czwartek, 28 września 2017

Rozdział 10

"Potok"

Czy było komu kochać kogo? 

Czy było komu walczyć z kim? 
Działo się wszystko albo nie 
tam albo nie tam.
(W. Szymborska)
                                                                                                                                                            

1.
Nie będę ukrywać, że rozgościłam się w jego mieszkaniu na dobre. Z kilku obiecanych dni zrobiły się dwa tygodnie. Co prawda z przerwami... Nawet dorobił mi klucze, więc gdy chciałam zaznać chwili spokoju potrzebnej do nauki, a jego na ostatni weekend nie było – korzystałam z zaproszenia, czy też bardziej pozwolenia. Dostałam własną szafkę przy łóżku. Zajęłam miejsce z widokiem na okno.  A także niewielką część szafy, chociaż jak na moje potrzeby i tak zbyt dużą.
Więc nie kocham, a jestem. Oddaje mu się gdy mam na to ochotę, a także gdy jej nie mam, ale ciężko przy takim mężczyźnie ugasić libido. Całuję i przytulam go. Niekiedy nie wiem, czy robię to wszystko mechanicznie, co w sumie mogłoby być formą wdzięczności wobec niego... To samo w sobie brzmi groteskowo, prześmiewczo. Na moje usta wstąpił sardoniczny uśmiech, był on skutkiem kierunku moich myśli. Chodziły mi po głowie dwa pytania, każde z innej skrajności. „Kocham go?” bądź „Jestem zwykłą kurwą?”.  Zwykła prawda. Zakochana, bądź sprytna. Jestem którąś z tych kobiet.
Naciągnęłam rękawy szarego swetra na dłonie. Obserwowałam w ciszy panoramę Tokio; mieszkanie miało taki niezwykły widok na miasto. Z jednej strony uderzało piękno, ale gdy lepiej się przyjrzeć widać biedę naszej stolicy. Westchnęłam. Odrywałam na tysiąc sposobów swoje myśli od czegokolwiek, co nie jest mi na rękę. Czułam się tutaj zaskakująco dobrze, nawet gdy go nie było. Przez ten ostatni czas poznawaliśmy się w każdej dziedzinie życia. Spokojnie, bądź dziko. Niekiedy nie odpowiadały nam nasze przyzwyczajenia, ścieraliśmy się. Może nawet kłóciliśmy. Jednak czułam, gdzieś w środku duszy, że ja go tam znam. Że jego zachowanie mnie nie dziwi, że właśnie tego się po nim mogę spodziewać. Gdy na kilka dni wróciłam do akademika – zaprzątał moje myśli. Siedział niczym najwstrętniejszy chochlik w mojej głowie. Z czasem pojawiły się jakieś emocje. Pragnęłam być pierwszą i ostatnią jego myślą, chronić tego mężczyznę przed upadkiem, ale także wspierać, i dopingować z cicha jego sukcesy. Czy to miłość? Czy ja potrafię kochać? Ta myśl wracała niczym bumerang.
Przeczesałam wolną dłonią swoje włosy. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 22:03. Byłam zmęczona ciągłą nauką i siedzeniem w szpitalu. Przeciągnęłam się niczym kotka i ruszyłam do łóżka, jego sypialni, przepełnionej jego zapachem. Ja zaś byłam tam dekoracją.

2.
Poniedziałek mijał zadziwiająco szybko. Ciepły wiatr bawił się moimi niesfornymi włosami, które wychodziły z koka na mojej głowie. Trzymałam w żelaznym uścisku encyklopedię anatomii człowieka. Tak naprawdę miałam już wolne od godzin 13:45 co bardzo rzadko mi się zdarza i wręcz nie wiedziałam, co mam zrobić z tym pozostałym czasem. Nie poszłam na praktykę do szpitala, nie zasiedziałam się też zbyt długo w bibliotece. Ruszyłam po konkretną książkę i ku mej uldze było jeszcze parę dostępnych egzemplarzy, w tym ze dwa z możliwością wypożyczenia. Przeszłam obok niewielkiej kawiarni, jednak szybko zawróciłam. Stanęłam przed witryną. Obserwowałam urokliwy środek ów miejsca. Mały ruch, klienci zapatrzeni byli w magazyny, papiery, tablety, ebook’i. Skusiłam się by tam wstąpić. Zajęłam wolne miejsce w rogu przy witrynie, z której widziałam bibliotekę uniwersytecką. Rozebrałam się z ramoneski, książkę odłożyłam na stolik i poszłam zamówić ziołową herbatę. Mieli o smaku marakui. Uwielbiam ten przedziwny smak.

