić, musi być przed 16. Czyżbym tak długo go goniła? Klęłam w myślach, jestem zbyt rozkojarzona. Już nie pamiętam, jak jest być skoncentrowanym ponad swoje możliwości. Straciłam instynkt, nie tego się nie traci. Nagle do moich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk, szybko skumulowałam większą ilość chakry w nodze i się odbiłam od ziemi. Z gałęzi na gałąź, szybciej i szybciej.  Znów ten krzyk, ale słabszy jakby osoby konającej. Chwila… Zeskoczyłam z drzewa widok, który zastałam mroził krew w żyłach, a w oczach pojawiły się łzy. Znam ten głos.
-Boruto…

piątek, 8 lipca 2016

|Rozdział 3|



 "Plotki?"

Naruto spoglądał na mnie, jak na głupią. Co za sytuacja, nawet role się zmieniły. To zawsze on był tym głupszym.
-Sakura co ty wygadujesz – warknął zdziwiony. Wystraszyłam się, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. – Byłem cały dzień z Sasuke, musieliśmy przekazać ważną wiadomość Kazekage – odparł, czułam jak taksuje mnie wzrokiem. Kiwnęłam głową automatycznie w geście zgody.
-Wróćmy, zatem do tego – powiedziałam pokazując kilka białych zapisanych czarnym atramentem kartek.
-Dobrze, słucham – odrzekł zniecierpliwiony. Znając życie, jakby mógł to wszedł by mi do głowy w poszukiwaniu odpowiedzi i chęci dostania jej jak najszybciej.
-Poza tym, że była przetrenowana… - starałam się wrócić do wątku, nie myśląc o wczorajszej wizycie nie wiadomo kogo. – Zażywała bardzo gorących kąpieli i obwija się bandażem; są to najbardziej znane triki wśród młodych kobiet do wywołania naturalnego poronienia. Jednak ciekawszą rzeczą jest, że w jej organizmie znaleziona bardzo niewielkie ślady dwóch trucizn. Jednej z nich już od dawna się nie używa – spojrzałam na blondyna, który słuchał mnie z zamkniętymi oczami. Jednakże jego wyraz twarzy wszystko zdradzał – strach, niedowierzanie, lęk i przede wszystkim przeogromny ból. – Tal, bo tak nazywa się ta trucizna – Naruto poruszył się niespokojnie, a jego energia udzielała się również mi –była niegdyś stosowana by poprzez bóle newralgiczne, uszkodzenie układu naczyniowo-krwionośnego wywoływać zmiany psychiczne. Druga zaś substancja w jej organizmie to cyjanowodór; przede wszystkim powoduje utratę świadomości, a bez medyka, który w szybkim czasie nie udzieli pomocy – śmierć. – skończyłam, więcej nie powiem. Nie powiem, że podejrzewają, iż brała to tylko by pozbyć się ciąży nie patrząc na inne koszta za tym idące – a kosztem było nawet jej życie. Spoglądałam na Naruto, nie wiedząc czy mam wyjść, czy zostać. A może go przytulić lub zostawić w spokoju? Albo dać coś do picia? Spojrzałam za okno na krajobraz, chwila… Właśni już jest zachód, cholera. Nawet nie wiedziałam, że się tak zasiedziałam. Westchnęłam – pięć minut w tą czy w tamtą? Co to za różnica. Sasuke już na pewno wie o mojej nieobecności.
-Dziękuję za pomoc, Sakura-chan – ciszę w pomieszczeniu przerwał Naruto. Przyjrzałam mu się badawczo. Wstał i podszedł do mnie. Klęknął przede mną co uczyniło, że zaczęłam czuć się bardzo nieswojo. Nagle poczułam coś ciężkiego na swoich udach, to była głowa Naruto a dłonią gładził moje kolano. „Czy to szok?” Pytałam sama siebie. – Wiem, że pewnie chcesz już iść, Sarada i Sasuke pewnie czekają – wysyczał, jakby z zazdrością. Westchnęłam, przeczesałam ręką jego włosy – wiem, nawet na to, że jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi ten gest to za wielkie spoufalanie się.
-Dasz sobie radę? – zapytałam zagryzając wargę. Co za chora sytuacja. – Bo jeśli coś jest nie tak to mój i Sasuke dom stoi zawsze dla ciebie otworem – dodałam obserwując, jak podnosi się niechętnie. Kiwnął głową, że rozumie. Wstałam, pożegnałam się i wyszłam. Co mogłam uczynić jeszcze?


