"Zawikłana układanka: dać upust prawdzie!"
-Zrób to – głuchy szept przeszył moje ciało. Rozejrzałam się, ale nikogo nie
widziałam. – Zrób to – moje ciało bezwiednie wiedziało co ma robić. Zero
szmeru, szybkie delikatne ruchy i po chwili zamykałam frontowe drzwi posiadłości
klanu Uchiha.
Moje ciało drżało, adrenalina buzowała, jak oszalała w żyłach. Słyszałam to w
swych uszach, puff- puff! Niczym wybuch z armaty. Jednocześnie moje nogi były
ociężałe, trochę śpiące. Mój umysł i ciało są rozerwane. Serce, a rozum nie
myślą jednym torem. Stoję między Naruto, a Sasuke. Stanęłam na gałęzi drzewa,
uspokajałam oddech. Przecież mogę wrócić w tej chwili i nic się nie wyda.
Upadłam na kolana, na moje dłonie leciały rzęsiste krople łez. Nie wiem kiedy
zaczęłam płakać, zrobiłam to nieświadomie. Zaczynam bać się reakcji swojego
ciała, robi ono co chcę. Spojrzałam w księżyc, wydawał mi się on bardziej
szkarłatny niż gdy na niego spoglądałam z kuchni, z mojego domu, z mojej
bezpiecznej przystani. Z tej jedynej bezpiecznej przystani na ziemi.
„-Sasuke! – szturchnęłam męża w bark.
Nic. – Sasuke – powtórzyłam to jeszcze kilka razy.
-Sakura, jest przed czwartą w nocy, śpij – westchnął zmęczony. Nie zraziłam
się, tylko ponowiłam próbę. Jeśli będę musiała – powtórzę jeszcze raz i jeszcze
raz, i tak do skutki. – Czego chcesz?- przetarł oko, był cholernie zły.
-Przepraszam, wiem że miałeś ciężki dzień… - przerwałam na chwilę, pogładziłam
się po swoim zaokrąglonym brzuchu. – Ale chcę mi się pić i jeść, a zanim zejdę
po tych schodach to umrę z głodu – marudziłam. Nie odpowiedział nic, pokręcił
zirytowany głową, ale wyszedł z pomieszczenia, jednak zaledwie po kilku
sekundach wrócił i stanął w drzwiach z miną męczennika.
-A powiesz chociaż co chcesz jeść? – mruknął zaspany. Wzruszyłam ramionami,
przeczesałam swoje długie do pasa włosy palcami. Przygryzłam wargę w geście
zastanowienia.
-Obojętnie, byle to nie była ryba!!! – krzyknęłam za nim. Spojrzałam na swój
ogromny brzuch, oparłam się o poręcz łóżka. – Za chwilę tatuś ci coś przyniesie
mały głodomorku – mówiłam do swojego brzucha. Wierzyłam, że mnie rozumie. W
końcu to już ósmy miesiąc ciąży, niedługo rozwiązane, czego przeogromnie nie
mogłam się doczekać. Zachichotałam pod nosem na myśl, że Sasuke kończy się
pomału do mnie cierpliwość. Musiał skończyć swoją misję szybciej, bo nie chciał
bym się przemęczała. Poza tym on sam tracił zdrowy rozsądek, ale nie chciał się
przyznać! Wystarczyło, że krzyknęłam czy potknęłam a on już aktywował Susanno. Usłyszałam
głośne tupanie.
-Nie chcę nic mówić Sakura, ale do jasnych cholery praktycznie samą rybę mamy w
lodówce! – zarumieniłam się, niczym nastolatka przyłapana na zbrodni. Zakupy
robiłam dziś rano, a miałam straszną ochotę na ryby; wszelkiej maści, w różnych
wariacjach.
-Przepraszam… - wybełkotałam nieśmiale, bawiłam się swoimi palcami.
-Mogą być grzanki z serem? – zapytał łagodnie, a po chwili czułam ciepło jego
ust na moim czole.
-Jak najbardziej miałam na nie ochotę – przytaknęłam z radością, że wiedział
lepiej co chcemy z naszym dzieciątkiem, niż ja sama. – A coś do picia masz? –
mruknęłam.
-Herbata imbirowa, żebyś nie miała problemów… - nie dokończył zdania, ale za to
puścił mi oczko. Zarumieniłam się przez ten komentarz. Spojrzałam na Sasuke,
oddychał równomiernie, pewnie już spał. Mruczałam pod nosem i się zajadałam, na
koniec wypiłam herbatę imbirową, która w ciąży była moim wybawieniem od
rewelacje żołądkowych. Ponoć na Ino działa w drugą stronę, ciekawe czy ona czy
ja jestem dziwna.