Myśl, że Sasuke nie pojawił się kolejny dzień przeszła na dalszy plan. Zatopiłam się w robieniu notatek na temat serca, o ironio. Tętnic doprowadzających tlen, żyłach, nerwach, budowie. Chłonęłam każdy szczegół by przygotować się na jutrzejsze kolokwium. Mam już sporo notatek na ten temat, jednak pamięć trzeba odświeżać. Hipokamp w naszych mózgach to lubi, a także potrzebuję. Niezbyt zwracałam uwagę na otaczającą mnie przestrzeń. W sumie czułam się w kawiarence bardzo dobrze. Była przytulna, w tle grała spokojna muzyka, obsługa była bardzo miła. Pochłonęła mnie nauka, a reszta zeszła na dalszy plan. Poczułam się chociaż przez chwilę tak jak dawniej.

- Cześć Sakura – ledwie usłyszałam te dwa słowa. Speszona podniosłam głowę i ujrzałam twarz o nienaturalnym białym kolorze. Czarne oczy, które wcale nie cieszyły się na mój widok oraz wąskie usta z fałszywym uśmiechem. Zagryzłam wargę, rozejrzałam się dookoła niepewnie. Nawet zagapiłam się w okno. Świdrowałam przestrzeń czujnym wzrokiem, przełknęłam ślinkę. Wiedziałam, że czegoś szukam, jednak nie do końca samo sobie to sprecyzowałam. Może oczekiwałam Tsuned Sensju wyłaniającej się zza rogu? 
- Cześć – odpowiedziałam niepewnie. Odłożyłam długopis. Spojrzałam w pustą filiżankę. – Przyszedłeś na kawę, Sai? – zapytałam spanikowana. – Jeśli tak, to zaraz zwalniam stolik – nawet nie pamiętałam, czy jakikolwiek był wolny. Po prostu szukałam pretekstu do ucieczki. Nie chciałam przebywać w jego towarzystwie. Ten pokiwał przecząco głową przyglądając mi się poważnie. W jego ciemnych tęczówkach nie zauważyłam żadnych uczuć. 
- Mam do Ciebie sprawę – rzekł pewnie. Obłudny uśmiech zszedł z jego oblicza, jakby kurtuazje uznał za zbyteczne. Na widok tak porcelanowej twarzy miałam gęsią skórkę, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po karku. Poczułam jak moje mięśnie się napinają.
- Nie jestem w stanie ci pomóc – odparłam bez zastanowienia, pakując notatki. Spokojnie, powoli. Równo, kartka na kartce. W kostkę. – Cokolwiek by to nie było – dodałam szybko. Zbyt gwałtownie. Czułam jak mi się przygląda tymi upiornymi oczyma. Jakby głębiej im się przyjrzeć widać popękane naczynka, a także żółte plamki.
- Dogadajmy się  - stwierdził stanowczo. Jego dłoń wylądowała na moich notatkach, co miało na celu bym zwróciła na niego swoją uwagę. Westchnęłam bezsilna. Kiwnęłam głową by zaczął tłumaczyć sprawę, w jakiej mnie szukał. Bo podejrzewam, że to nie przypadek, iż spotykam go już drugi raz w tym miesiącu. – Chodzi o naszego ojca – powiedział spokojnie. Serce zaczęło mi walić, przełyk palić, a ręce pocić. Przetarłem niezręcznie dłonią usta by rozluźnić chociaż trochę mięśnie. Tego się nie spodziewałam... Coś we mnie się skurczyło.
- Nie mam ojca – rzuciłam oschle. Nie skomentował tego, tylko spojrzał na mnie z pewnego rodzaju niechęcią. Cała ta sytuacja była patowa dla mnie. Nadal nie miałam pojęcia do czego dąży, ale z każdą sekundą coraz mniej chciałam tu być. Myśli zaczynały kotłować się w mojej głowie. Stres brał górę nad rozumem. Na samo wspomnienia Senju, całej tej rodziny z resztą, zaczynało mi się robić niedobrze. Owładnęło mną surrealistyczne uczucie, jakbym grała w telenoweli.