**



Wchodząc do domu czułam się jak najprawdziwszy intruz. Wiedziałam, że skradanie się i tak nic nie da, ale spróbowałam. Nadzieja umiera ostatnia, poza tym złość Sasuke jest czymś nieprzyjemnym, chłód bijący od niego… Na samą myśl mam taką gęsią skórkę, a nogi mi drętwieją. 
-I czego się skradasz? – usłyszałam głos odbijający się echem od ścian. Nieprzyjemny, chłodny ton. Westchnęłam, dodając sobie otuchy i odwagi. Ruszyłam w stronę salonu, skąd wydawała mi się dobiegał ów dźwięk. Miałam rację siedziała na fotelu przy kominku, w samych spodniach dresowych, wyglądał jakby niedawno co wyszedł spod prysznica.
-Myślałam, że śpisz – odpowiedziałam z gulą w gardle. Ten tylko prychnął.
-Nie bądź głupia, Sakura – odparł. W końcu odwrócił głowę w moją stronę znad książki, którą czytał. Zilustrował mnie z góry na dół, jeszcze raz i jeszcze. Czułam się nadzwyczaj dziwnie.
-Gdzie byłaś? – zapytał, ten jego ton… Czułam jakby miliony szpilek z lodu wbijały mi się w serce, nienawidziłam gdy mnie tak ozięble traktował, niczym szmacianą lalkę. Spojrzałam na niego niepewnie.
-Czy to ważne?  - zapytałam chcąc uniknąć odpowiedzi. Nim się zorientowałam stał przede mną, o głowę wyższy, zadarłam brodę by nie pokazać strachu i nie przybierać pozy potulnej owieczki.
 -Czy ty rozumiesz co się do ciebie mówi? – warknął łapiąc mnie mocno za łokieć, aż syknęłam z bólu. – Miałaś siedzieć i odpoczywać – prawie krzyczał, opętany furią złości w stronę mojej osoby. – Nie odpowiadasz tylko za siebie Sakura, myśl kurwa – puścił moją rękę mocnym szarpnięciem, tak że cofnęłam się o krok. – Chodźmy spać – ruszył w stronę schodów.
-Przepraszam.. – szepnęłam głucho za jego plecami. Czułam się winna, ale cholera czemu?!



**



Sasuke cały dzień mnie omijał szerokim łukiem, jedynie gdy wyszłam po zakupy zwrócił na mnie uwagę, ale tylko i wyłącznie po to by zapytać dokąd idę, do jakiego konkretnie sklepu… Poczułam się jak więzień. Własnego domu, ciała, małżeństwa, obowiązków, głupoty, miłości… Szczerze powiedziawszy sama nie wiem czego, a pewnie jeszcze nie jedno wpadłoby mi do głowy. Spojrzałam na zachodzące słońce. Mimo tak późnej pory intensywnie ogrzewało moje ciało i sprawiało to wiele przyjemności. Niebo przybierało coraz wyraźniejszą barwę intensywnej czerwieni, przechodzącej w ciepłą pomarańcz. Raj dla oka, ale swój mały osobisty raj miałam nieco niżej na horyzoncie. Właśnie Sasuke uczył Sarady Katon no jutsu. Technika klanu Uchiha, niestety Saradzie nie szło, co nie obeszło uwadze mojego męża, który pod skorupą opanowanego człowieka wrzał z irytacji. Niestety to dostrzegałam.
-Jeszcze raz – rozkazał. Sarada dyszała u kresu sił, w takim wieku to ogromne obciążenie fizyczne i psychiczne, trenują już tak ponad dwie godziny, a co ciekawsze Sasuke nie opuścił jej nawet na minutę. Po chwili Sarada wykonała pieczęci, lecz tym razem nawet mały płomyk się nie ukazała. – Jeszcze raz – mój mąż powtórzył swoją komendę. Czarnowłosy spojrzał w moją stronę, więc pokiwałam mu sygnalizując, że idę do domu. Udzielił mi zgody, cóż za łaskawca. Kpiłam w myślach. Szłam spokojnie, nie spiesząc się. Pogoda była taka przyjemna, iż grzechem byłoby siedzieć w domu.
-Sakura!!! Sakura zaczekaj!! – usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam blondynkę z długim kucykiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, jak zawsze w dobrym dla mnie czasie się spotykamy. Zaśmiałam się, zakrywając usta. – Jak zawsze, gdy mnie widzisz musi się chichotać – zażartowała moja przyjaciółka przytulając się do mnie. Odwzajemniłam uścisk z siostrzaną miłością. 
-Hej, Ino – powiedziałam zaczepnie. 
-Nie gadaj, choć na ploteczki! – krzyknęła uradowana. – Już dawno ich nie było – dodała grożąc palcem i zaczęła ciągnąć mnie w stronę ustronnego miejsca.



