poniedziałek, 26 listopada 2018

Marazm ojca



Nie taki obraz jak go namalowano...
Nie takiego obrotu sytuacji, nie jedno z nas się spodziewało

Życie jak wiatr, pędzi przez świat
przez głupoty marnujemy ze swojego życia tyle lat...


Kosztowało mnie to wiele. Zbyt wiele, jednak musiałem udawać. „Amerykański sen” naszych rodzin rozprysł się jak bańska mydlana, a igła która to poczęła przypominała raczej zdradziecki tasak. Według mnie powinno tu nastąpić samoukaranie, jakie niegdyś stosowano, gdy splamiono honor. Jednak do takiego czynu potrzebny jest honor. Seppuku mogłoby oczyścić jego imię a nasza rodzina przestałaby patrzeć na mnie, jak na zdrajcę. Czemu ci hipokryci nie zaproponowali tego rytualnego samobójstwa poprzez rozcięcie brzucha? To zbyt oczywiste bym musiał to mówić. Madara Uchiha jest winny zarzuconych mu czynów, a hara-kiri by go nie uchroniło. Nie uchroniłoby jego duszy przed tym, czego dokonał w swoich niskich żądzach.


Spoglądałem na jedyny cud, który mi pozostał. Na słodką córeczkę, która teraz po niecałym roku przestała płakać nieustannie i pytać „Gdzie mamusia?” przekręcając głoski w wyrazie. Miała lekko zaróżowione policzki, które nadymała jak własna matka, gdy próbowała coś zrobić. Niestety z wyglądu była do mnie podobna. Miała to dwie strony, dobrą oraz złą. Dobrą, gdyż jej widok tak nie bolał po jej śmierci. Złą, bo obecnie pragnąłem tego widoku. Chciałem mieć jej cząstkę bliżej siebie, a nie tylko fotografie. Jednak miałem Saradę, coś czego strzec muszę niczym oka w głowie, największego skarbu, jaki w życiu otrzymałem.

Sakura była moim światełkiem w tunelu. To dla niej wstawałem każdego ranka, starałem się dać jej wszystko na co zasługiwała. Nasze życie nie było sielanką, ścieraliśmy się jak każda para. Kłótnie na początku wspólnego mieszkania razem doprowadzały mnie do istnej furii. Dziś o nie błagam Boga.
Nienawidziłem, gdy jej długie, różowe włosy miałem wszędzie, one były wszędzie. W maśle, w zlewie, czystym kubku, moich ustach, czy ubraniach. Dziś chciałbym na nie przeklinać, jak dawniej.
Krew wrzała we mnie, gdy widziałem wyciągi z konta. Nowe buty, szafka, czy kosmetyki. Warczałem w jej stronę niczym wściekły pies, a jednak teraz mam tyle pieniędzy, iż nie wiem na co je wydawać. Brakuje mi jej lekkiej ręki.
Brakowało mi cierpliwości, gdy dzwoniła do mnie ponieważ na pulpicie „pali się jakieś coś i nie wie o co chodzi”, więc jechałem przez miasto by sprawdzić czy wszystko jest dobrze z jej autem. Było. Kontrolka paliła się, gdyż Sakura nie sprawdziła stanu oleju nim nie pojechała do pracy. Olej się skończył. Teraz patrzę na telefon i proszę by zadzwoniła, nawet jeśli miałby to być telefon, że znów wlała benzyny do diesla.
Gdy zaszła w ciąże poszedłem wypić spore ilości alkoholu, bo wierzyłem innym, że chciała złapać mnie na dziecko. Tak, złapała mnie – swojego już męża – na wymarzone dziecię. Marzyłem, że będzie w tym błogosławionym stanie jeszcze kilka razy. Marzyła nam się mała gromadka dzieci. Dziś rodzina jest tylko mniejsza. Serce krwawi.

Każdej nocy, gdy kładę się do łóżka czuję jej zapach. On nadal unosi się w pokoju. Cały czas leży niedoczytana książka na jej stoliku nocnym. W garderobie są jej ubrania, a kosmetyki plączą się w łazience, chociaż staranniej poukładane. A ścianę w salonie zdobią nasze zdjęcia. Z nią… z jej uśmiechem oraz błyszczącymi szmaragdowymi oczyma.

Przez pierwszy miesiąc w mojej głowie świadomość podsuwała co rusz inne sceny. Czy cierpiała? Słyszałem jej krzyk, rozdzierający gardło i mnie na pół. Czy się bała? Widziałem jej rozszerzone źrenice, słyszałem szybszy oddech i głuche dudnienie serca. Czy starała się uciec? Może gdyby nie było z nią dziecka…

Niejeden raz budziłem się z dziką furią w nocy. Słyszałem jak mnie wołała, gdy była gwałcona. Prosiła o pomoc, szlochała tracąc dech. Natomiast ja tylko się przyglądałem. Widziałem ją i widziałem jego. Jego oczy zachodziły mgłą, a źrenice rozszerzyły się tak bardzo, iż nie widać było tęczówek. Wydawał zwierzęcy charkot z ust. Parł w nią, parł nie zważając uwagi na nic. Jej krzyki, rozpacz, ból. To było gorsze niż zwierzęcy instynkt. Gdy tak przyglądałem się mu miałem wrażenie, że tarcie tylko potęgowało jego pobudzenie seksualne. Przecież ten skurwiel rozdzierał jej ciało i duszę na pół! Jaki mężczyzna tak robi? To się ciągnęło i ciągnęło, a ta drobna kobieta opadała z sił. O czym wtedy myślałaś Sakura? Czego pragnęłaś? Nie bałaś się o Saradę?