- Musisz mu pomóc, a także mojej matce. Jakaś kobieta pozwała go o molestowania, a śledczy ze Stanów zaczęli niebezpiecznie głęboko szperać w jego przeszłości, aż doszli do jego kochanki i… - przerwałam mu gestem ręki. Spakowałam resztę notatek, narzuciłam na siebie kurtkę ignorując Sai’a. Siedzieliśmy w milczeniu, mierząc jeden drugiego wzrokiem. Wyglądał na skonsternowanego. 
- Ta kochanka... – wycedziłam z wyższością. – To moja matka. Która przez mężczyznę, którego nazywasz ojcem, była regularnie bita i gwałcona. Nie była jego kochanką, a jeśli nawet to jestem pewna, że o tym nie wiedziała. Nie pomogę mu za nic w świecie. Niech za wszystko co zrobił zgnije w więzieniu, czy się wybroni za górę forsy – rzuciłam mu lodowate spojrzenie. - Słuchaj mnie uważnie, bo więcej się nie powtórzę. Gówno mnie obchodzi ta kanalia – warknęłam bliska wybuchu złości. – Masz niezły tupet by prosić o pomoc – wstałam od stolika zakładając torebkę i podnosząc swoją encyklopedię. Chciałam odejść, ale stanął przede mną. Wyższy o pół głowy, z pustym wzrokiem i zaciśniętymi wargami. Przerażał mnie, lecz nie chciałam dać tego po sobie poznać. 
- Zrozum, robię to dla matki – starał się ciągnąć nieudolnie temat. Prychnęłam. Chciałam go wyminąć, ale torował mi drogę. – Masz tylko powiedzieć, że oskarżenia niejakiej Rin Haruno są nieprawdziwe i spowodowane z zawiści – przyglądałam się mu z odrazą. Kipiałam już teraz ze złości. Obrażał godne kobiety w imię tego szui? Zresztą „szuja” to za mało powiedziane! Według mnie nawet wyrok śmierci to za mało za jego grzechy. Spojrzałam mu w oczy, odsunął się niepewnie o krok ode mnie.
- Zapomnij – wysyczałam. - Idź. Do. Swojej. Babci. – każde słowo przechodziło mi przez gardło niczym brzytwa rozdzierająca tkankę. Wyminęłam go, gdyż bałam się upadku resztek swojej godności. Wychodząc z kawiarenki nie wiedziałam nawet, która jest godzina, ani czy ludzie nas odsłuchiwali. Mój krok był nazbyt szybki, oddech urywany. Walczyłam by łzy nie spłynęły po moich policzkach. Obrażać tak moją ciotkę i matkę?! Plamić pamięć zmarłych kobiet?! Potrącałam ludzi na chodnikach, którzy krzyczeli w moją stronę wulgaryzmy, bądź mnie ignorowali. Byłam tylko cząstką tego wielkiego miasta. Nikim specjalnym. Nogi niosły mnie tam, gdzie serce znaleźć się chciało. Do apartamentu Sasuke. Do idylli samotności podczas jego nieobecności. Chociaż i tak to czego potrzebowałam to była jego bliskość. Jego dotyk... Gdy w końcu przekroczyłam próg – rozpłakałam się. Rzęsisty potok łez toczył szlak na mojej twarzy, a ja nie miałam sił aby go zahamować. Usiadłam w przedpokoju, poczułam jak siły opuszczają moje ciało. Nie wiem nawet kiedy zasnęłam oparta o ścianę przedpokoju. Zasnęłam, bądź straciłam przytomność z nadmiaru emocji. To jednak nie jest ważne.

