piątek, 28 października 2016

|Rozdział 11|

"Zawikłana układanka: dać upust prawdzie!"

Spojrzałam na drugą stronę łóżka, Naruto spał twardo. Postawiłam nogi na podłodze i w ciemności ruszyłam do kuchni. Liczyłam, że mrok i mój brak snu w jakiś sposób przyzwą do mnie Sasuke, że wie kiedy ma się pojawić, bo mam mieszane uczucia względem tego co się dzieję. Hinata, Shizune są zamieszane, Naruto i Kakashi? Przypadek czy też wiedzą więcej niż się spodziewałam? Tak naprawdę nie wiem w co mnie wplątano, mnie i moją rozszarpaną na najmniejsze kawałeczki rodzinę. Usiadłam na parapecie w kuchni. Księżyc był w pełni, a  drzewa pod naporem jesiennego, a wręcz zimowego już wiatru kładły się praktycznie na ziemię.  Bałam się, gdy już myślę, że coś rozwiązałam okazuje się, że jest coś a nawet dużo więcej przeoczeń niż się spodziewałam. Prawda jest taka, że nawet nie wiem gdzie jestem. W jakim miejscu stoję między prawdą, a kłamstwem.  Złapałam się za głowę i potarłam oczy, nadal były suche. Spojrzałam na czajnik, nie będę robić herbaty – tak naprawdę nie mam na nią ochoty. Nie wiem nawet po co tu przyszłam! Pomyśleć? Być może. Spojrzałam na stół przy ścianie i trzy krzesła. Sasuke, Sarada i ja – jeszcze parę miesięcy temu dzień w dzień był tu zgiełk. Przekomarzałam się z córcią, a nasz wielki Uchiha denerwował się, bo czytał jakiś ważny zwój.  Zaśmiałam się pod nosem gorzko. „W imię jakiej ludzkiej fanaberii to straciłam?” kpiłam. Spojrzałam na zegar, wybijała pierwsza w nocy. Naruto wstanie nie szybciej niż siódma rano, jutro Shizune ma iść do Doliny Końca, a co jeśli bym się teraz zebrała? Dwadzieścia minut i jestem za murami Konohy.
-Zrób to – głuchy szept przeszył moje ciało. Rozejrzałam się, ale nikogo nie widziałam. – Zrób to – moje ciało bezwiednie wiedziało co ma robić. Zero szmeru, szybkie delikatne ruchy i po chwili zamykałam frontowe drzwi posiadłości klanu Uchiha. 

Moje ciało drżało, adrenalina buzowała, jak oszalała w żyłach. Słyszałam to w swych uszach, puff- puff! Niczym wybuch z armaty. Jednocześnie moje nogi były ociężałe, trochę śpiące. Mój umysł i ciało są rozerwane. Serce, a rozum nie myślą jednym torem. Stoję między Naruto, a Sasuke. Stanęłam na gałęzi drzewa, uspokajałam oddech. Przecież mogę wrócić w tej chwili i nic się nie wyda. Upadłam na kolana, na moje dłonie leciały rzęsiste krople łez. Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, zrobiłam to nieświadomie. Zaczynam bać się reakcji swojego ciała, robi ono co chcę. Spojrzałam w księżyc, wydawał mi się on bardziej szkarłatny niż gdy na niego spoglądałam z kuchni, z mojego domu, z mojej bezpiecznej przystani. Z tej jedynej bezpiecznej przystani na ziemi. 