-Sakura?- cichy szept wyrwał mnie z rozmyślań, podniosłam głowę zaskoczona z
cichym piskiem. Mój mąż nadal był odwrócony do mnie plecami. Pomyślałam, że się
przesłyszałam, więc wróciłam do jeszcze ciepłej cieczy i mruczałam pod nosem. –Sakura,
myślisz że to będzie chłopie czy dziewczynka? –spojrzałam na czarnowłosego. Odwracając
głowę w jego stronę napotkałam czarne jak ochłoń oczy i uświadomiłam się, że
rzuciłabym się w nie bez namysłu. Mogłabym nawet utonąć. – Co?- jego ton
wyrażał zniecierpliwienie, ale jego ciało leżało spokojnie na jednym boku, co
dawało mu możliwość obserwacji mojej osoby. Najpierw w odpowiedzi wzruszyłam
ramionami, pogładziłam się po brzuszku.
-Myślę, że to będzie dziewczynka – mruknęłam czuło do brzuszka, jakbym to z
obecną cząstką siebie rozmawiała, a nie ze sprawcą mojego stanu. Zachichotałam
na samą myśl.
-Jeżeli tak to będzie najsilniejszą dziewczynką z naszego klanu – mruknął i
przymknął powieki. Delikatny uśmieszek, trochę nieśmiały wpełzł na moje
wilgotne usta, a z oczu jedna łza spłynęła po policzku, jednak to łza
szczęścia. „Naszego klanu”, tak to nasz klan.”
Nie rozumiem czemu nagle to wspomnienie do mnie wróciło, mogło być każde inne,
dosłownie każde inne. Więc czemu to, czemu widzę zawsze tylko te dobre chwile?
A co z tymi gdzie płakałam, gdzie czułam ból? Czy było ich, aż tak mało? Czy
przeżywałam raz po raz, ciągle to samo na nowo?. Zerwałam się z kolan, przecież
zaszłam tak daleko – nie mogę się poddać, nigdy! Uchiha się nie poddają!
-To nasz klan, to była moja córka. Uchiha się mszczą – mówiłam pod nosem,
zerwałam się niczym wicher. Biegłam, musiałam odrobić stracony czas. Nie
myślałam o tym co będzie, muszę myśleć o tym co jest. Tylko i wyłącznie, liczy
się tu i teraz. Jeśli umrę to tylko po zemście Sarady.
Biegłam już tak około kwadransa, nie czułam zmęczenia. Adrenaliny, nerwy, stres,
motywacja a może wszystko razem? Kotłuje się we mnie, miesza jedna część z
drugą, bierze od trzeciej. Nie zwracałam uwagi na mżawkę, na swoje mokre stopy,
na to czy pot miesza się z wodą, jak wyglądam, że co jakiś czas jakaś gałąź
mnie dźga, rozdziera ubranie. Byłam niezdarna, biegłam i skakałam w slalomie,
niczym opętana. Zaśmiałam się pod nosem, głos nabrał chrypki – ostrej i
nieprzyjemnej. W końcu dotarłam, bez namysłu wybiegłam z lasu, spoglądałam na
krajobraz, który mogłam dostrzec w tej szarudze. Dopiero teraz, gdy spoglądałam w dół
wodospadu zauważyłam, że jest mgła.
-Plus dla mnie – mruknęłam pod nosem – a zarazem utrudnienie – potarłam w
nerwach czoło. Włosy miałam poprzyklejane do policzków, skroni czy czoła co
ukrywało moją pieczęć. Skupiłam się na ile mogłam w tym stanie, każdy punkt
chakry musiałam obniżyć do optymalnego minimum. Gdy skończyłam odetchnęłam,
brałam głębokie i zachłanne wdechy, jakby ktoś miał mi odebrać ten tlen. Stałam
na szczątkach pomnika Madary.
-I co teraz? – mruczałam, a w oczach wzbierały mi łzy. – Jak ja ich znajdę? –
warknęłam. W każdej chwili mógł mnie ktoś zauważyć, nakryć, odciągnąć od
poznania prawdy. Spojrzałam w dół i wtem, jakby dar z nieba zauważyłam
pochodnię, która ledwo, bo ledwo już się tliła. Jakby jakiś ciężar mnie do
ziemi przygwoździł, dłoń w kałuży, noga zwisała w przepaść, oczy ledwo
widziały. Jakaś postać migiem wyskoczyła, a ogień jakby za nią zaczął się
gasić. Nie myślałam zbyt wiele, skoczyłam w dół. Leciałam, leciałam i leciałam.