3.
Chodziłam w dresie po mieszkaniu. Uspokojona, najedzona i w wierze, że wyuczona na jutro. Kolejny raz nawet nie zajrzałam do swojego pokoju w akademiku. Mieszkam u Sasuke, ale podczas jego nieobecności nie kontaktujemy się ze sobą. Mamy sprawy, które wymagają od nas stuprocentowego zaangażowania. Nie ma miejsca na robienie niczego po łebkach.  Przeciągnęłam się wpatrując uporczywie w ekspres, jakby to miało przyśpieszyć jego pracę. Coś co uwielbiam w kuchni Uchihy to wyposażenie. Nowoczesne wyposażenie, o którym nigdy mi się nie śniło. To była kuchnia jak z katalogu. Oczywiście sprzęt do robienia kawy, który w opcji ma Cafe Latte, którą uwielbiam. Z resztą uwielbiam każdą kawę, która ma w sobie więcej mleka niż kawy, albo chociaż pół na pół. Zaśmiałam się pod nosem. 
Przyznać muszę, że trochę myszkuję po jego mieszkaniu. I nagle przypomniało mi się o pewnym bordowym, skórzanym kartoniku, czy też kuferku. Zagryzłam wargę i z kawą ruszyłam do sypialni. Wiem, że jest to niegrzeczne z mojej strony, delikatnie mówiąc, ale ciekawość jest znacznie silniejsza. Wygrzebałam znalezisko z wnętrza mebla i chwilę mu się niepewnie przyglądałam. Trochę się stresowałam, gdyż nie wiedziałam kiedy on wróci. A gdy mnie przyłapie? Może to coś wstydliwego? Może intymnego? Albo to jakieś ważne dokumenty, czy pieniądze? Zagryzłam wargę.
- Tylko zajrzę – szepnęłam do siebie usprawiedliwiająco. Przymknęłam oczy, złapałam za wieko. Wzięłam głęboki oddech, a pudło otworzyło się bez najmniejszego problemu.  - Hmm – zamyśliłam się spoglądając na górną część. – Myślałam, że jednak nie pójdzie mi z tym tak łatwo – mruknęłam pod nosem.  Zaśmiałam się samo do siebie i popiłam kawy. Wyciągnęłam pełną białą, dużą kopertę. Nawet kilka takich, a także skórzany album. Album na zdjęcia. Zachłysnęłam się powietrzem, a ciekawość przysłoniła zdrowy rozsądek.  Miałam głęboką nadzieję, że jest on zapełniony po brzegi. Już miałam otwierać, gdy rozległ się dźwięk telefonu. Szybko wstałam i zaczęłam kroczyć w kierunku dźwięku, a wręcz pognałam za nim, jakby się miał spalić, gdybym nie odebrała. Spojrzałam na wyświetlacz. Nieznany numer. Wahałam się czy go odebrać. Zagryzłam wargę, zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę. Jedyny dźwięk do aparatu to mój oddech, a raczej sapanie. 
- Sakura, tu Sasuke – wypowiedział to tak naturalnie, jakby znał bój mych myśli. Z ulgą odetchnęłam głęboko i opadałam lekko na kanapę w salonie. - Czemu odbierasz nieznane połączenia?
Zmroziło mnie. Czy on mnie właśnie sprawdza? Niczym dziecko? Przełknęłam ślinę. W głowie migotała czerwona lampa, a gdyby opisać odgłos przy tym miganiu byłby to nieznośnie wysoki dla uszu ludzkich pisk. Przetarłam czoło. Nie odzywamy się od kilku dni, nie widzimy się od tych cholernych kilku dni, a on pierwsze co ma mi do powiedzenia to to?! Rozejrzałam się po pokoju, który był słabo oświetlony. Szukałam czegoś co odciągnęłoby moje myśli od tego dziwacznego pytania. „Dziwaczne?” Co to w ogóle za określenie? – Jesteś tam? – jego męski, pewny siebie głos oderwał mnie z rozmyślań o sprawach błahych o charakterze językoznawczym. 
- Tak, tak – zająknęłam się speszona. Przygryzałam nerwowo kciuk. W brzuchu czułam motylki.  Mam rozdwojenie jaźni, ja cierpię na rozdwojenie jaźni! 
- Jesteś u mnie? – zapytał prosto z mostu. Czułam się jak podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Brakuje pytania, czy widzę siebie przy jego boku za parę lat z gromadką dzieci, a także z porzuconą karierą zawodową na rzecz dbania o niego. Moje myśli są niedorzeczne, jak sytuacja. Patowa sytuacja, w której się znalazłam. W mieszkaniu tak naprawdę obcego mężczyzny, sama od kilku dni. No utrzymanka, jak byk! Kto tego nie widzi ten fujara! Tak powinno się krzyczeć, gdy mnie widać na ulicy wśród ludzi.  Westchnęłam głęboko marszcząc brwi. 
- Jestem. Czemu pytasz? – chciałam raczej zapytać, czy się mną znudził i w związku z tym mam wracać do obskurnego akademickiego pokoju, ale nic takiego nie nastąpiło. Usłyszałam tylko długi spokojny oddech, jakby mój rozmówca, Sasuke, poczuł ulgę na tę wiadomość. 
-Cieszy mnie to, Sakura – odparł. A ja widziałam ten jego półuśmiech na ustach. Ten, który mnie kręci. - Czy to nie dziwne? – wypaliłam nagle bez zastanowienia. Nie dałam dojść mu do słowa, tylko szybko dokończyłam swoją myśl. – Że siedzę w twoim apartamencie pod twoją nieobecność, Sasuke? – „i myszkuję po twoich szafach” dodałam w myślach.
- Dla mnie nie – doszedł męski, aksamitny głos z słuchawki. Od kiedy on ma aksamitny głos? Czy to już tęsknota, a może ma inny głos przez ten sprzęt? – Tym bardziej, że pewna wieść poszła w eter – dodał dumnie. Dumnie? On był zadowolony? Ale z czego? Cholera ze stresu zapomniałam co oznacza słowo „eter”? Co, co, co? Rozglądałam się po półkach w poszukiwaniu słownika. Mimo że wiedziałam, iż to bezcelowe działanie. I nagle bach! No przecież „eter” to związek organiczny, pochodna alkoholu. Ale co ma do sytuacji alkohol? Jaka ja głupia, jaka ja głupia – powtarzało moje alter ego.  To tylko rozmowa telefoniczna z facetem, u którego pomieszkuję, z którym zaczęłam chodzić do łóżka. Zachowuję się niczym trzpiotka. 
- Ach – mruknęłam. Zrozumiałam w końcu jego grę słów.  I nagle dostrzegłam drugie dno wypowiedzi. Tak jakby, pocieszyłam się. – Ale o czym ty mówisz?
Cisza po drugiej stronie była dołująca. Nienaturalna dla zmysłów.
- Wieści o moim mieszkaniu z kobietą się rozchodzą – powiedział to naturalnym, spokojnym tonem. – Muszę kończyć. Będę pod koniec tygodnia, Sakura. Liczę, że gdy przyjadę to ciągle będziesz – rozłączył się. Z błazeńską miną wpatrywałam się już w wygaszony ekran. Pokręcony jakiś. Ewidentnie nie łącze jakichś faktów, trybiki dziś strajkują w moim mózgowiu. 

