SEN,WSPOMNIENIE, PRZESZŁOŚĆ
CZY PRZEPOWIEDNIA?
CZY PRZEPOWIEDNIA?
„-Kocham cię – szeptałem w jej delikatne usta pomiędzy
pocałunkami. Była moja, należała tylko do mnie. Szept odbijał się głuchym echem w korytarzu posiadłości. Nagle oderwała się ode mnie; jej drobne, szczupłe palce
mocno wciskały się w moje ramiona. Głowę miała nisko zawieszoną, lekko
przechyloną w bok. To było tak nieoczekiwane zachowanie z jej strony, aż stałem wytrącony z równowagi.
Syknąłem głucho, chociaż jej palce nie wyrządziły by mi większej krzywdy. Ucisk jednak był odczuwalny.
-Muszę już iść, dzisiaj pańscy rodzice wydają przyjęcie – powiedziała
delikatnie speszona – jest potrzebna każda pomoc oraz para rąk – schyliła się po wiadro z rybami, które stało niedaleko nas i
wyminęła mnie bez słowa. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie było. Nikt nas
nie widział, a nawet jeśli to nie miało to akurat dla mnie najmniejszego znaczenia. Przekląłem pod nosem zirytowany. Ostatnio się ode mnie
oddala, a ja nie wiem jak ją mam przy sobie przytrzymać. Moje pieniądze i pozycje zamiast ją trzymać przy mnie - odpychają. Otrzepałem swoją marynarkę i ruszyłem w stronę
stadniny.
-Sasuke, synu – mówił do mnie ojciec, swoim spokojnym tonem. Impreza z okazji rocznicy jego urodzin rozkwitła w
najlepsze. Towarzystwo wręcz nie mieściło się w sali bankietowej naszej rezydencji. Natomiast ja siedziałem oraz czułem się zniewolony w tym fraku, co chwile czując na
sobie spojrzenia czujne i ciekawe spojrzenia. – To już czas, a to
najlepsza okazja byś znalazł sobie kandydatki lub kandydatkę na żonę; byśmy w końcu z twoją
matką doczekali się kolejnego pokolenia Uchihów – po tych słowach poklepał mnie
po ramieniu zachęcająco. Odchrząknąłem tylko. „Kandydatki” – mam wybierać wśród kobiet,
niczym wśród klaczy, które wystawione zostają na widok zgłodniałych młodych samców. Większość z nich pierwszą świeżość ma za sobą. Odpychająca perspektywa.
-Nie martw się, mam już kogoś na oku – odparłem lakonicznie. Wtedy ujrzałem ją, tę jedyną kobietę. Tę która nigdy
nie powinna była roznosić posiłków pyszałkowatym bogaczom traktującym ją z góry. Ojciec na te słowa uśmiechnął się z
zadowoleniem, jednak nie zdołał nic dodać ani o nic zapytać, gdyż matka zaciągnęła go do tańca.
Spoglądałem na nich badawczo. Szczęśliwi i po ponad dwudziestu latach małżeństwa nadal w
siebie zapatrzeni oraz zakochani. Dystyngowani, lekko zdystansowani jak zawsze wśród ludzi. Moja matka ubrana w
granatową, obszerną suknię balową. Wyglądała niczym następczynią tronu z tą swoją posągową miną. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją w innym
kolorze niż ten.
-Chodźmy zatańczyć, Sasuke – usłyszałem delikatny, filuterny głos przy swoim uchu.
Spojrzałem na blondynkę, która mnie zaczepiła; była w olbrzymiej błękitnej balowej sukni. Wyglądała
na starszą, niż była w rzeczywistości.
Upiłem do końca wina z kielicha i wstałem od stołu. Zaproponowałem jej gentlemeńskim zwyczajem swoje ramię, z którego ochoczo z uśmiechem skorzystała. Lepiej dla niej, iż jej nie
odmówiłem. Samym falstartem było to, że ona mnie zaprosiła do tańca. Mało wytworne z jej strony, a także mocno pyszałkowate posunięcie.
Tańczyliśmy bardzo długo, czułem spojrzenia innych na sobie, a do około słychać
było szepty. Zaś moja matka z iskrą zadowolenia w oku nas obserwowała.