Widok tej łajzy na rozprawie był obrzydliwy. Chciałem wstać i dać mu w ryj, po prostu. Wsadzić kij w dupę, żeby wiedział jaki to ma smak. Gorzki, kurwa, a nie słodki. Jeśli bym musiał to sam bym to zrobił. Rzygać mi się chciało, gdy widziałem jego pewność siebie. Ten bezczelny uśmiech, który mówił, że wyjdzie wolno bo „nic na mnie nie macie”. Nie był bym tego taki pewny, męska kurwo. Powtarzałem sobie w kółko i w kółko, że przelicza się. Dostanie to na co zasłużył. I dostał. Za mało, zdecydowanie za mało. Pragnąłem krzesła elektrycznego, stryczka czy czegokolwiek. Bo on, kurwa jasna, żyje. A ten niewinny anioł nie. Sprawiedliwość? W dupie mam taką sprawiedliwość.

Wstawałem kilka razy w nocy do córki. Bo płakała. Bo krzyczała. Bo wzywała własną matkę, ale ona nigdy nie przychodziła. Czuję, że tak jak ja pragnęła chociaż na chwilę ujrzeć ten rozświetlający noc uśmiech.
Tuliłem ją dniami i nocami. Rozśmieszałem ją, jak mogłem. Tłumaczyłem, że mamusia nie wraca bo nie może. Nigdy nas nie porzuciła. Ona walczyła o ciebie i za ciebie, skarbie.
Boję się dnia, który nadejdzie, a na pewno przyjdzie. Zapuka do bram czeluści i zapyta „Dlaczego mama nas zostawiła?”. Kto mi powie – jak wytłumaczyć dziecku, że są źli ludzie na ziemi, bardzo źli, niewyobrażalnie demoniczni ludzie? Gorsi od zwierząt. I jak będę miał jej wytłumaczyć śmierć? „Ten nikt” miał kaprys? Zachciankę? Tak niebywale mocno wymieszał się we mnie żal ze złością, iż mam wrażenie niezwykle wyraźne – jedno bez drugiego już nie istnieje.

Zniosłem nienawiść rodziny. Współczujące spojrzenia przyjaciół, sąsiadów i obcych. Żal i bezsilność rodziców mojej ukochanej. Sam nie zniosłem jeszcze jej śmierci. Żałoba będzie we mnie już do śmierci.

Próbowałem do niej dołączyć. Przystawiłem broń myśliwską pod żuchwę. Położyłem się na łóżku. Trzymałem palec na spuście nabitej broni. I kiedy miałem już to uczynić… czułem, jak coś odbiera mi czucie w dłoniach. Oddychałem szybko, piekło mnie gardło. Widziałem ją. Widziałem Sakurę. Piękną, anielską, spokojną. Na ustach nie igrał uśmiech, nie była wyraźna, ale wiedziałem, że to ona. Domyśliłem się czego oczekiwała i na co nie chciała pozwolić. Jej szmaragdowe oczy nie błyszczały, wyglądały na zrezygnowane. Poczułem chłód w sercu, wiedziałem że zawiodłem ją. I nagle moje zmysły dwukrotnie mocniej odebrały chłód stali przyłożone do skóry. Chłód ten palił.

Żyję tylko dla niej. Tej kilkulatki o bystrym spojrzeniu. Była moim światłem w tunelu. Teraz to dla nie wstawałem, co rano. Wszystko robiłem dla niej. Jeśli ktoś by ją skrzywdził, zabiłbym bez mrugnięcia okiem. Mała, niewinna istota. Czy jak dorośnie będzie do Ciebie podobna, Sakura? Ma twoje spojrzenie, ale kolor oczu mój. Ma twój uśmiech, ale rysy twarzy moje.

Nigdy się z tym nie pogodzę. Czy cierpiałaś? Wiem, że tak. Zostałaś zbrukana i zadźgana. Jak dzikie zwierzę. Pamiętam ten rozdzierający duszę krzyk, pamiętam smak goryczy w ustach. Smak żółci. A teraz pozostał mi grawerowany pomnik z twoim zdjęciem. Nie zasłużyłaś na taki. Najwspanialsza żona, kochana matka, dobra córka.

Twój obraz w mojej głowie. Czasem widzę cię uśmiechniętą, a niekiedy zakrwawioną. Jak mam żyć. Jak mam myśleć? Gdy przyjdzie czas będę cię błagać byś w końcu po mnie przyszła. 




_________________
Od autorki: Jeśli zauważyliście to coś na kształt kontynuacji jednopartówki "Miłość matki" (kto nie czytał - niech to zrobi!). Czy kontynuacja tego to był dobry pomysł? Sama nie wiem, wyszło to spontanicznie! A dawno żadnej jednopartówki nie dodałam. Wpisuje się ostatnio w moje chorobliwe złe zakończenia.
Przeczytane? Zostaw ślad, nawet niewielki! Motywujesz do częstszych publikacji tym! :D
Pozdrawiam Miśki 


wtorek, 20 listopada 2018

Rozdział 14


KTO POTRZEBUJE SERCA, JEŚLI MOŻE ZOSTAĆ ZŁAMANE?

1.
Nie unikam go. Zaakceptowałam go w swoim życiu, jako dobrego znajomego. „Tylko” bądź „aż” na tyle mnie po tym wszystkim stać. Nie wrócił nigdy do tego, co powiedziałam w obłąkaniu na temat snów, ku mojej uciesze i uldze. Witaliśmy się ze sobą, a gdy zobaczyliśmy się na mieście wymieniliśmy kilka zdawkowych zdań. Natomiast kiedy zauważyliśmy się gdzieś z oddali, a któreś się śpieszyło, kiwaliśmy w geście pozdrowienia. Po prostu dobrzy znajomi, którzy kiedyś mieli… No właśnie, co? Przygodę dłuższą niż na jeden raz? Romans? Ta druga opcja brzmi zdecydowanie lepiej. Jednak sama przed sobą nie mogę się okłamywać – serce wali mi szybciej, gdy go widzę. Westchnęłam z niemocy oraz z dezaprobaty na temat swoich myśli, które znów zeszły na niego.