4.
Po rozmowie, znów wrócił mój kusiciel. Mój głód wiedzy na temat przeszłości Sasuke przysłaniał dzisiejszy wieczór. Chciałam się czegoś dowiedzieć ponadto co sam o sobie, niezbyt chętnie przyznać muszę, mówi. Otworzyłam skórzany, ciemny album. Wyglądał dość ekstrawagancko. Widziałam jego zdjęcia z imprez, libacji… po prostu z czasów studenckich. Od razu zauważyłam, że na znacznej części zdjęć był Kiba, a także Naruto. Uśmiechnięci od ucha do ucha, jak to oni. Wystarczy ich kilka razy zobaczyć, a masz od razu ich wesołe twarze przed oczyma.  Przeglądałam kolejne zdjęcia, zdarzały się także polaroidy. Naprawdę zabawne. Stawia to Sasuke, branego adwokata Tokio, w zupełnie odmiennym świetle. Niejednokrotnie pijanego, roześmianego,  wręcz był to uroczy obrazek dla mego oka. Zamknęłam album z rozmarzonym uśmiechem na ustach, a bliżej nieokreślonym jeszcze dla mnie uczuciem w stronę osoby czarnowłosego mężczyzny. Upiłam łyk zimnej kawy, na co się skrzywiłam. Sięgnęłam po jedną z wypchanych kopert, a zdjęcie które się wysuwała z drugiej zahipnotyzowało mnie. Dziwnie puste, ale jednocześnie wabiące oczy przyglądające się ów postaci. Twarz miała powabną, pociągłą o porcelanowej cerze; była niczym z obrazka.  Czarne włosy z granatowymi refleksami. Nawet nie zauważyłam innych postaci na zdjęciu, byłam tak oczarowana kobietą o niebanalnej urodzie, choć dość surowej. Odwróciłam zdjęcie, ciekawa czy jest podpisane. Ku memu szczęści tak było. Mikoto, Sasuke, Itachi, Fugaku Uchiha. Tylko tyle. Przyjrzałam się mężczyźnie. Miał zmarszczki u dołu ust, osobliwie wygięte usta, czego nie byłam w stanie opisać. Wydawał się nieprzyjemny na pierwszy rzut oka, ale gdyby przyjrzeć się twarzy – wyglądał na rozczulonego spoglądając na synów. Ta fotografia mogła mówić wiele. Zapewne to byli rodzice i brat Sasuke. Przemija mi przez pamięć, że coś tam o rodzicach wspominał, ale o bracie? Chyba nic. Potarłam prawą ręką usta. Niemniej mój wzrok ciągle wracał do kobiety. Wyjęłam kolejne zdjęcie, był to portret Mikoto. Odłożyłam je na bok. Po kilkunastominutowych oględzinach cieszyłam się, że tak uczyniłam. To były jedyne dwa zdjęcia z tą tajemniczą kobietą. Odłożyłam wszystko na swoje miejsce, a portret mamy Sasuke włożyłam do swojego portfela. Wiedziałam, że nie powinnam, a mimo wszystko, zrobiłam to. Zaintrygowanie wygrało.