„-Sasuke! – szturchnęłam męża w bark. Nic. – Sasuke – powtórzyłam to jeszcze kilka razy.
-Sakura, jest przed czwartą w nocy, śpij – westchnął zmęczony. Nie zraziłam się, tylko ponowiłam próbę. Jeśli będę musiała – powtórzę jeszcze raz i jeszcze raz, i tak do skutki. – Czego chcesz?- przetarł oko, był cholernie zły.
-Przepraszam, wiem że miałeś ciężki dzień… - przerwałam na chwilę, pogładziłam się po swoim zaokrąglonym brzuchu. – Ale chcę mi się pić i jeść, a zanim zejdę po tych schodach to umrę z głodu – marudziłam. Nie odpowiedział nic, pokręcił zirytowany głową, ale wyszedł z pomieszczenia, jednak zaledwie po kilku sekundach wrócił i stanął w drzwiach z miną męczennika. 
-A powiesz chociaż co chcesz jeść? – mruknął zaspany. Wzruszyłam ramionami, przeczesałam swoje długie do pasa włosy palcami. Przygryzłam wargę w geście zastanowienia.
-Obojętnie, byle to nie była ryba!!! – krzyknęłam za nim. Spojrzałam na swój ogromny brzuch, oparłam się o poręcz łóżka. – Za chwilę tatuś ci coś przyniesie mały głodomorku – mówiłam do swojego brzucha. Wierzyłam, że mnie rozumie. W końcu to już ósmy miesiąc ciąży, niedługo rozwiązane, czego przeogromnie nie mogłam się doczekać. Zachichotałam pod nosem na myśl, że Sasuke kończy się pomału do mnie cierpliwość. Musiał skończyć swoją misję szybciej, bo nie chciał bym się przemęczała. Poza tym on sam tracił zdrowy rozsądek, ale nie chciał się przyznać! Wystarczyło, że krzyknęłam czy potknęłam a on już aktywował Susanno. Usłyszałam głośne tupanie.
-Nie chcę nic mówić Sakura, ale do jasnych cholery praktycznie samą rybę mamy w lodówce! – zarumieniłam się, niczym nastolatka przyłapana na zbrodni. Zakupy robiłam dziś rano, a miałam straszną ochotę na ryby; wszelkiej maści, w różnych wariacjach.
-Przepraszam… - wybełkotałam nieśmiale, bawiłam się swoimi palcami.
-Mogą być grzanki z serem? – zapytał łagodnie, a po chwili czułam ciepło jego ust na moim czole.
-Jak najbardziej miałam na nie ochotę – przytaknęłam z radością, że wiedział lepiej co chcemy z naszym dzieciątkiem, niż ja sama. – A coś do picia masz? – mruknęłam.
-Herbata imbirowa, żebyś nie miała problemów… - nie dokończył zdania, ale za to puścił mi oczko. Zarumieniłam się przez ten komentarz. Spojrzałam na Sasuke, oddychał równomiernie, pewnie już spał. Mruczałam pod nosem i się zajadałam, na koniec wypiłam herbatę imbirową, która w ciąży była moim wybawieniem od rewelacje żołądkowych. Ponoć na Ino działa w drugą stronę, ciekawe czy ona czy ja jestem dziwna.
-Sakura?- cichy szept wyrwał mnie z rozmyślań, podniosłam głowę zaskoczona z cichym piskiem. Mój mąż nadal był odwrócony do mnie plecami. Pomyślałam, że się przesłyszałam, więc wróciłam do jeszcze ciepłej cieczy i mruczałam pod nosem. –Sakura, myślisz że to będzie chłopie czy dziewczynka? –spojrzałam na czarnowłosego. Odwracając głowę w jego stronę napotkałam czarne jak ochłoń oczy i uświadomiłam się, że rzuciłabym się w nie bez namysłu. Mogłabym nawet utonąć. – Co?- jego ton wyrażał zniecierpliwienie, ale jego ciało leżało spokojnie na jednym boku, co dawało mu możliwość obserwacji mojej osoby. Najpierw w odpowiedzi wzruszyłam ramionami, pogładziłam się po brzuszku.
-Myślę, że to będzie dziewczynka – mruknęłam czuło do brzuszka, jakbym to z obecną cząstką siebie rozmawiała, a nie ze sprawcą mojego stanu. Zachichotałam na samą myśl.
-Jeżeli tak to będzie najsilniejszą dziewczynką z naszego klanu – mruknął i przymknął powieki. Delikatny uśmieszek, trochę nieśmiały wpełzł na moje wilgotne usta, a z oczu jedna łza spłynęła po policzku, jednak to łza szczęścia. „Naszego klanu”, tak to nasz klan.