Przetarłam czoło z potu. Lipcowe słońce grzało w najlepsze, jednak ku mojej radości zapakowałam ostatni karton z rzeczami Ino do jej nowiutkiego auta. Był to srebrny Mercedes klasy C, a dokładnie W203 Coupe W203, czy jakoś tak. No cóż, w porównaniu z autobusami miejskimi, którymi ja się tłukę to najprawdziwszy luksus. Zamknęłam delikatnie bagażnik, a Ino wyszła z wielkim uśmiechem na ustach, przewieszoną torebkę przez ramię i obszernym plikiem dokumentów w dłoni.
- Wsiadaj Sakura! – krzyknęła uradowana podając mi ów papiery. – Czas na wspólny, nowy początek poza tym obskurnym akademikiem – zrobiła zgorszoną minę. Wsiadłyśmy do jej auta i pojechałyśmy do naszego małego, ale przytulnego dwupokojowego mieszkanka. – Całe szczęście to blok studencki – rzuciła z zawadiackim uśmiechem na ustach, ruszając brwiami w górę i dół. Wolałam zostawić wszelkie komentarze dla siebie, jak to wygląda i jak ja odebrałam ten gest. Ino to zwykła „zbereźna białogłowa”, jakby to niegdyś pan na włościach powiedział.

Nowe mieszkanie miało dla mnie niestety słodko-gorzki smak. Mieszała się także duma z obawą o samo utrzymanie związane z rachunkami. W akademiku płaciło się za miejsce do spania, a teraz trzeba martwić się i rachunkami za media, czy Internet. Czułam się niczym niezależna mała-dorosła, ale jak wszystko i ta sytuacja ma dwie strony medalu. Mieszkanie z Ino, tą przeuroczą blondynką, przerażało mnie w pewien sposób. Dostałam stypendium socjalne, papiery o stypendium naukowe złożyłam, staż w szpitalu załatwiony, niby wszystko dopięte na ostatni guzik. Być może nie są to wielkie pieniądze, ale są. Moje, własne, zapracowane. Dla mnie obecnie to jest najważniejsze. Jeżeli będzie trzeba to pójdę dorobić do jakieś kawiarni na dwa dni w tygodniu. Trudno, życie jest ciężkie, nikt mnie nie będzie utrzymywać, kupować dodatkowego proszku do prania, a po telefonie do mamy nie otrzymam gotowych dań w słoiku. Mam też świadomość, że pierwsza praca nie pozwoli mi żyć na wysokim poziomie. Jednakże te pierwsze doświadczenia w zawodzie, nawet jeśli to staż, to przepustka do wspaniałej przyszłości. Ku memu szczęściu nie jestem przyzwyczajona do życia ponad stan.

Rozejrzałam się po swoim pokoju. Miał on plan prostokąta, a na krótszej ścianie było sporych rozmiarów okno. Pod nim zaś stał niewielki szary narożnik, który miał funkcję spania. Przed narożnikiem znajdował się biały stół, który sama zrobiłam z palet, a obok biało-drewniana komoda. Z drugiej strony pokoju stało biurko z białym blatem, a drewnianymi nogami. Do kompletu dokupiłam białe krzesło. Nad biurkiem było pełno pozawieszanych półek na książki i ozdoby. Podłoga miała kolor drewna z brzozy, a ściany - kolor jasnoszary. Posiadałam też dywanik w zebrę pod stolikiem z palet oraz niewielkich rozmiarów telewizor naprzeciwko narożnika. Czułam, że to odpowiada mojej estetyce. Brakowało jeszcze tylko tego małego wazonu, który trzymałam w dłoni i kwiatów. Kwiaty lilii, ich zapach przypominał mi perfumy mamy i cioci Rin. Zapach ten oddalał ode mnie każdą troskę i zmniejszał żal po ich stracie. Odwróciłam się by wyjść z pokoju. Cóż, jedyne co nie pasuje to ta wielka szafa z jasnego drewna, ale lepsza ta niż żadna. Ino chciała ją wyrzucić, więc nie mogłam pozwolić by to zrobiła. Gdzie bym trzymała te moje trzy ciuchy na krzyż? Zaśmiałam się pod  nosem. „Witaj w domu Sakura” szepnął mi cichy głos dumy w mojej główce. Tu zaczyna się moje godne życie, a nie wegetacja.

2.
Co było nieuniknione tego wieczora? Domówka na cześć nowego mieszkania, które wynajmuję razem z wielką wielbicielką wszelkich splendorów. Całe szczęście znam Yamanakę na tyle, że zdążyłam się na tę „nieplanowaną imprezę” przygotować mentalnie. Prawda jest taka, że przez te kilka miesięcy dzięki niej i jej wypadom zdobyłam prawdziwego przyjaciela. Nie liczę, że wyjdzie z tego coś więcej. Szczerze powiedziawszy nawet bym nie chciała tego. Liczę tylko na to, że on ma podobnie, że nadajemy na tych samych falach. Nie mam zbyt wielu przyjaciół – a tak naprawdę to mam jedną przyjaciółkę i wzbogaciłam się o jednego przyjaciela, który może ma głupkowate poczucie humoru, ale jest lojalny. Co do Karui ze szpitala, mam mieszane odczucia, ale to na pewno rozwiąże się w najbliższej przyszłości. Ostatnio zrobiła się zbyt dociekliwa na temat tego z czego żyję, utrzymuję się i jak pracuję. Mam wrażenie, że ktoś nią steruję. Jednak zamiast bawić się w dociekliwego detektywa powinnam zdać sobie sprawę, że wścibstwo to nie grzech, a raczej normalna rzecz; zwłaszcza u kobiet. A po drugie nie jestem ani pępkiem świata, ani nikim ważnym by kogoś to interesowało. Ot, sierota jak każda inna.