-Mikoto, to znaczy twoja matka – poprawiła się szybko Ino, która przerwała panującą ciszę między nami – chyba złe wnioski wysuwa co do naszego obecnego
zachowania – zaśmiała się. Pokiwałem tylko potwierdzająco głową, wiedząc, że i
ona to zauważyła. – Nie martw się, mogę nadal być twoją przykrywką na te schadzki
– mruknęła mi do ucha muskając mój policzek niby przypadkiem. Nie skomentowałem
jej słów, wchodzenie w sprzeczkę z nią było bezsensowne i bezowocne, będzie
trzymać się swojego zdania. – Chyba, że chcesz by stały się prawdą – po tych
słowach, gdy skończył się również dany utwór, ukłoniła się wdzięcznie i odeszła do swojego stołu. Prychnąłem, pomimo
tylu lat znajomości nadal ma chęć zostania panią Uchiha.
-Ino wygląda dziś pięknie – powiedziała moja matka, gdy wróciłem do stołu.
Kiwnąłem głową, ale szukałem wzrokiem mojej małej kruszynki, nie chciałbym żeby
źle odebrała to co przed chwilą się zdarzyło, a raczej to co robiłem przez pół
wieczora. W głębi serca wiem, że tak nie
myśli, ale mimo to i tak czuję, że muszę ją w tym utwierdzić. Muszę się wytłumaczyć, nawet jeśli nie ma czego tu wyjaśniać.
-Ino to dobra znajoma od dziecka – powiedziałem i poprosiłem o dolewkę wina. Spojrzałem
na służącą. Liczyłem, że to będzie pani mojego serce, lecz przeliczyłem się.
Omijała ten stół, jak tylko zdołała, a mojej uwadze ten szczegół nie umknął. Prychnąłem pod
nosem zirytowany. Odsiedziałem chwilę, a gdy zauważyłem jak wychodzi z sali,
przepraszając gości ruszyłem za nią. Zdołałem usłyszeć jeszcze przytłumione
słowa ojca:
-Młodzi ciągle tak gnają, jak my za młodu, pamiętasz… - i odległość przerwała jego wywód, nastała cisza. Do mych uszu
dochodziło tylko skwierczenie ognia. A na końcu korytarza zauważyłem postać.
Była w pozycji klęczącej.
-Co robisz? – zapytałem zbyt chłodno. Widziałem, aż zadrżała ze strachu na mój ton głosu.
-Przepraszam, kazano mi tu posprzątać – powiedziała i pośpiesznie wstała,
otrzepując fartuch sukni. Ogarnąłem ją wzrokiem, od dołu do góry. W całej
okazałości. Nawet w tych łachmanach wyglądała pięknie, ale jedno wiem na pewno
– czarny to nie jej kolor.
-Sakura, przestań –warknąłem. Walnąłem pięścią w ścianę obok jej głowy. Szybko
zakryła usta by nie wydać żadnego głosu. Westchnąłem i nabrałem powietrza w
płuca. Zagrodziłem jej drogę ucieczki. Spojrzała na mnie przerażona.
-Przepraszam, ale jest pan za blisko – moje serce zadrgało na te słowa.
Poczułem się obcy, niechciany.
-Co ty mówisz? – warknąłem w jej stronę. Zaczęła ogarniać mnie agresja.
-To nie odpowiednie zachowanie dla panicza, jeśli pan pozwoli chciałabym
dokończyć swoją pracę i wrócić na salę – spojrzałem na nią, ale miała
spuszczoną głowę. Chciałem krzyczeć i przeklinać, ale tylko opuściłem swoje
ramiona wzdłuż ciała, a ręce mimowolnie ścisnęły się w pięści, tak że kłykcie
mi pobielały. Na usta cisnęły się wszelkie przekleństwa jakie znam, jednak nic
nie powiedziałem. Pozostaliśmy w korytarzu, a ciszę przerywało skwierczenie
pochodni, smród od lamp naftowych aż mnie zatykał. Miałem wrażenie, że zacząłem
zgrzytać zębami.