5.
Wtorek był już cięższy. Poranne kolokwium nie było, aż takie proste co mnie zaskoczyło. Byłam pewna, że jestem wyuczona. Mówiłam sobie, że kolejny raz przesadzam. Nie uczyłam się tego pierwszy raz, tylko któryś z rzędy. A także enty raz podchodziłam do tego organu z innej perspektywy. 
Słoneczny dzień przesiedziałam na uczelni. Do końca maja odwołali nam praktyki w szpitalu ze względu na jego remont. Chciałam zapytać opiekuna co jedno ma wspólnego z drugim, ale dojrzale ugryzłam się w język. Było po ósmej wieczorem, a ja dopiero przekroczyłam próg wydziału medycznego. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że pewnego rodzaju mam ułatwienie. Brak godzin w szpitalu daje więcej czasu na wyuczenie się teorii, luźniejsze dni, a potem sesja nie powinna być tak straszna. W czasie, gdy moje myśli zaprzątały mi głowę byłam już pod swoim pokojem w akademiku. Jak tylko otworzyłam drzwi uderzył we mnie pewnego rodzaju zaduch. Najwidoczniej TenTen ostatnio również rzadko tu zaglądała... Rozejrzałam się po pokoju. Na jej łóżku leżała torba treningowa. Podeszłam i wąchałam jej okolice. Do moich nozdrzy doszedł taki swąd, iż od razu się cofnęłam. 
- Odrażające, a także obleśne – mruknęłam. Spakowałam do płóciennej torby potrzebne mi rzeczy. Wychodząc zatrzymałam się na piętrze Ino. Właśnie, Ino. Dawno się z nią nie kontaktowałam. Najwyższy czas otworzyć usta, bądź co bądź, do swojej najlepszej przyjaciółki. Zapukałam raz, potem drugi, a następnie trzeci. Nic, cisza. Już miałam odchodzić, jednakże drzwi się uchyliły.
-O! – do mych uszu doszedł zszokowany pisk. Przyjrzałam się blondynce, która wyglądała jakby przysnęła na książce. Niebywające, nie dowierzam by ona aż tak studiowała podręczniki. – Kogóż moje oczy widzą – zakpiła, a krzywy uśmiech tak bardzo do niej nie pasował. Po chwili przytuliła mnie mocno, za mocno. 
- Dusisz mnie – mruknęłam. Szybko mnie puściła i wciągnęła za rękę do swojego pokoju, niezbyt wyglądającego na akademicki. Widziałam, jak zagryza wargę i przewierca mnie na wskroś swymi niebieskimi, dużymi oczyma, raz po raz zaczesując idealnie leżącą grzywkę. – Ino?
- No mów! – krzyknęła ciągnąc mnie na łóżko. Czułam się niepewnie, trochę wystraszona.  Niezbyt wiedziałam co się dzieję. Ona zaś tryskała energią i była podekscytowana, nader niż zwykle. – Dlaczego muszę dowiadywać się o tobie i Sasuke od Kiby? – walnęła mnie otwartą dłonią w ramię. Osłupiałam. Jestem w związku, takim formalnym? Od kiedy? Zapowietrzyłam się. Nagle przypomniało mi się słowo „eter” i zrozumiałam przesłanie. To jego znajomi byli tą przestrzenią! Wydukałam w odpowiedzi jakieś pojedyncze samogłoski, ni ładu, ni składu to nie miało.
- Pogadamy o tym w piątek? – zapytałam wstając niezdarnie, gdyż walnęłam się w piszczel. Yamanaka pokiwała tylko energicznie głową w geście zgody.
- Znajdę nam przytulny pub, mam jeden na oku – mrugnęła do mnie porozumiewawczo, co sensu dla mnie nie miało wcale. – Tylko wtedy opowiesz mi wszystko ze szczegółami – pożegnałam się i ruszyłam do mieszkania Sasuke. Oficjalnie razem? Jakiś kosmos, muszę z nim o tym porozmawiać.