Impreza rozkręciła się na dobre. Wszyscy dobrze się bawili, a mnie przerażała ilość chipsów i innego syfu na wykładzinie w salonie. Jestem ciekawa, kto to wysprząta... Przyjrzałam się towarzystwu. Kiba podchmielony dawał upust swojemu drugiemu błaznowatemu „ja”, Naruto mu wtórował, Ino rozmawiała zawzięcie z jakąś swoją bliższą koleżanką Kurotsuchi. Co ciekawsze, ta czarnowłosa kobieta miała ponad trzydzieści lat, a przyszła z Konohamaru. Kim był Konohamaru? Całkiem przystojnym brunetem, lecz nie w moim guście. Posiadał poczucie humoru w skali jeden do jednego, jak Naruto, co wcale nie było dziwne… bo tych dwóch to kuzyni. Poznałam także Shikamaru i jego piękną (już!) żonę Temari. Miała kocie spojrzenie i cięty język, według mnie to ona nosiła w tym związku spodnie. Przypadłyśmy sobie do gustu. Jednak wszyscy ci ludzie to poziom Ino, nie mój. Dobre domy, bogaci rodzice, fundusze na własne interesy, czy mieszkanie w spadku. Oni mieli to wszystko, oni byli bez trosk o żywot, a jedynie o to czy poziom życia nie przerośnie ich przychodu. Nie pojawił się Sasuke, ponoć ma się spóźnić, co jest duże lepsze dla mnie. Miniemy się. Z rozmyślań wyrwała mnie wrzawa krzyków Naruto i Kiby, którzy zaczęli pośpieszać towarzystwo do wyjścia. Dziewczyny przy drzwiach zakładały już szpilki i lekkie skórzane kurtki na letni wietrzyk. Krzyki, śmiechy i ogólny rozgardiasz. Pomachałam rozbawiona głową w stronę Ino, która pokazywała mi usta ułożone w podkówkę. Wiedziała, że nie mogę iść. Mogę uczestniczyć w posiadówce, ale niestety nie mam czasu ani siły by jechać z nimi i iść w „tango”.
- Słonko, na pewno z nami nie jedziesz? – zapytała ironicznie Kurotsuchi. Spojrzałam na jej usta ułożone w lekki, zołzowaty uśmieszek. No tak, zrobi wszystko by mi pokazać z jakich nizin społecznych się wywodzę. Westchnęłam i przykleiłam do swojej twarzy ogromny uśmiech.
- Niestety – wzruszyłam lekko ramionami. – Ale mi nikt nie opłaci rachunków, a dobry zawód wymaga wyrzeczeń – po czym puściłam jej oczko. Usta lekko jej drgnęły, ale miałam wrażenie, że nic jej nie ruszy. Nic od kogoś, kto ma szczuplejsze konto bankowe od niej. Wydra.
- Pa! – machnęła ręka i zaczęła mnie ignorować. Słaby ze mnie kompan. Spojrzałam na drzwi, dziewczyny już pewnie czekają na taksówkę na dole przed blokiem. Chwila wytchnienia i trochę snu. Nagle poczułam dłonie na swoich biodrach i ciepły oddech. Zrobiło mi się dziwnie, a od zapachu sake trochę mnie mdliło.
- Na pewno nie idziesz Sakura-chan? – to był Uzumaki. Po pijaku miewał lepkie ręce do każdej kobiety. Zdążyłam go poznać, jeśli o to chodzi. Zachichotałam na wspomnienia o podbojach z kobietą o imieniu Fu; nigdy nie wyjdzie to z mojej głowy. Trochę, a nawet bardzo – ta opowieść odebrała mu seksapilu w moich oczach.
- Nie, poranna zmiana czeka – wzruszyłam ramionami. Tylko przytaknął w geście zrozumienia i jego usta dotknęły mojego policzka, lekko cmokając
- Miłej samotnej nocy! – krzyknął i puścił mi oczko. Następnie słyszałam, jak woła całą hołotę by na niego zaczekali. Spojrzałam na brudne naczynia zrozpaczonym wzorkiem. Szybko to ogarnę, a jutro zmyje Ino, oby.