Nie rozumiem czemu nagle to wspomnienie do mnie wróciło, mogło być każde inne, dosłownie każde inne. Więc czemu to, czemu widzę zawsze tylko te dobre chwile? A co z tymi gdzie płakałam, gdzie czułam ból? Czy było ich, aż tak mało? Czy przeżywałam raz po raz, ciągle to samo na nowo?. Zerwałam się z kolan, przecież zaszłam tak daleko – nie mogę się poddać, nigdy! Uchiha się nie poddają!
-To nasz klan, to była moja córka. Uchiha się mszczą – mówiłam pod nosem, zerwałam się niczym wicher. Biegłam, musiałam odrobić stracony czas. Nie myślałam o tym co będzie, muszę myśleć o tym co jest. Tylko i wyłącznie, liczy się tu i teraz. Jeśli umrę to tylko po zemście Sarady. 
Biegłam już tak około kwadransa, nie czułam zmęczenia. Adrenaliny, nerwy, stres, motywacja a może wszystko razem? Kotłuje się we mnie, miesza jedna część z drugą, bierze od trzeciej. Nie zwracałam uwagi na mżawkę, na swoje mokre stopy, na to czy pot miesza się z wodą, jak wyglądam, że co jakiś czas jakaś gałąź mnie dźga, rozdziera ubranie. Byłam niezdarna, biegłam i skakałam w slalomie, niczym opętana. Zaśmiałam się pod nosem, głos nabrał chrypki – ostrej i nieprzyjemnej. W końcu dotarłam, bez namysłu wybiegłam z lasu, spoglądałam na krajobraz, który mogłam dostrzec w tej szarudze.  Dopiero teraz, gdy spoglądałam w dół wodospadu zauważyłam, że jest mgła.
-Plus dla mnie – mruknęłam pod nosem – a zarazem utrudnienie – potarłam w nerwach czoło. Włosy miałam poprzyklejane do policzków, skroni czy czoła co ukrywało moją pieczęć. Skupiłam się na ile mogłam w tym stanie, każdy punkt chakry musiałam obniżyć do optymalnego minimum. Gdy skończyłam odetchnęłam, brałam głębokie i zachłanne wdechy, jakby ktoś miał mi odebrać ten tlen. Stałam na szczątkach pomnika Madary.
-I co teraz? – mruczałam, a w oczach wzbierały mi łzy. – Jak ja ich znajdę? – warknęłam. W każdej chwili mógł mnie ktoś zauważyć, nakryć, odciągnąć od poznania prawdy. Spojrzałam w dół i wtem, jakby dar z nieba zauważyłam pochodnię, która ledwo, bo ledwo już się tliła. Jakby jakiś ciężar mnie do ziemi przygwoździł, dłoń w kałuży, noga zwisała w przepaść, oczy ledwo widziały. Jakaś postać migiem wyskoczyła, a ogień jakby za nią zaczął się gasić. Nie myślałam zbyt wiele, skoczyłam w dół. Leciałam, leciałam i leciałam. Woda wbijała się niczym igły, a mżawka to koiła. Taki krąg, który się zataczał. Przez mgłę nawet nie zdążyłam zatrzymać się na tafli wody, wpadłam w nią i czułam, jak mnie wciąga w swoje głębiny. Chciałam wypłynąć, ale nie mogłam jakby coś mnie tam trzymało. Miałam coraz mnie powietrza, aż w końcu się udało. Jeszcze nie wypłynęłam na powierzchnię, a już otworzyłam usta i zachłysnęłam się powietrzem. Kaszlałam, zapominając że powinnam zostać niezauważona.