6.
Spoglądałem z tarasu w niebo. Pokój hotelowy nie miał najwyższego standardu, ale nie będę narzekać. Księżyc był w pełni i oświetlał ciemną noc blaskiem Słońca. Nie mogłem zasnąć. Bez niej było mi trudno, sny powracały. Te same, z tymi samymi sytuacjami. Gdybym tak zauważył w nich coś nowego? A może to moja podświadomość podrzuca mi jej obraz? Zawsze wiem, że to ona. Pomimo różnic w wyglądzie. Jednak myśl, że czeka na mnie w moim mieszkaniu, że się tam pomału zagnieżdża napawa mnie pewną satysfakcją. Jestem dla niej ważniejszy, niż chcę przyznać nawet przed samą sobą. Byłam ciekaw, czy ona też ma takie sny? Zaśmiałem się gardłowo. Kpina, jest to wiadome – nie ma. Według mnie to jakieś urojenia, które nie chcą mnie opuścić. Jednak wydają się takie prawdziwe. Zaczynam się zastanawiać nad prześwietleniem chociażby jednej z tych historii. Ile ich było? Jedna, czy trzy? Zamieszałem szklankę whiskey. Tak naprawdę to nie głupi pomysł. Jakbym zaczął spisywać jakieś szczegóły? Imiona? Gdyż nazwiska rzadko się pojawiają, bądź w śnie nie jest się w stanie ich zapamiętać. 
- Uchiha, zwariowałeś – powiedziałem pod nosem, upijając spory łyk trunku.