Tak więc ruszyłyśmy do naszej ukochanej kawiarni. Zamówiłam herbatę różaną, robią ją tylko tutaj, a w dodatku jest najlepsza z najlepszych. Ino zaś jakąś kawę, czyli standardowo jakieś nowe dziwactwo, które trzeba spróbować. Wiadomo, jak to kobiety najpierw pytania „Co u ciebie?” i tym podobne, a potem Yamanaka przejdzie do tego co chciała.
-Czemu Sai, nie chcę zmienić swojego nazwiska na moje – zaśmiałam się, taka prawda że lada dzień on i tak to zrobi, bo blondynka musi mu nieźle dziurę w brzuchu kręcić w tym temacie. Widziałam jak siedzi zamyślona, kręcąc raz po raz łyżeczką w swojej filiżance. – Ej, Sakura – zagadnęła. „Zaczyna się” przemknęło mi przez myśl.
-Hmm?
-To prawda co się dzieje z Hinatą? – zapytała. Widziałam, że jest zmartwiona. Szczerze, jakby nie wierzyła w te plotki! Ona, ta która uwielbia pikantne szczegóły z życia przyjaciół! Żyjąca życiem innych.
-Ale o co konkretnie chodzi?- lepiej zagrać przy Ino głupią, bo może wiedzieć zupełnie co innego. Jak to często bywa.
-No wiesz… - zagadnęła trochę nieśmiało. – Nie powiem kto, ale ponoć widział Hinatę z jakimś facetem. Ludzie gadają – przerwała na chwilę, przetarła swoje czoło z niewidzialnego dla mnie potu – że nie kocha Naruto, albo, że po prostu miała jedno- lub kilkurazowy skok w bok – dodało szeptem. Spojrzałam na nią niepewnie. Musiałam zastanowić się 3 razy nad tym co powiedziała.
-Co ty pleciesz – warknęłam. – Hinata od zawsze kocha Naruto, niejednokrotnie była w stanie oddać za niego życie – przypomniałam jej.
-To dlaczego prosiła cię o usunięcie ciąży? – zapytała. „Skąd ona to wie?!”. Przełknęłam ślinkę, to rozmowa jest nadzwyczaj dziwna. – Nie pytaj skąd wiem. Mnie też o to prosiła – dodała jakby czytała mi w myślach. Prychnęłam zirytowana.
-Jest w szpitalu, pod okiem lekarzy. Hatake nawet kazał chuuninom jej pilnować – dodałam. – Poza tym to muszą być brednie. – ostatnie zdanie było raczej dla mnie niż dla niej. Sama sobie otuchy dodawałam, a sprawa zupełnie mnie nie dotyczyła. Mnie nie, ale Naruto jak najbardziej. Tego Naruto, który swojego czasu zrobił by dla mnie wszystko. Serce mi pękało z powodu jego sytuacji życiowej.
-Sakura, oby dwie wiemy, że ostatnio w Wiosce panuje dziwnie zacięta atmosfera – powiedziała w pełni poważna patrząc tymi niebieskimi oczami. – Hinta jest najlepszym dowodem i obie wiemy, że dziecko wcale nie musi być Naruto – dodała. Westchnęłam.
-Plotki – odburknęłam. – Muszę iść, Sarada i Sasuke pewnie zaraz wrócą – dodałam. Pomachałam na odchodne tylko. „Co za bzdury” dźwięczało w mojej głowie.