-Już dawno powinni mnie zauważyć – warknęłam. Skoncentrowałam chakrę w dłoniach i się podniosłam. Czułam się niczym nowicjuszka popełniając takie błędy, nie różniłam się praktycznie niczym od tamtej małej Sakurci. „Jedynie nazwiskiem” brzmiało w mojej głowie. Rozejrzałam się dookoła, szukając tej groty. Zauważyłam niedaleko cień, ruszyłam w tamtą stronę, najpierw ociężale ale potem jakby zapominając o dodatkowym ciężarze, które dodawało mi mokre ubranie. Stanęłam przed grotą, wiało z niej przeraźliwe zimno, słyszałam gdzieś w oddali niesione echem iskrzenie płomieni, piszczące szczury. Przełknęłam ślinę, bałam się. Zamknęłam oczy, zacisnęłam wargi i bez namysły ruszyłam biegiem. Moje kroki odbijały się echem, bardzo głośnym, serce łomotało w klatce piersiowej równie mocno, a gdyby mogło wyrwało by mi się z piersi. Do moich zielonych oczu zaczęło dochodzić światło, teraz biegłam w jego strony. Zatrzymałam się, spojrzałam na pochodnie, co półtorej metru – jedna obok drugiej, tak mi się wydaje. Przede mną około pięciu metrów paliło się niewielkie ognisko. Jakim cudem? Przecież po takim czasie zabrakło by tlenu… Chyba, że jest tu drugie wejście, z innej strony. Podniosłam wzrok, mniej niż sto metrów dalej były kraty, dałam krok do przodu i wtedy usłyszałam ten znany mi i mojemu sercu głos.
-Sakura, nie!!! – potem poczułam silne uderzenie z prawej strony, a z lewej uderzyłam w ścianę groty.
Spadłam, otumanienie mijało zbyt wolno przed oczami migały mi płomienie o zbyt intensywnej barwie. Potrząsnęłam głową i szybko podniosłam wzrok. To był On!
-Sasuke – krzyknęłam i pobiegłam w jego stronę, wyglądał okropnie. Przyjrzałam się na tyle ile mogłam. Twarz cała obita, wychudły i blady, bardziej niż zwykle, na klatce piersiowej plamy z zaschniętej juchy, a jego rinnegan był obwiązany niechlujnie bandażem. – Sasuke-kun – ruszyłam jeszcze szybszym krokiem. Nie widziałam jego wzroku, był za daleko. Moje oczy zaszły mgłą, potknęłam się ale szybko wyrównałam kroku…
-Sakura!!! – usłyszałam jego przerażony krzyk, potem widziałam kątem oka jak stara się szamotać i nagle na jego czole pokazuje się jakiś znak.
Złapałam się za brzuch, chciałam szybko się podnieść. Czułam, że jestem zardzewiałą maszyną, która dawno nie używała swoich zdolności.
-No, no, no – do moich uszu doszło nieprzyjemne i kpiarskie cmokanie. – Haruno, nie tak prędko – podniosłam wzrok i coś się we mnie zapaliło.
-Ty… - przyjrzałam się Hinacie, wyglądała inaczej. Teraz mogłam się jej przyjrzeć: pewniejsza siebie, mniej skryta, zadziorna i ten kpiący wzrok. – Nie łudź się, zginiesz tutaj, a on się w końcu od ciebie uwolni – mruknęła.
-Nigdy – warknęłam. Zebrałam ile siły miałam w pięści. – Shannaro!!!