-Czy ktoś coś ci powiedział lub zrobił? – zapytałem nim zdążyła uciec ode mnie.
Nic. Cicho. Tylko ta cholerna cisza panowała wokół nas, od czasu do czasu
przerywana tym trzaskaniem ognia.
-Przepraszam, że panicza zdenerwowałam – szepnęła drżącym głosem, skłoniła się nisko i
odeszła.
-Kobieto! - wręcz krzyknąłem na nią by w końcu na mnie spojrzała - Przecież niedawno wyznawaliśmy sobie miłość – warknąłem za nią, ale
ona mnie zignorowała. Nawet, cholera jasna, nie obejrzała się do tyłu, zignorowała moje słowa.
Spojrzałem w stronę wschodniego skrzydła domu, gdzie odbywało się przyjęcie.
Machnąłem ręką i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Z każdym moim krokiem gwar
śmiechu połączonego z muzyką przestał do mnie docierać, aż w końcu nic nie
słyszałem. Tylko dudnienie swojego rozsierdzonego serca.
Siedziałem sam w salonie i oczekiwałem śniadania. Zabawa musiała być udana, bo
mojej matce nigdy nie zdarzało się spóźniać. Nigdzie. Kucharka przynosiła
jedzenie, a następnie sok i herbatę w dzbanku. Podziękowałem skinieniem głowy,
nie byłem skory do rozmów. Wyjrzałem za okno, słońce oświetlało okolice i
gospodarstwo. Wielkie pastwiska, łąki i lasy. Stodoły, chlewy, budynki
gospodarcze. Cały dorobek rodziny Uchiha, a prowadziła tu jedna droga dla
bryczek czy lektyk.
-Dzień dobry, synu – odparła moja matka. Przyjrzałem się jej. Po wczorajszym
humorze nie został ślad, na ustach znów była ta mina, która odstraszała od niej
ludzi. W granatowej sukience i długich czarnych włosach spiętych w koka
wyglądała na wiecznie niezadowoloną. Chrząknąłem pod nosem.
-Witaj, matko – gdy ją taką widzę – przeraża mnie, więc wolę zachować dystans.
Nic nie odpowiedziała, rozejrzała się po jadalni.
-Zawołaj Sakure, niech posprząta ten chlew – odparła. Kucharka rozejrzała się
niepewnie, ja zrobiłem to samo. Wszędzie panował ład i porządek, podejrzewam,
że dopiero co przed śniadaniem służące skończyły swoją pracę.
-Ale tutaj jest czysto – odparłem zdziwiony. Matka spojrzała na mnie z
obrzydzeniem i zwaliła ze stołu część naczyń i jedzenia. Zszokowany nie
wiedziałem co powiedzieć.
-Panienka Sakura czyści wschodnie skrzydło po wczorajszym przyjęciu – odparła
przerażona pulchna kucharka.
-Nie obchodzi mnie to – warknęła Mikoto. Przyglądałem się jej ze zdziwieniem,
moja matka jest sroga, ale zawsze starała się być sprawiedliwa. – A ty co się tak
patrzysz? – warknęła w stronę przerażonej kucharki.
-To zachowanie do ciebie nie pasuje, mamo – powiedziałem niechętnie, poczułem
zawód co do jej osoby. Wstałem od stołu i ruszyłem do wyjścia.
-Przebierz się – usłyszałem za sobą jej twardy, niechętny głos – Wyglądasz jak zwykły
robotnik – odszedłem nie komentując tego. Ale coś mi mówiło, że to jeszcze nie
koniec jej humorków. To dopiero początek okazywania prawdziwej natury Mikoto Uchihy. Będąc już w korytarzu usłyszałem dźwięk tuczonego szkła,
odetchnąłem głęboko.
Od przyjęcia minęło kilka tygodni, a mi serce pękało. Nie dlatego, że ona mnie
nie kochała. Kochała i widziałem to, ale mimo wszystko trzymała się ode mnie z
daleka. Cierpiałem, bo widziałem jak traktowana jest ta, która panowała nad mym sercem. Była poniżana na każdym kroku, upokarzana kilka razy
dziennie, a gdy stawałem w jej obronie było tylko gorzej. Skutkowało to tym, że musiałem zacząć kojarzyć jej się z bólem oraz poniżeniem.