Jedyną dobrą wieścią tego dnia dla mnie było to, że nie spóźniłam się do domu. Dopiero około 20 minut później Sasuke przyniósł na rękach naszą zmęczoną, ale bardzo zadowoloną córeczkę. Ponoć w końcu zrobiła kulę ognia takiej wielkości, że dostała pochwałę od ojca. Byłam wdzięczna, że ją przyniósł i od razu położył do łóżka. Jednakże nie odezwał się do mnie ani słowem, ja do niego też nie. Nie czułam potrzeby, a także wiedziałam, że to jego czas samotni. Lepiej dla nas obojga mu nie przeszkadzać. Ot tak – nasza mała zasada. W sprawy zawodowe, jeśli bycie shinobi można tak nazwać, się nie wtrącamy sobie nawzajem. Chyba, że druga strona poprosi o pomoc. Jednakże w czym ja mu pomogę?

wtorek, 5 lipca 2016

|Rozdział 2|

"Stan małżonków: niepewność i irytacja"


Ze snu zbudziło mnie delikatne głaskanie mojej głowy. Otwierając ociężałe powieki pierwsze co ujrzałam to zatroskane czarne oczka. Uśmiechnęłam się delikatnie, łapiąc za rączkę mojego oprawcę i przyciągając do siebie, niczym misia. Ucałowałam czubek głowy, ale ta mała istotka zaczęła się szamotać w moich objęciach. Było to bardzo zabawne, a zarazem najlepsza pobudka jaką w ostatnim czasie miałam.

-Mamo!! – Sarada krzyknęła oskarżycielskim tonem. Taka mała, a taka waleczna. Poczułam jej rękę na policzku, gdy w końcu wyswobodziła się z mojego objęcia. – Lepiej się czujesz? – zapytała gładząc mój policzek. Westchnęłam.
-Jestem zdrowa jak koń – zażartowałam. Zauważałam, jak jej buzia się rozpogodziła. – A tobie z uśmiechem jest bardziej twarzowo.. – przerwałam wypowiedź i niespodziewanie zaczęłam ją gilgać. Nie spodziewała się ataku z mojej strony toteż całkowicie poddała się tej małej torturze z mojej strony. Wyrywała się na wszystkie strony, a dom wypełnił się jej dziecięcym śmiechem. – Ojej ktoś tu rechota jak mała żabka – zaczęłam naśmiewać się z własnej córki, nawet nie zdążyła się naburmuszyć bo łaskotki na stopach uniemożliwiały jej złapanie oddechu a co dopiero odpowiedź na mój komentarz. W końcu zobaczyłam łzy w kącikach jej oczu. – Dość wygłupów –zaśmiałam się. – Nawet nie próbuj – zagroziłam palcem widząc, jak ten mały urwis chciał się odegrać.
-To nie fair! –krzyknęła oburzona w moim kierunku. – Chodź mamo na śniadanie, tata kazał mi po ciebie przyjść – powiedziała zeskakując z łóżka. Ruszałam za nią, tylko szybko narzuciłam na siebie szlafrok, a włosy związałam w wysoką kitkę. No cóż, widział mnie już w gorszym stanie.
-Ohayo – przywitałam się z mężem, a on odpowiedział skinieniem głowy. Od rana czytał jakieś zwoje, co oznaczało że jest z nami ciałem, ale raczej nie duchem.
Usiadłam naprzeciwko niego, jednak gdy to zrobiłam on wstał i podał mi kubek świeżo zaparzonych ziół. – Dziękuję – szepnęłam a on pocałował mnie w czubek głowy.
-Lepiej dbaj o siebie –powiedział. Zaczął zwijać zwój. – Sarada za chwilę spóźnisz się do Akademii – nasza córka, jak na rozkaz wstała i wybiegła z kuchni. Aż spojrzałam zdziwiona za nią, posłuszna jak nigdy.
-A jej co się stało – szepnęłam wyglądając za jej duchem. Westchnęłam i oparłam brodę o dłoń, tym samym przyglądałam się Sasuke jak dopija swoją kawę, a zwój wkłada do kabury. Po chwili przewiesza katanę, a nasze oczy się spotkały.
-Kochanie – szepnął Sasuke zniżając się w moim kierunku. Poczułam jego usta na swoich i poddałam się temu pocałunkowi. Wciągnął mnie w wir rozkosznego tańca naszych języków, nadając rytm i tępo. Rozpalając mnie tym. Poczułam jak szlafrok zsuwa mi się z ramienia. Oderwaliśmy się od siebie, a na moje usta wpełzł delikatny uśmiech. Poczułam jego dłoń na mojej piersi, a potem szczypnął mój sutek. – Będę wieczorem, błagam, dbaj o siebie – dodał całując mnie w czubek głowy.
-Miłego dnia, Sasuke-kun – szepnęłam do niego. I znów samotny dzień, Sakura.