Woda wbijała się niczym igły, a mżawka to koiła. Taki krąg, który się zataczał.
Przez mgłę nawet nie zdążyłam zatrzymać się na tafli wody, wpadłam w nią i
czułam, jak mnie wciąga w swoje głębiny. Chciałam wypłynąć, ale nie mogłam
jakby coś mnie tam trzymało. Miałam coraz mnie powietrza, aż w końcu się udało.
Jeszcze nie wypłynęłam na powierzchnię, a już otworzyłam usta i zachłysnęłam
się powietrzem. Kaszlałam, zapominając że powinnam zostać niezauważona.
-Już dawno powinni mnie zauważyć – warknęłam. Skoncentrowałam chakrę w dłoniach
i się podniosłam. Czułam się niczym nowicjuszka popełniając takie błędy, nie
różniłam się praktycznie niczym od tamtej małej Sakurci. „Jedynie nazwiskiem” brzmiało w mojej głowie. Rozejrzałam się
dookoła, szukając tej groty. Zauważyłam niedaleko cień, ruszyłam w tamtą
stronę, najpierw ociężale ale potem jakby zapominając o dodatkowym ciężarze,
które dodawało mi mokre ubranie. Stanęłam przed grotą, wiało z niej przeraźliwe
zimno, słyszałam gdzieś w oddali niesione echem iskrzenie płomieni, piszczące
szczury. Przełknęłam ślinę, bałam się. Zamknęłam oczy, zacisnęłam wargi i bez
namysły ruszyłam biegiem. Moje kroki odbijały się echem, bardzo głośnym, serce
łomotało w klatce piersiowej równie mocno, a gdyby mogło wyrwało by mi się z
piersi. Do moich zielonych oczu zaczęło dochodzić światło, teraz biegłam w jego
strony. Zatrzymałam się, spojrzałam na pochodnie, co półtorej metru – jedna obok
drugiej, tak mi się wydaje. Przede mną około pięciu metrów paliło się
niewielkie ognisko. Jakim cudem? Przecież po takim czasie zabrakło by tlenu…
Chyba, że jest tu drugie wejście, z innej strony. Podniosłam wzrok, mniej niż
sto metrów dalej były kraty, dałam krok do przodu i wtedy usłyszałam ten znany
mi i mojemu sercu głos.
-Sakura, nie!!! – potem poczułam silne uderzenie z prawej strony, a z lewej
uderzyłam w ścianę groty.
Spadłam, otumanienie mijało zbyt wolno przed oczami migały mi płomienie o zbyt
intensywnej barwie. Potrząsnęłam głową i szybko podniosłam wzrok. To był On!
-Sasuke – krzyknęłam i pobiegłam w jego stronę, wyglądał okropnie. Przyjrzałam
się na tyle ile mogłam. Twarz cała obita, wychudły i blady, bardziej niż
zwykle, na klatce piersiowej plamy z zaschniętej juchy, a jego rinnegan był
obwiązany niechlujnie bandażem. – Sasuke-kun – ruszyłam jeszcze szybszym
krokiem. Nie widziałam jego wzroku, był za daleko. Moje oczy zaszły mgłą,
potknęłam się ale szybko wyrównałam kroku…
-Sakura!!! – usłyszałam jego przerażony krzyk, potem widziałam kątem oka jak
stara się szamotać i nagle na jego czole pokazuje się jakiś znak.
Złapałam się za brzuch, chciałam szybko się podnieść. Czułam, że jestem
zardzewiałą maszyną, która dawno nie używała swoich zdolności.
-No, no, no – do moich uszu doszło nieprzyjemne i kpiarskie cmokanie. – Haruno,
nie tak prędko – podniosłam wzrok i coś się we mnie zapaliło.
-Ty… - przyjrzałam się Hinacie, wyglądała inaczej. Teraz mogłam się jej
przyjrzeć: pewniejsza siebie, mniej skryta, zadziorna i ten kpiący wzrok. – Nie
łudź się, zginiesz tutaj, a on się w końcu od ciebie uwolni – mruknęła.
-Nigdy – warknęłam. Zebrałam ile siły miałam w pięści. – Shannaro!!!