Pewnego dnia wróciłem z ojcem z polowania, a to co zobaczyliśmy oboje –
przeraziło nas. Ojciec na ten widok zaczął krzyczeć na moją matkę, a ja
próbowałem odwiązać te biedne nadgarstki z tego silnego węzła. Tak to była ona,
różowo włosa piękność, wycieńczona i przywiązana do pala niczym najgorszy zbrodniarz. Rozejrzałem się po okolicy. Nikogo nie było,
a pejcz leżał na ziemi, moja matka spoglądała na mnie i na nią z pogardą, i
niewiele robiła sobie z krzyków ojca. Mimo tego, że była ponad sto metrów
dalej, czułem na sobie ten chłodny wzrok ciemnych oczu. Przeszywała mnie wzrokiem. Musiałem zanieść ją do
domu, bo byliśmy przy sadzie jabłonek, a tutaj jest pełno owadów. Bardzo bałem się o nią, jej drobne ciało.
Gangrena, czy infekcja mogłyby ją zabić, robiąc pobieżne oględziny jej pleców nie
zwróciłem uwagi czy ma otwarte rany, czy leci krew. Łzy, miałem wrażenie, że
polecą mi zaraz po policzkach strumieniem. Byłem pogrążone w żalu i żałości.
-Trzymaj się na nogach, proszę – powiedziałem ochrypłym głosem. W momencie, gdy
ją odwiązałem opadła na ziemię niczym kłoda. Spojrzałem z przerażeniem na jej
plecy. Całe zaczerwienione, zasinione, posiadała kilka głębszych ran. Wziąłem głębszy
oddech, kilkukrotnie otworzyłem i zamknąłem oczy, kolejny głębszy wdech. Gdy brałem ją na ręce skomlała niczym pies.
Serce mi się krajało. Poczułem, że moja matka chcę zabić tego anioła. Ale
dlaczego?
-Połóż ją w pokoju gościnnym, musimy zadbać o jej zdrowie – odparł ojciec chłodno. Był
wyraźnie zniesmaczony tym co się tutaj działo pod jego nieobecność. Skinąłem na
znak zgody głową i chciałem ruszyć ku schodom.
-Ani mi się waż zanosić tę wieśniaczkę tam! – krzyknęła moja matka.
Zauważyłem, jak podbiega do mnie, ale ojciec ją złapał w żelaznym uścisku i postawił obok siebie.
Nigdy nie widziałem go tak wściekłego.
-Powiedziałem, że masz siedzieć cicho! – warknął. Muszę przyznać, że sam
drgnąłem na jego krzyk.
-Idź, Sasuke – rozkazał. – Wezwę lekarza – odparł na odchodne. Reszty wymiany
zdań swoich rodziców wolałem nie słuchać, co było bardzo ciężkie. Gdyż krzyki,
tłuczone szkło, czy udawany szloch były czymś naturalnym w zachowaniu mojej
matki.
Potem jedyne co dostrzegłem z okna sypialni gościnnej, to - to jak jeden ze stajennych gna po lekarza na
koniu.
Od tamtego dnia wszystko przycichło. Nie zauważyłem by matka poniżała, czy
dokuczała służącej. Zważywszy na zachowanie ojca, musiał postawić jej
ultimatum. Jednak nie obeszło się bez jej narzekania, że wstyd wśród znajomych
z wyższych sfer, bo wszyscy gadają, że znęca się nad służbą. Według mnie to
jedyny prawdziwy osąd, jaki kiedykolwiek wyszedł z plotek. My zaś omijaliśmy
się z daleka, a o wszystkich jej poczynaniach wiedziałem z plotek, od ojca lub
służby. Wiem, że jakiekolwiek bratanie się z osobami z niższych sfer moja matka uważa za potwarz, ale teraz przesadziła.
-Smacznego, Sasuke-sama – powiedziała nasza kucharka. Kiwnąłem dziękując głową.