**

Nie byłam pewna, czy dobrze robię. Zagryzałam nerwowo wargę, aż do krwi. Westchnęłam spazmatycznie, stoję jak jakaś lalka już tak od dobrych piętnastu  minut, czas działa na moją niekorzyść. Lepiej dla mnie, aby Sasuke nie dowiedział się o mojej eskapadzie. Powiedział, że to załatwi i wiem, że tak zrobi. Jednakże wiem też, że licząc się z tym, że mogę być w ciąży nie dowiem się niczego, bo mój mąż nie będzie narażał mojego zdrowia. Dlatego by sprawdzić czy to naprawdę  przyszedł wczoraj do mnie Naruto, muszę sama – osobiście go zapytać. Koniec durnych rozmyślań, tupnęłam nogą dla kurażu. Głęboki wdech i rozniosło się pukanie do drzwi. Dom Naruto był niewielki na planie okręgu, ale w porównaniu z posiadłością klanu Uchiha wydawał się nawet klatką dla ptaszków.
-Dzień dobry, ciociu! – usłyszałam chłopięcy głos. Spojrzałam na Boruto, uśmiechnęłam się lekko. Działał na mnie, jak kartka z pamiętnika, taka która opisuje wiele lat. Kopia swego ojca, wygląd charakter, a co gorsza czasem nawet i głupotą go przypominał.
-Boruto, jest tata? – zapytałam posyłając do niego uśmiech i mierzwiąc te jego wręcz żółte włosy.
-Tak, tak siedzi w biurze – powiedział, tym samym automatycznie przepuścił mnie w drzwiach. Przyjrzałam mu się badawczo.
-Nie powinieneś być w Akademii? – zagadnęłam go. Kiwnął twierdząco głową. – To robimy tak, ja cię tu nie widziałam, ani ty mnie, okay? –wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Przybiliśmy piątkę. – Biegnij na zajęcia – ponagliłam go. Lepiej, aby go nie było.  Znałam plan tego domu na pamięć. Prosto przez salon i kuchnię, potem na prawo korytarzem, a na końcu przedostatnie drzwi po lewej. Weszłam bez pukania, ale Naruto siedząc nad jakimiś dokumentami nawet na mnie nie spojrzał, był tak zaabsorbowany tym co czytał.
-Naruto – powiedziałam głośniej. Ten dopiero po chwili, jakby miał zwolnione tempo percepcji słuchowej spojrzał na mnie nieprzytomnie. – Wszystko w porządku? – zapytałam, mimo wszystko troszczyłam się o niego. Zaczął zamaszyście kręcić głową, jeszcze chwilę by tak robił a skończyło by się urazem głowy, bo by w coś uderzył albo zemdlał. Przyjrzałam mu się, wyglądał okropnie.
-Nie rozumiem tego bełkotu – odparł zrezygnowany. Przez myśl przemknęło mi tylko jedno „Nigdy nie widziałam go tak bezsilnego, tak poddanego”. – Może ty mi to wytłumaczysz? – zapytał pełen nadziei. Nie czekając na zaproszenie usiadłam naprzeciw niego, oddzielało nas potężne dębowe biurko. Wzięłam od niego papiery, oparłam się wygodnie o oparcie krzesła, założyłam nogę na nogę i wczytałam się w dokumenty. Po pierwszym zdaniu widziałam, że to raport medyczny.
-Skąd to masz? – zapytałam wskazując głową na kartki. Przyglądałam mu się bacznie.
-Nie ukradłem – odparł beznamiętnie jakby czytając mi w myślach. Siedział zmarnowany, głowę oparł o ręce, a w moją stronę posłał spojrzenie pełne wyrzutu. Nie dziwie mu się, czytał ze mnie niczym z otwartej księgi. Akta medyczne Hinaty w rękach jej męża, a nie lekarza prowadzącego? Bardzo lepka sytuacja, tylko głupcowi nie przeszła by przez myśl kradzież. – Zagadałem do jej lekarza, zrozumiał że się martwię, poza tym nadal żyją tą cholerną wojną i tym, że byłem bohaterem – zakpił, jakby to było coś co oddzielił grubą kreską.  Kiwnęłam głową na znak zrozumienia. Wróciłam do lektury, która z każdym momentem napawała mnie odrazą. Ściągnęłam brwi, tak naprawdę gdyby nie fachowa pomoc, gdyby lekarz prowadzący nie miał takiego stażu to Hinata zmarłaby, bo nie wiedzieli co się stało. Szczerze mówiąc sama mam mieszane uczucia czytając to, ale nie chcę martwić swojego przyjaciela.
-Dobry boże… - wyrwało mi się z ust.
-Sakura, do jasnej cholery, co jest?! – krzyknął rozhisteryzowany Naruto. Kiwnęłam ręką by usiadł na miejsce i się uspokoił, a także przestał rzucać.
-Więc przede wszystkim cudem jest, że Hinata ma utrzymaną ciąże, chociaż za mało napisali o stanie dziecka by coś wywnioskować – odparłam, widziałam, jak rysy twarzy Uzumakiego tężeją, kłykcie bieleją od siły naporu na biurko, a oczy stają się wręcz szare. Wzięłam głęboki wdech by kontynuować –Zacznę od tego, że Hinata przetrenowywała się, w ciąży to niedopuszczalne. Kunoichi powinna ograniczać używanie chakry do minimum w stanie błogosławionym. Po drugie – zatrzymałam się na chwilę. Czy na pewno chcę mu to od razu powiedzieć? Jeśli to zrobię to nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytania. Westchnęłam, to co zrobię to będzie czysty egoizm, ale muszę. Spojrzałam w niebieskie oczy. – Powiem resztę, jak odpowiesz mi szczerze na moje pytanie, bez oszustw – odparłam. Widziałam, jak rysy twarzy mu się zmieniły. Był zdziwiony, ale kiwnął głową. – Czy byłeś wczoraj u mnie w domu?