3.
Siedziałam w łóżku pod kołdrą. Tępo wgapiałam się w telewizor, ale niewiele wynosiłam z programu, który właśnie był emitowany. Po prostu nie mogłam zasnąć. Posprzątałam, umyłam się i nic. Sen nie przybył. Włączyłam telewizor licząc na jakiś nużący program, ale i to nie pomagało. Nie czułam by moje powieki robiły się ociężałe, a zbliżała się północ. Na ósmą mam być już w szpitalu, a odprawa rozpoczyna się piętnaście minut przed pełną godziną. Dobrze, że poprosiłam o późniejszą godzinę. W życiu nie dałabym rady być tam na szóstą.
Chciałabym już spać, oddać się w objęcia Morfeusza czy innego bożka od snu. Cokolwiek byle zasnąć. Westchnęłam z rozpaczy. Wtem ciszę mieszkania przerwał dzwonek do drzwi. Czyżby Ino wróciła? Ledwie dwie godziny temu wyszli, zagryzłam wargę. Pierwsza myśl była taka, że zignoruję ten dzwonek – może pomyłka. A druga – ta prawdziwa – to fakt, że boję się otworzyć, a nawet podejść do drzwi frontowych mieszkania. Niestety moje modły nie zostały wysłuchane, gdyż dźwięk rozniósł się kolejny raz. Skapitulowałam, to musi być Ino. Może z radości nawaliła się w sztok i została eskortowana już do domu przez towarzystwo. Moje gołe stopy dotknęły chłodnych paneli. Wzięłam głębszy oddech, gdyż niestety nie posiadamy wizjera w drzwiach – moja największa udręka w tym mieszkaniu. Otworzyłam drzwi i zaparło mi dech w piersi, a serce załomotało. To nie był dobry moment na to spotkanie. Poczułam się nieswojo w krótkich, satynowych spodenkach i koszulce na ramiączkach. Zbyt skąpo ubrana, w dodatku nie miałam na sobie stanika. Przełknęłam ślinę.
- Impreza się skończyła? – do moich uszu doszedł ochrypły, męski głos. Cały czas potrafił mnie rozbudzić, nadal miał w sobie to coś, co rozpalało mnie od środka. Otrząsnęłam się z letargu.
- Nie – odparłam tępo, przyglądając się męskiej budowie Sasuke. Stał w cieniu, nie mogłam dostrzec wyraźnie jego oczu, jednak czułam że próbuje mnie zlustrować pomimo tego, że przeszkadzają mu drzwi, za którymi kryję się niczym mała dziewczynka.
- Skoro się nie skończyła to gdzie są wszyscy? – zapytał. Jego ton mówił o irytacji. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, a chłód przenikał moją skórę. Chyba dobrze, że tak się dzieję. Musimy traktować się jak przyjaciół, znajomych… obcych sobie ludzi? Przełknęłam ślinę,  czułam jak zasycha mi w gardle. „Powiedz coś głupia!” mówił mi mój głos rozsądku.
- Przenieśli się do klubu, chyba gdzieś niedaleko Sumidy – powiedziałam precyzując swoją niezbyt inteligentną wypowiedź. Sasuke nie spoglądał na mnie, wręcz unikał mojego wzroku. Miałam wrażenie, że w jego głowie toczy się zacięta walka z demonami, które posiadał. A niestety jestem pewna, że ma ich sporą gromadę. Ta cisza, która rozległa się między nami była nienaturalna, nacechowana wyrzutami i żalem. Był to żal i gorycz Sasuke w moją stronę, o ironio.
- Dzięki – odpowiedział zdawkowo i jego czarne oczy spoczęły na mojej twarzy na ułamek sekundy. Niby niezauważalnie, ale jednak odczułam to w środku. Coś tam się skurczyło, serce zaczęło przyśpieszać. Suchość w ustach odebrała mi odwagę oraz głos.
Odszedł. Odwrócił się po śmiesznej odpowiedzi, po komicznym dialogu między nami. Aż ciężko mi uwierzyć, że cokolwiek między nami było. Poczułam jakby był to sen, oddalony o kilka wieków ode mnie. Sama nie wiedziałam czy tęsknie za jego bliskością pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło. Czy tęskniłam? Chyba… Może… Sama już tego nie wiedziałam, byłam rozdarta. Serce, a rozum nie chcą iść w porze. Jednak, gdy pierwszy mężczyzna, któremu się oddałaś zaczyna traktować cię jak powietrze zaczynasz się gubić. Spada samoocena, wiara w siebie, a co gorsza zaczynam wierzyć, że to ja zrobiłam coś złego nie on. Być może swoim uporem zniszczyłam jedyny związek z mężczyzną jaki miałam. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek będę mieć jeszcze szansę stworzyć coś z kimś innym?

4.
Od przeprowadzki minęły prawie trzy tygodnie. Długie, ciągnące się dni lipca dawały mi się we znaki, także z przyjemną błogością przyjmę za te parę dni sierpień. Jednak te mijające dni miały w sobie wiele powtarzających się sytuacji. Od tych, których się spodziewałam po te, co dziwniejsze. Zwyczajne i oczekiwane było dla mnie, że Ino Yamanaka, moja przyjaciółka, siedzi większą część dnia w mieszkaniu Kiby. Wydaje mi się, że tak naprawdę to ona tam mieszka, a ja jestem przykrywką dla jej rodziców. Szkoda pieniędzy, ale brawo za pomysłowość. Liczę tylko na to, że są na tyle odpowiedzialni, że się zabezpieczają i nie zostanę ciotką zza ściany. Nie wytrzymałabym tego. Czułabym się sama, jak matka w takiej sytuacji. Dziwniejsze za to były pytania i zachowanie Karui. Niby każda z nas złapała staż na innym oddziale, ale czasami się spotykamy na lunchu. Niekulturalnie byłoby się unikać. Ku mojej rozpaczy to ona rozpoczynała rozmowę, a zwykle to było zarzucenie mnie pytaniami typu: „Gdzie mieszkam teraz? Chyba nie w akademiku? Z kim się spotykam? Czy mam jakąś dorywczą pracę?” i tak dalej. Ogólnie pyta o sprawy, o których savoir-vivre milczy lub mówi stanowczo: „STOP! Nie!”. Cóż dziwniejsze było, gdy to ja rozpoczęłam konwersację. Do dziś pozostał mi niesmak.