-Pani Akimitchi – zagadnąłem ochryple. Spojrzała na mnie niepewnie. Ta pulchna
kobieta z sercem na dłoni wydawała się wystraszona, jakby niepewna. – Czy
sytuacja Sakury się poprawiła? – zapytałem wprost, nie lubiłem zwodzić ludzi. Zauważyłem jak poprawia swój
biały wykrochmalony fartuch, a jej krótkie brązowe włosy wydawały się nastroszone, niczym futro u kota,
który się wystraszył.
-Przepraszam, Sasuke-sama – zaczęłam swoim mocnym głosem, podnosząc nieco
śmielej głowę w moją stronę – Ale Pani Uchiha zakazała całej służbie rozmowy o
panience Sakurze z paniczem – dodała przepraszającym tonem. Zabrała pusty dzbanek ze stołu i schowała
się w kuchni czym prędzej.
-Czyli nic się nie poprawiło – mruknąłem pod nosem. Wstałem nie dokończywszy
jedzenia, złapałem za strzelbę. Muszę iść na polowanie by się odstresować.
-Jednak jedziesz? – usłyszałem głos swego ojca, gdy złapałem za klamkę
frontowych drzwi. Wyszedł z cienia pokoju dziennego. – To jadę z tobą – dodał z delikatnym uśmiechem na ustach.
Kiwnąłem głową, po czym obaj udaliśmy się by osiodłać konie. Podejrzewam, że i on nie
ma lekko od czasu kłótni ze swoją żoną. Widać to było w zmarszczce na czole,
która w ostatnim czasie zaczęła się pogłębiać, ale dziś wyglądał na
zadowolonego.
-Czasem tak jest, że szczęście nie dopisuje – śmiał się mój ojciec
nadzwyczajnie miał dobry humor.
Spojrzałem w niebo – dzisiejszy zachód słońca był bardzo… krwawy, to jedyne
słowo, które przychodziło mi na myśl. W tym czerwonym świetle ginęła nasza
posiadłość, jak i całe gospodarstwo. –Sasuke? – usłyszałem głos ojca. – Słuchasz ty
mnie, chłopcze? – zapytał przyglądając się mi. Zauważyłem kątem oka jak mocniej
ściska lejce. Kiwnąłem twierdząco głową.
-Mogę cię o coś zapytać? – Fugaku, bo tak na imię ma mój ojciec, pan domu oraz rodu Uchiha. – Czemu miałeś dziś taki
dobry humor? – zapytałem, a on jakby się spiął.
-Twoja matka mówiła, że jedzie do przyjaciółki na weekend – powiedział poważnie
– Nie zrozum mnie źle, ale ciężko z nią ostatnio wytrzymać – kiwnąłem głową
rozumiejąc go bardzo dobrze, zbyt dobrze. Zaczęliśmy się śmiać oraz rozmawiać na bardziej błahe
tematy, gdy nagle zauważyliśmy biegnącą ciemnowłosą, pulchną kobietę w naszą stronę, gdy
była niedaleko dało słyszeć się jej ciężki oddech, a także zauważyć, że płaczę.
Dyszała, nie mogąc opanować szlochu.
-Pani Akimitchi, co się stało? – ojciec, jak zawsze był trzeźwo myślący. Zszedł
z konia i podszedł z kobiety, która zanosiła się od płaczu. – Pani Akimitchi! –
krzyknął mój ojciec. Muszę przyznać, że aż sam drgnąłem. Kobieta próbowała coś powiedzieć, ale szloch
jej to nie umożliwiał, z każdym oddechem wręcz połykała powietrze krztusząc się
nim. – Błagam! – nalegał mój ojciec. Jego szczęka była zaciśnięta.
-Pańska żona oszalała! – krzyknęła nagle przerażona. – Ona oszalała! –
powtórzyła jeszcze bardziej przerażona. – Boimy się jej!! – jej krzyk był, jak
pisk, który drażnił uszy. Rozejrzałem się, ale wszystko wyglądało normalnie. – Pańska
żona ją zabije!!! – krzyknęła. Nie słuchałem dalej ruszyłem w kierunku domu, w
biegu zeskoczyłem z konia i wpadłem do domu przez główne wejście. Było cicho,
zbyt cicho. Czysto, zero czegokolwiek. Przebiegłem przez dom, wyskoczyłem
tylnym wyjściem. Na werandzie, za wiklinowymi meblami kryło się kilka służek.