niedziela, 16 października 2016

|Rozdział 10|

"Zawikłana układanka: części nie pasują do siebie"

 -Ona miała omamy z powodu gorączki, tłumaczę ci to po raz dziesiąty, Naruto – mówiła znużona Shizune. Leżałam w łóżku w sypialni, a słyszałam ich z korytarza. Mówili bardzo głośno, jakby było to przeznaczone dla moich uszu. Albo ja naprawdę wariuję. Westchnęłam, odwróciłam się na bok naciągając białą kołdrę mocniej na siebie.
-Ale ona naprawdę myślała, że rozmawia z Sasuke! – krzyczał zirytowany Uzumaki. – To już nie tylko zwykła gorączka – irytował się. Miałam wrażenie, że ze złości rozniesie cały dom. Coś w jego głosie mnie bardzo niepokoiło i przerażało. Westchnęłam. Rozmowa, jakby chwilowo ucichła, zatrzymałam oddech i wytężyłam swój słuch na tyle ile mogłam.  Jednak docierały do mnie strzępki słów. Nie poddawałam się, starałam podsłuchać jak najwięcej. Być może czegoś się dowiem albo dowiem się co o mnie myślą. „Wariatka” zapewne.
-Ktoś musi ją mieć na oku – warknął Naruto, jego głos ociekał nienawiścią i jadem.
-To nie od nas zależy, ale jeżeli chcesz zrobię ci ten napar, podasz jej go i wszystko minie – Shizune urwała na chwilę, czułam wręcz namacalnie ich napięcie. „O co chodzi?!” krzyczałam w myślach jak opętana. – będzie spokojnie żyć tutaj przy tobie i nigdy nie pomyśli o ucieczce – dodałam wyraźnie, jakby na tym jej właśnie zależało. Znów cisza, wstrzymałam oddech, oni chyba też.
-Nie – tym razem głos był beznamiętny, pozbawiony jakiegokolwiek uczucia. – To już nie byłaby ona, a jakaś lalka bez duszy – urwał i odetchnął. – Idź już – rozkazał. Po domostwie rozległy się kroki, delikatne i cichutkie, a po nich ciężki tupot w odwrotnym kierunku. „Idzie tu” w panice udałam, że śpię by nie podejrzewał mnie o podsłuchiwanie oraz by uniknąć niewygodnych pytań.
-Sakura? – aż serce mi zamarło, jego ton głosu w stosunku do mnie był zupełnie inny, jakbym była kruchutką lalką z porcelany, jego klejnotem w kolekcji. Czy Sasuke do mnie, aż tak troskliwie się zwracał? Poruszyłam się nie spokojnie. – Śpij kochanie, przy mnie nic ci nie grozi… - szepnął żałośnie. Jego dłoń głaskała mnie o głowie, aż ciarki przeszły po moim ciele. Jednak nie wiedziałam czego są one oznaką. Czy jestem aż tak niezdecydowana w stosunku do niego? Czy można kochać dwóch mężczyzn na raz. Wypuściłam powietrze z płuc. – Czemu nie mogliśmy  być razem, czemu wydarzyć musiało się to wszystko byś była moja… - słyszałam jak załamuje mu się głos, krtań drga nieregularnie. Płakał? Bałam się „obudzić” ze swojego snu, ale cała się spięłam. Byłam dla niego aż tak ważna? – To wszystko ich wina.. – załkał żałośnie. Zacisnęłam mocno powieki, każde jego słowo robiło mi straszne zamieszanie w głowię. Już wiedziałam coś, już układałam całość, aż tu nagle znów to się wali. Układanka zaczyna trwać od nowa. – Gdybym jej nie posłuchał… -znów poczułam jego rękę na swojej głowie, a potem jego ciało przylgnęła do mojego. Ciepło rozeszło się wzdłuż mojego kręgosłupa. Wiem jedno, Naruto coś wie.