**

Przeszedłem wściekły cały dom. Ta kobieta wyprowadza mnie z równowagi. Mam ochotę rozszarpać ją na strzępy. Dom - każde pomieszczenie, ogród – każdy zakamarek sprawdzony, a jej nie ma. Czy chociaż raz nie może mnie wysłuchać! Wziąłem głęboki oddech by się uspokoić, ale żadna kobieta mnie tak nie irytuje. Spojrzałem na zachodzące Słońce. – Gdzie ty Sakura jesteś…
-Ohayo! – usłyszałem odbijający się dziewczęcy głos od ścian. Po chwili tupot nóżek i Sarada stała przy mnie. Spojrzałem na nią chłodno, czasem myślę, że zbyt bardzo przypomina mi ją.
-Gdzie jest Sakura? – zapytałem bez ogródek. Nie mam czasu na gadkę o niczym, konkrety.
-Myślałam, że jest w domu – odpowiedziała moja córka, jakby przestraszona. – Nie bój się, przecież ci nic nie zrobię – puknąłem ją dwoma palcami w czoło. Co się ze mną dzieję, że nie umiem utrzymać nerwów na wodzy ostatnio? Sytuacja robi się pomału chora. – Chodź zjemy kolację jest późno – weszliśmy do domu. A z Sakurą rozprawię się, jak wróci. Głupia kobieta.
-Tato, martwisz się o mamusię? – doszły mnie słowa Sarady, spojrzałem na nią i kiwnąłem głowę. Tak, poza tym jestem pewien, że jest w ciąży. Drugi raz jej nie straci, nie przyłożę się do tego ponownie. W końcu niewielki wkład miałem w tamtej stracie, ale równie niewielki miałam wkład by doszła do zdrowia. Powinienem ją wspierać, ale gdy to robię – ona robi na przekór.