„Widziałam, jak siedzi tyłem do głównego wejścia na stołówkę. Zaryzykowałam podejściem i zajęciem miejsca naprzeciwko tej złotookiej kobiety. Wyglądała na zdziwioną moim podejściem i pewnością siebie. Kiwnęła głową na przywitanie i przeżuwała intensywnie swoją sałatę z jarmużu. Spojrzałam na to z niesmakiem. Zawsze mnie dziwiło, że to zielone „coś” komukolwiek smakuje. Osobiście preferuję japońską tradycyjną kuchnię z sushi na piedestale. Przygryzłam delikatnie swoją wargę. Jak już się przysiadłam mogłabym zacząć rozmowę,ale nic specjalnego nie przychodziło mi do głowy. Spojrzałam na swoją tacę z jedzeniem, na której było sukiyaki.
- Męczący dzień, co? – palnęłam patrząc na swoją potrawę, która nie zachęcała mnie do jedzenia.
- Trochę tak, ale na pediatrii jest dziś spokój. Z resztą chyba przeniosę się na ginekologię – mruknęła Karui. Miałam wrażenie, że mówi to bardziej do siebie niż do mnie. Zawsze to jakiś postęp. Nie mogę w końcu wybrzydzać w znajomych, nie posiadam ich za wiele. Szydziłam sama z siebie.
- A jak twoje sprawy sercowe? – zaśmiałam się. Pamiętam, że przychodził po nią cały rok pewien brązowowłosy, pulchny chłopak. Wyglądał na bardzo sympatycznego z sercem na dłoni.
- Do przodu – mruknęła zrzędliwie. Rozmowa, jak się patrzy. Za chwilę gęby nam odpadną, bo tak dużo słów z nich wychodzi.
- Nadal jesteś z tym, tym? – puściłam oczko. Musiałam jakoś zagrać, gdyż nie mam pamięci do imion, albo po prostu zapomniałam, jak się nazywa, gdyż dawno o nim nie rozmawiałam z Karui. Ta dziewczyna w przeciągu kilku miesięcy zrobiła się strasznie dziwna. Skryta, a jednocześnie wścibska. Każdy zna taką osobę, która niewiele mówi o sobie, ale wszystko chcę wiedzieć o innych. To właśnie w tę stronę zmierza ta śniada dziewczyna.
- Tak – mruknęła, ale słychać było zawahanie w głosie. – To znaczy nie – warknęła do siebie, jakby nie chciała mi o niczym mówić. – Eh, to nie Twoja sprawa. Interesuj się swoim życiem – po czym wstała i wyszła, nawet na mnie nie spoglądając. Nic a nic nie dziwię się mężczyznom, kobiety są dziwne.”

Ale jeszcze dziwniejsze od zmiany osobowości o sto osiemdziesiąt stopni Karui był list, który trzymałam przed sobą od godziny. Bałam się go otworzyć. Miałam wrażenie, że jeśli tylko to uczynię to czarna otchłań mnie pochłonie, przeżuje i wypluję. A przede wszystkim przerażał mnie nadawca ów listu, a raczej zdanie pod adresem nadawcy.
Pełnomocnik Tsunade Senju” i aż włoski stanęły mi dęba na całym ciele. To nie wróżyło niczego dobrego.