Od kilku dni nie miałam wizji na jawie, bo tak naprawdę nie wiem czy widuję Sasuke. Od tych kilku dni nikt mnie nie pilnuję, więc ja działam. Odkryję prawdę, znajdę osobę która pomaga Hinacie – bo mam takie dziwne uczucie, że nie ona jedna brała w tym udział. Oparłam głowę o mur, kryłam się w cieniu już trzecią lub czwartą godzinę. Słońce już niedługo wzejdzie, a Shizune nie wychodziła jeszcze ze szpitala. Co jest bardzo dziwne bo zazwyczaj unikała, jak ognia pracy w nocy. Nagle drzwi zaskrzypiały, szybkim ruchem założyłam maskę na twarz i kaptur od czarnej bluzy, tak że wtapiałam się w ciemność  otoczenia. Szczerze powiedziawszy nie wiem dlaczego od niej zaczęłam, mógł być to każdy. Czułam, że czegoś od niej się dowiem – o ile nie zostanę nakryta. Spojrzałam na swoje dłonie okryte bandażem. Teraz albo nigdy! Spojrzałam w jej stronę, akurat rozglądała się na boki upewniając, że nikt jej nie widzi. Dziwne. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam zza muru, jednak ciągle trzymałam się cienia. Co rusz wchodziłam w ciemne kąty, jeżeli wyjdzie na otwartą przestrzeń będzie po wszystkim. Idąc ciągle prosto dotrze do pustego placu, a z niego zapewne idzie do parku. Jest on gęsto porośnięty, przepływa rzeka i graniczy z murem otaczającym Konohę, ale… to jak szukanie igły w stogu siana. To jedyne zielone miejsce we wnętrzu serca kraju ognia. Spojrzałam na Shizune, robi to co przewiduję. Zminimalizowałam swój przepływ chakry do minimum, ale to za mało. Nadal ktoś może mnie wyczuć, to nie żaden problem. Sięgnęłam do kabury, nie mam w niej za wiele rzeczy, ale tym razem chociaż ją mam. Spojrzałam na swoją dłoń, oby receptura Tsunade była taka dobra jak się o niej słyszało. Przegryzłam tabletkę, miała gorzkawy smak. Szybko nałożyłam maskę, wstałam z kucek i rozejrzałam się – Shizune idzie dość szybko, ale ciągle mam ją w zasięgu wzroku. Znów spojrzałam na swoją zaciśniętą dłoń, nie będę ryzykować. Od razu wezmę drugą, może naprawdę substancje ukryją moją chakrę co da mi czas do ucieczki jeśli mnie ktoś zauważy. Nawet jeśli jest tropicielem. „Oby” przemknęło mi przez głowę. Spojrzałam – zniknęła mi z oczu uczennica Tsunade, szybko i dyskretnie przebiegłam wśród domostw wioski, które były pogrążone w ciemności.  Zauważyłam kontur jej ciała i powiewające kimono wchodzące do parku – tak! Krzyczyłam w myślach, ale jednocześnie byłam przerażona. Nic nie widziałam w tych ciemnościach, bałam się stąpać. Straciłam ją z oczu.
-Jesteś tu? – nie był to krzyk, ale głos odbijał się echem i był na tyle głośni, że kroczyłam w jego stronę. Chyba widziałam cień, więc położyłam się cicho na ziemi, za wszelką cenę nie mogłam dać się złapać. – Jesteś tu? – teraz byłam pewna, Shizune kogoś nawoływała.
-Jestem – ten głos. Oczy rozszerzyły mi się, ręka mimowolnie sięgnęła do kabury po kunaia, ale resztką zdrowego rozsądku odpuściłam. „Hinata”. – Masz to? – zapytała, jej głos ranił mi uszy. Przed oczami widziałam moją córkę nadzianą na miecz, odebrała jej życie. Sarada była niewinna, krzyczałam  głowie. Z trudem opanowywałam wybuch płaczu.
-Mam – powiedziała Shizune, pogarda była wręcz namacalna w jej głosie. – Nikt cię nie śledził? – zapytała głośniej, jakby specjalnie krzyczała by ktoś ją usłyszał. „Czy ona wie, że tu jestem?!” moje drugie ja krzyczało w przerażeniu.
-Nie kpij – powiedziała Uzumaki, usłyszałam szmer. – Daj to – jej głos był inny, władczy. Tak jakby z kimś na osobowości się zamieniła. Gdybym ją śledziła? To by mogło się udać, ale nie wiem jak długo działają tabletki, ani jaki jest ich efekt uboczny. Nie przygotowałam się tak dobrze, jak na początku myślałam. – Podziała? – w głosie Hinaty słyszałam coś w rodzaju braku ufności, a także oczekiwania do odpowiedzi po jaką tu przybyła. Rozejrzałam się dookoła, ale na niewiele się to zdało. Widziałam tylko ciemność oraz delikatne kontury.
-Tak, ale nie możesz przedawkować  - głos Shizune nic się nie zmienił – To może go zabić, albo odebrać świadomość. Dawkowanie niewielkich ilości będzie najlepszym wyjściem – tłumaczyła zmęczona. – Tylko, że zdążyłam zrobić dwie ampułki, w zastrzykach wystarczy na 4 razy… - mówiła mniej pewnie. Wstrzymałam oddech.
-Przyniesiesz mi za 4 dni kolejne – warknęła Uzumaki, jej złość była wręcz namacalna.
-Nie wiem gdzie się ukrywasz – odparła Shizune. – Poza tym zaczynam uważać to za bezsensowne – jąkała się. Nagle ciszę w lesie przecięło uderzenie, chyba policzek i to dość mocny. Ale która to zrobiła i komu? Usłyszałam stęknięcie, teraz byłam pewna – Shizune została spoliczkowana.
-Słuchaj siedzisz w tym, więc się nie wywiniesz – warknęła Hinata – Dostarczysz to do Doliny Końca, tam się wszystko zaczęło, tam się wszystko skończy. Jeżeli nie będzie jak ja chcę to nie będzie wcale. Na Sakurze ty się chciałaś zemścić, więc zrób z nią co chcesz, zabij lub zlituj się czy cokolwiek innego. A Sasuke zostaw mi i dotrzymaj umowy, bo inaczej pożałujesz. Kilka uderzeń za pomocą bayukugana i nie żyjesz – zaśmiała się granatowłosa. Jej wypowiedź pełna jadu i nienawiści, przeraziła mnie. Niemiły dreszcz przeszył moje ciało. Żal ogarnął serce, czułam się jak w innym świecie serce drżało. – Do zobaczenia, Shizune – koniec. Dowiedziałam się czegoś, czegoś czego się nie spodziewałam. Kilka centymetrów od mojej głowy przeszła Shizune, krokiem wolnym. Moje ciało się spięło z przerażenia.