Trzęsły się przerażone, zanim zdążyłem zapytać którąkolwiek z nich, usłyszałem:
-Polana na skraju lasu – spojrzałem przerażony, to kilka kilometrów.
Przekląłem, zacząłem biec i już po chwili zacząłem tego żałować. „Koniem było
by szybciej” myślałem gorączkowo. Zachód słońca zrobił się tak czerwony, że
las, który widziałem już wyglądał jak splamiony krwią. Gdy dobiegałem słyszałem
przytłumione wołanie mojego ojca. Wołał mnie jak w amoku – Sasuke! Sasuke,
czekaj! – i tak w kółko. Nie, nie poczekam. Nie zwracałem uwagi na coraz
płytszy oddech, ani na to, że nogi zaczynały mnie boleć. Dotarłem na skraj lasu
w tym samym momencie co mój ojciec. Zeskoczył z konia i się rozglądał. Tak
samo, jak ja – nerwowo we wszystkie stron.
-Nie widzę ich! – warknąłem z niemocy.
-Tam! – w tym samym momencie zauważyłem ruch w lesie. Wyszło dwóch stajennych,
żaden nie spojrzał nam w oczy. Wyglądali, jakby pożałowali tego co zrobili.
Ruszyłem w stronę, z której się wyłonili. Zatrzymałem się, mój oddech i bicie
serce też jakby stanęło. Usłyszałem wolny krok ojca, ruszył w stronę mojej
matki, która stała tyłem. Złapał ją za ramię i szarpnął. W tym lesie, w tym
czerwonym świetle wyglądała, niczym jak wiedźma. Ta najgorsza z najgorszych.
Jej granatowa suknia z białą koronką była wybrudzona krwią. Cała jej włosy i
twarz, a w ręce trzymała sztylet. Ojciec zrobił to chyba odruchowo, ale nie
oszczędził jej. Spoliczkował ją z całej siły tak, że przewróciła się i uderzyła
głową o drzewo.
-Co ty zrobiła najlepszego?! – krzyknął, szarpnął ją za ramię i postawił do
pionu. – Coś ty sobie myślała?! – wrzeszczał jak opętany. Dopiero teraz
zauważyłem. Ciało różowowłosej leżało bezwładnie kilka metrów dalej. Oczy miała
zamknięta, a na szyi miała jedną długą ranę, która wybrudziła jej całą suknię.
Wykrwawiła się.
-Kochana – podszedłem i niepewnie dotknąłem jej twarzy. Zrozumiałem. Już nigdy
nie usłyszę jej głosu, już nigdy nie zobaczę jej oczu, już nigdy nie ujrzę tych
rumieńców. Nie wiem kiedy z moich oczu zaczęły lecieć łzy, swój bieg kończyły
an jej twarzy.
-To właśnie zrobiłam!!! – usłyszałem ten szyderczy głos. – Ta ladacznica go
omamiła, a on głupi przyniósł by nam wstyd! – warknęła w stronę mojego ojca. Czułem
na sobie jego spojrzenie, ale zignorowałem je. – Służąca żoną naszego syna? To wstyd, wszyscy
by się z nas śmiali –drwiła moja matka. Ścisnąłem pięść, ale nic nie zrobiłem.
Wziąłem na ręce tę martwą kruszynkę, łzy ciekły nie mogłem ich powstrzymać.
Spojrzałem pierwszy raz na jego twarz, spodziewałem się dostrzec to samo co u
swej matki, jednak tego nie było. A był ból i współczucie. Do mnie, czy to
martwej służki dla niego? Nie wiem.
-Mikoto, o czym ty mówisz? – zapytał. Spojrzałem na matkę, która zaczynała być
niewidoczna dla mnie w tym ciemniejącym lesie. – Byłaś taka sama – odparł i
ruszył przed siebie, a ja razem z nim. Zostawiając moją matkę za sobą.
-Musimy ją pochować – odparłem beznamiętnie. – Godnie ją pochować – dodałem
ciszej.