5.
- Sakura coś Ty taka markotna? – mruknęła Ino znad swojego talerza. Zrobiła spaghetti na obiad, gdyż zaczęła interesować się kuchnią włoską. Skąd jej się to wzięło? Nie mam pojęcia, wolę chyba nawet nie pytać, bo czasem się przerażę. – Nie smakuje Ci, czy co? – mruknęła i niepewnie powąchała makaron na swoim widelcu. Westchnęłam, dalej przebierając bez sensu w jedzeniu. Co mam jej powiedzieć? Od kiedy przeczytałam list od mojej kochaniutkiej babci wszystko mi się w środku skręca z przerażenia i stresu. Nie ma to jak rodzinka, przecież. Na niej zawsze można polegać. Żałuję tylko, że mój ojciec kryję się wiecznie za plecami tej starej jędzy. Gdybym go tylko spotkała - wszystko bym mu wygarnęła. A co mogę zrobić z Senju? Nic! Jeśli tylko będzie chciała uprzykrzy mi karierę zawodową, a nawet wykluczy z tokijskiego świata medycznego. Przeprowadzka do Kioto? Przeprowadzka gdziekolwiek? Czy nie myślałam o tym? Oczywiście, że tak! Ale na miłość boską, nie stać mnie na takie przedsięwzięcie. Cały spadek po Rin utopiłam w tym by przenieść się do Tokio i rozpocząć studia. Bez rodziny, wykształcenia czy koneksji w Japonii jest się marginesem społeczeństwa. – Halo! Ziemia do Haruno, ziemia do Haruno – zaczęła mi machać Ino rękoma przed twarzą, a jej niebieskie oczy wyglądały na zbulwersowane moim nietaktem w jej stronę.
- Nie, jest dobre – odparłam beznamiętnie, dalej bawiąc się swoim jedzeniem na talerzu. Poczułam ścierpniętą rękę, więc przestałam opierać o nią swoją głowę.  Cieszyłam się, że nie zachlapałam stołu, jaki mieści się na końcu aneksu kuchennego. To mieszkanie wygląda raczej, jak z katalogu europejskiego niż japońskiego. Jedyny japoński aspekt to fakt, że Yamanaka poustawiała meble zgodnie z zasadami feng-shui.
- Aha – teraz ona załapała bakcyla ode mnie. Był to bakcyl „mam życie do dupy”. Jakby nie patrzeć, to z tego względu jestem przyjaciółką-marzenie! Jeżeli myślisz, że coś ci w życiu nie wychodzi wystarczy, że zapytasz co u mnie. Takich przyjaciół się szanuje, bo w końcu nic tak nie cieszy drugiego człowieka, jak nasze nieszczęście. – Dobra Haruno – Ino walnęła delikatnie otwartą dłonią w stół, ale tak bym zwróciła na nią swój wzrok. Teraz jej twarz mówiła, że jest na mnie wkurzona. – Gadaj co jest, a jak nie to wydłubie Ci oczy widelcem – warknęła groźnie. Jak na tak łagodną istotę ma mocny i donośny głos. Przełknęłam ślinę i przetarłam swoje oczy.
- Moje życie to jeden wielki kanał. Jeśli wychodzę z jednego gówna to natychmiast wpadam w kolejne! A jeśli i z tego wyjdę to wpadam w szambo. I tak jest non stop, jestem jak taki krąg ludzi bez szansy na lepszą przyszłość.
- Do brzegu Sakura – powiedziała lekko speszonym tonem, lecz jej oczy ani na moment nie przestały mnie lustrować.
- Tsunade Senju wysłała mi list poprzez swojego pełnomocnika – mruknęłam z gulą w gardle. Usłyszałam jak Ino wypuszcza powietrze i mówi bezgłośne „aaaaa”. – Tak, dokładnie jedno wielkie „A” – rozdziawiłam usta niczym wieloryb. – Chodzi dokładnie o to samo, co zawsze – mruknęłam zirytowana. Bogata baba, a wyssała by ze mnie każdy grosz, który jej rodzina kiedykolwiek mi dała. To nic, że prawo zapewnia na moją edukacje alimenty, które mój ojciec musi płacić. Ale nie, on tego nie robi – robi to jego skąpa matka. Gnój nie ojciec.
- Wiem, że nigdy nie byłam w Twojej sytuacji i nie jestem w stanie Ci pomóc, ale co zamierzasz zrobić z tym okropnym babskiem? Mnie osobiście ona przeraża – powiedziała. Jej ton mówił, że mi współczuje, co było jeszcze gorsze. Dodatkowo wcale nie dodawało mi to otuchy, lecz nie wiedziałam w jaki sposób mogłaby mi pomóc.
- Nie wiem – mruknęłam zrezygnowana. Obecnie byłam zniechęcona swoim życiem. – Ona chce spotkać się w sądzie w sprawie alimentów, więc mam przegraną w kieszeni… Już na starcie – dodałam z nutką ironii, a sardoniczny uśmiech sam wkradł się na moje usta. Powinnam nauczyć śmiać się sama z siebie, bo inaczej padnę przed trzydziestym rokiem życia. Muszę przyznać, że poczucie humoru to nie jest mój atut. – Chociaż raz moja sytuacja jest pewna już w przedbiegach wyścigu szczurów – dodałam z nutką goryczy w głosie, która była coraz bardziej wyczuwalna. Twarz Ino mówiła o jej głębokim współczuciu i żalu. Patrzy na mnie jak na bezdomnego i zbitego psa. Super.
- Masz prawnika? – zapytała rzeczowo zachowując swój rozsądek w tej patetycznej sytuacji.
- Nie i nie będę miała, bo mnie na niego nie stać – mruknęłam. W końcu włożyłam sobie makaron w sosie pomidorowym do ust, by czasem nie palnąć czegoś na prawdę głupiego. Chyba pomogło, bo zapadło milczenie między nami, a sytuacja była tak gęsta, że za chwilę zaczniemy ją kroić. Przeżuwałam swój kęs, a Ino wyskoczyła zmarszczka między brwiami, która mówiła mi o tym, że nad czymś się głowi.
- Wiem, że pieniędzy ode mnie nie przyjmiesz – zaczęła szybko. – Ale Ty to chyba sama nie chcesz sięgnąć po pomoc, a zapewniam, że masz ją na wyciągnięcie ręki – dodała z zawadiackim uśmieszkiem na swoich pełnych ustach. Przyglądałam się jej badawczo, bojąc się by to, o czym sama przez sekundę pomyślałam, nie zostało głośno powiedziane.
- Nie rozumiem – wybełkotałam tylko zmieszana. Jednakże jej mina mówiła, że doskonale wiem, co ona i jej móżdżek mają na myśli.
- Jeśli chcesz to ja zadzwonię do Sasuke i wypytam o sprawę – mruknęła, ale widziałam, że ma mi za złe moją dumę. A cała jej postawa mówiła „wykorzystaj go, jeśli sam tego oczekuję”. Czy to prawda, że on czeka na mój pierwszy krok, z którym ja zwlekam? Być może, jego rozum jest dla mnie czymś obcym i odległym. Czymś do czego nigdy nie będę miała dostępu, a furtka nawet się nie uchyli bym mogła tam zajrzeć.
- Nie uważasz, że to by było niewłaściwe? – mruknęła niepewnie. Wiedziałam, że jej opinia nie będzie obiektywna. W końcu nikt nie wie oprócz nas samych, co zaszło wtedy. Co on mi zrobił. A mimo to każdy, kto go choćby bliżej znał uważał, że jest zraniony. Sugestia Ino o poproszeniu go o pomoc w tej sytuacji nie jest najgłupsza. Musiał jej coś powiedzieć, coś przez co ta kobieta pcha mnie w jego ramiona podstępem.
- Sakura – powiedziała zdecydowanym tonem niebieskooka. – Uwierz mi, Sasuke pomoże Ci z wywieszonym językiem – skończyła zdanie, a jej wzrok ponaglał mnie do sięgnięcia komórki i wybrania jego numeru telefonu. To był niemy krzyk mówiący „Dzwoń, głupia!”. Zagryzłam dolną wargę, a serce kołatało mi w piersi. Czy przełamanie lodów to coś, czego naprawdę chcę?
- No nie wiem… – mruknęłam. Zimne spaghetti przede mną przestało wyglądać apetycznie, a zapach już nie unosił się do moich nozdrzy. Najwidoczniej i Ino przestała mieć ochotę na ciepły obiad. Jej wzrok korcił mnie niczym niesforne dziecko. Co dziwne, bo to zawsze ja byłam tą rozważniejszą. Jednak cały czas odbijał się echem cichy głos w mojej głowie, który oskarżał mnie o słuchanie się osoby, która nic nie wie o relacji mojej i Sasuke.
- Wiesz dlaczego on przyszedł na naszą domówkę te kilka tygodni temu? – zapytała z przekorą. Kiwnęłam na znak głową, że nie wiem. – Bo myślał, że Ty będziesz, ale gdy Cię nie widział podszedł i zapytał, gdzie się podziewasz. A ja mu powiedziałam, że odpoczywasz – mrugnęła do mnie. – Po niespełna półgodzinie wyszedł z klubu - spojrzałam na nią zdziwiona. Niby to nic, przecież nie jeden mężczyzna czy kobieta przeżywa nieszczęśliwą miłość. Każdy ma w swoim życiu czas na tego typu podchody, wiek nie ma znaczenia. Jednakże mnie zastanawia zupełnie coś innego. Zupełnie inne jego zachowanie, które ma cechy obsesji.
- A o której wyszedł? – to zdanie wydobyło się z mego gardła z szybkością procy. Nie zdążyłam nawet tego przemyśleć. Czujny wzrok Yamanaki prześwietlał mnie na wskroś. Poprawiła blond kosmyki, które wypadły jej z kitki.
-  Ledwo wybiła na zegarku 23:00, może trochę później – mruknęła, ale nieme pytanie ciekawości ugrzęzło jej w gardle, na moje szczęście. Nieme pytanie niech pozostanie bez odpowiedzi.
- Nadal uważam to za zły pomysł – ucięłam temat. Sama musiałam przemyśleć wszystkie za i przeciw danej sytuacji i prośby, która mogłaby paść z mojej strony. Dość wygórowanej i drogiej prośby, tak naprawdę.