Słońce już wschodziła, a ja od kilkudziesięciu minut leżałam w tym samym miejscu. Ile osób jest uwikłanych w tę dziwną historię? Czemu wszyscy chcą rozdzielić mnie i Sasuke? Czy to wycelowane jest we mnie, czy w niego? Za co? Po co? Dlaczego? Łzy już nie płynęły, zabrakło mi ich, mięśnie miałam odrętwiałe, a chakra nie płynęła. Znam już skutki przedawkowania tego cudu przeciw drużynom tropiącym, jednak płaci się za to wysoką cenę. Kiedy czucie wróci  - nie wiem. Podniosłam rękę by zasłonił wschodzącą gwiazdę, oślepiała mnie i paliła w oczy. Wyschnięte zielone oczy na wiór, czy teraz wyglądają jak szmaragdy? Czy jak bagno?
-Auć – stęknęłam, ból rozchodził się po kręgosłupie. „Zabij lub zlituj się..” Myślałam, że śmierć  Tsunade zbliżyła nas, jej uczennice do siebie. Mam jednak wrażenie, że ona czuła się gorsza. Próbowała odkładać chakrę, ale po kilku miesiącach zauważyła, że jej ciało jest zbyt mocno obciążone – ja zdołałam to zrobić w młodszym wieku od niej. Uczyłam się szybciej, odtrutki, trucizny, leczenie, operacje – zazdrość? Czy zrobiła to z zazdrości bo według niej miałam wszystko? Nigdy nic jej nie odebrałam. Zostawiłam jej stołek ordynatora szpitala, więc czego ona chce? Za co chciała się mścić? Poza Tsunade i szpitalem czy coś nas jeszcze łączyło? Byłam pewna, że nie.
-Hinata i Sasuke, heh – kpiłam. Jeżeli to prawda i są w Dolinie Końca; czy to było genjutsu czy to było prawda i przychodził? Czemu nie uciekł? Chciał i nie mógł, czy nie chciał? – Kuso… - mój błąd, nie wiem co Uzumaki ma mu podawać.
Jeżeli uda mi się skontaktować jakoś z mężem, jeżeli poszłabym i znalazłabym kryjówkę? A może zostać i nic nie robić.
-Tak mi szkoda Naruto… - załkałam żałośniej od dziecka. Bajka, czy życie? Poświęcenie czy wygoda? – Zemsta, przede wszystkim zemsta – mówiłam. Moje ciało było wilgotne od rosy i obolałe. Ale nie spocznie w piachu dopóki ona nie odda swej krwi. – Zabiję cię Hinata – warknęłam w przypływie adrenaliny.
 
***


-Hej! – ten głos. „Naruto”.
-Ohayo – powiedziałam, odłożyłam książkę o zielarstwie i czekałam, aż zjawi się w progu. Nie pomyliłam się wiele. Jednak jego wygląd błagał o pomstę do nieba. Cały zakrwawiony, jego biały bandaż miał kolor już bordowy od zaschniętej juchy. Delikatny swąd zaczął zapełniał salon. – Jak ty wyglądasz – wyrwało się z moich ust. Podeszłam do niego, kazałam usiąść na fotelu, a sama poszłam po apteczkę. – Gdzie ty byłeś, że tak się urządziłeś? – zapytałam i zaczęłam rozcinać przesiąknięty i brudny bandaż.
-Kakashi mówił, że były problemy w Dolinie Końca – na sekundę zatrzymałam swoją czynność. Oczy mi się rozszerzyły…