6.
Leżałam na łóżku. Cały dzień umknął mi przez palce. Nie wiem nawet, co robiłam oprócz leżenia i gapienia się tępo w sufit. Tak naprawdę straciłam dzień wolny na dąsy i przemyślenia, która nic nie dają. Dziwiło mnie zachowanie Sasuke, przecież skoro był na imprezie, pojechał do klubu to po co zawitał w mieszkaniu? Czy on aby nie sprawdzał mnie? Tego czy jestem sama w mieszkaniu? Bezwiednie nuciłam piosenkę, która zaczęła lecieć w odpalonym cichutko telewizorze. Znałam ten anglojęzyczny utwór. Tina Turner i „What’s love Got to do with it”.  Bardzo wymowne.

,,You must understand
That the touch of your hand
Makes my pulse react
That it’s only the thrill
Of boy meeting girl
Opposites attract”

Leniwy uśmiech wtargnął na moje usta. Ten tekst miał w sobie to „coś”. Jakby opowiadał o naszej relacji. „Chłopaka spotykającego dziewczynę. Przeciwieństwa się przyciągają”, mój uśmiech się pognębiał. Moje ciało chłonęło muzykę oraz jej treść. Ktoś by powiedział, że to stary zardzewiały kawałek muzyki, relikt przeszłości. Ale ten tekst, choćby nie wiadomo jak prosty, opisywał moją relację z Sasuke.

„I’ve got causa to be”

Zabrzmiało w mojej głowie z podwójną siła. Niby głupia piosenka pop, ale coś we mnie ruszyła. Czy to przypadek zrządził, że jej słucham, czy naprawdę los tak chciał? Wtem rozległ się refren.

,,What's love got to do, got to do with it

What's love but a sweet old fashioned notion
What's love got to do, got to do with it
Who needs a heart when a heart can be broken”


,,Kto potrzebuję serca? Kiedy serce może być złamane?” Tina – pomyślałam, to nie takie głupie. Jak na amerykańską gwiazdę dawnych lat dajesz radę. Może faktycznie powinnam odrzucić dumę i zawalczyć o to, co mi się należy? Chociaż z drugiej strony on będzie czegoś ode mnie oczekiwać. Będzie chciał czegoś w zamian. W tych czasach nie ma nic za darmo, a czy kiedykolwiek było? Zakpiłam z własnych myśli. Zagryzłam wargę. W moim wnętrzu toczyła się wojna o to, co powinnam zrobić. Jak to rozstrzygnąć? Wiadome jest jedno – nie umiem być bezduszna i wykorzystywać otaczającymi się ludźmi. Ale gdybym poprosiła o poradę prawną w jego gabinecie?

7.
Następnego dnia w przerwie na drugie śniadanie, koło dziesiątej rano zadzwoniłam do gabinetu mecenasa Uchihy Sasuke, odebrała sekretarka. Byłam pewna, że po zapisaniu moich danych i umówieniu mnie na spotkanie rozłączy się, ale nie. Zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego – przełączyła mnie do gabinetu Sasuke.
- Dlaczego umawiasz się na spotkanie prawne w kancelarii, Sakura? – do moich uszu doszedł chłodny i rzeczowy głos. Wyobraźnia podsunęła mi jego przenikliwe spojrzenie czarnych oczu. – Wpadłaś w tarapaty? – zagryzłam wargę, a dłonie mi się spociły.
- Potrzebuję porady prawnej, tylko tyle – odparłam, siląc się na pewny siebie ton. Rozejrzałam się po korytarzu, który o tej godzinie był pusty. Miałam wrażenie, że mignęła mi za rogiem postać Karui.
- Spotkajmy się dzisiaj, o której kończysz? – słyszałam ten władczy ton. Wiedziałam, że to nie prośba o spotkanie. Zapadło milczenie w słuchawce. – Będę o 18:00, pasuje? – zapytał.
- Tak – odparłam bezsilnie. Nie chciałam się sprzeczać. – Gdzie? – zapytałam niemrawo.
- Wyślę Ci smsa – i rozłączył się. Po prawie miesiącu niewidzenia się nastał ten dzień. Pocieszałam się tym, że to kiedyś musiało nastąpić. Prędzej czy później.

_______________________________________


Od autorki: Chyba po malutki dobijamy do brzegu! Ale jak wiadomo lubię ślimacze tempo. Mam nadzieję, że jako-tako obrót spraw przypada Wam do gustu. A co ważniejsze zostawiam Wam miejsce na wyobraźnie! :)