7.
Czułam chłód przenikający moje ciało, natomiast żar palił moje wnętrzności. Nie mogłam się ruszyć. Świdrowałam zdemolowany dom wzrokiem, ale nie mogłam nim dotrzeć w kąt, na koniec swojej lewej ręki. Tam powinna leżeć Sarada, której nie udała mi się schować. Nie myślałam o tym. Czekałam, aż przyjdą i nas zastrzelą. Jednak teraz wiem, czeka mnie za tą decyzję piekło. Nie słyszałam płaczu, nie byłam wstanie wyczuć jej oddechu. Serce matki mówiło wprost i bez ogródek: twoje dziecko zostało zmordowane, a ty zdychać będziesz w męczarniach. Nie mogłam załkać, zaczynałam tracić wzrok. Rozmazany obraz zaczynał czernieć. Skrzyp spróchniałego drewna doszedł do moich uszu. Stukanie obcasami, aż zapadła cisza. Po raz enty. Chciałam wydać głos, zamiast tego z moich ust zaczęła sączyć się krew. 
- Nie żyje? – kobiecy głos, niewyraźny doszedł do mnie. Ktoś kopnął mnie w plecy. Przymrużone oczy nie pomagały. Ów osoby kręciły się po domu splamionym krwią i wojną.
- Dziecko na pewno – męski, rzeczowy ton przeciął powietrze niczym brzytwa. Zakrwawione zawiniątko upadło przy mojej twarzy. Wewnętrznie krzyczałam, miotałam się i błagałam o pomoc dla swojego dziecka. Nosiłam je w trudach dziewięć miesięcy, by pod koniec ciąży trafić z Sasuke do swojej matki. On nigdy jej nie zobaczył. Przy porodzie zwerbowali go jako rekruta. Chociaż pogłoski mówiły, że maczała w tym palce jego rodzina, która chciała go ocalić. Nie wliczając w plan jego ubogiej, a nadmiar złego ciężarnej żony. Nawet w tak trudnych czasach byłam hańbą dla rodziny.
- A ona? – kobiecy głos wydawał się drżeć z niepokoju. 
- Zależy – odparł mężczyzna. Frustracja narastała, nie mogłam ich dostrzec. Miałam wrażenie, że nie do końca cieszy ich fakt, iż oddycham ostatkiem sił. Moje płuca, tak myślę, zalewały się płynem. Czy to była krew? Czy miałam utonąć, bądź zadławić się od własnej posoki? – Możemy ją zostawić na pastwę losu, a w przeciągu piętnastu minut umrze w torturach – głos zawiesił się w przestrzeni na moment. – Albo sama ją wykończ.
Cisza, która mnie okalała była nieznośna. Tak samo jak palenie przełyku, krztuszenie się własną krwią, chłód skóry. A także rozpacz, strach, żal. Sa-ra-da…
Niespodziewanie zauważyłam zarysy rozmazanej twarzy. Jasna cera, zaróżowione policzki – laleczka porcelanowa. Twarz okalały granatowo-czarne włosy. Kolejna fala krwi chciała wydostać się z płuc.
- Dla Sasuke będzie lepiej. Trzeba zmyć tę hańbę – kobiecy, drżący głos doszedł stłumiony do mnie. W brzuchu rozlało się ciepło. Nie mogłam ruszyć ręką, zrobiło mi się słabo. I na moment wzrok się wyostrzył. Przed samym końcem ujrzałam twarz. Twarz oprawcy, który mógł pomóc, lecz wolał zadać cios ostateczny. Mi-ko-to…

Przebudziłam się cała spocona. W ustach miałam nieprzyjemny posmak, a język lepił się do podniebienia. Zamlaskałam kilka razy, nie odrywając myśli od tego co ważne. MI-KO-TO. Wyskoczyłam z łóżka i ruszyłam zestresowana do torebki, która leżała w przedpokoju. Drżącymi dłońmi szukałam w tym bałaganie portfela, ale jak na złość umykał przed mymi dłońmi. Oczy zachodziły mgłą lub łzami, sama już nie wiem. Nic nie wiem. Mam! Odpięłam zamek, ledwo co upuszczając go na podłogę. Zapaliłam po omacku światło. Chwilę potrwało nim wzrok się przyzwyczaił. Tył zdjęcia - niebieskim piórem podpisane. Napis głosił Mikoto Uchiha. Odwróciłam je ze strachem. Ten kształt, ten wzrok, ta kobieta. To kobieta z mych snów.
- Mi-ko-to – zaakcentowałam ze strachem każdą sylabę. Nie wiadomo kiedy łzy leciały po policzkach, jakby gdzieś tam w środku pękła tama. Bałam się.

___________
Poszło. Myślę, że idziemy w dobrą stronę. Zapraszam w dalszym ciągu na fejsa, naprawiłam link! Dam daję informację na bieżąco. A dla mnie możesz zostawić swoją opinię, dobrą czy złą, byleby konstruktywną! :)

piątek, 1 września 2017

Miłość matki


"[…] spuść czysty deszcz by zmieszał się ze łzami
nasi umarli niechaj śpią w zieleni

niech żal uparty nie estymuje czasu

a żywym niechaj rosną serce od miłości"







Dover, cicha mieścina w Karolinie Północnej. Spokojne, a także słoneczne i upalne o tej porze roku. Skwar lał się z nieba, złote promienie słoneczne grzały ziemię, a powietrze było tak parne, że nie szło oddychać. Tylko woda dawała ludziom ukojenie pod każdą postacią. Tak właśnie relaksowały trzy kobiety. Rozłożyły mały basen wypełniony chłodną wodą, włączyły zraszacze, które orzeźwiały i przyglądały się swoim pociechom. Jedną z tych pociech była mała dziewczynka o czarnych włosach do ramion, niesfornie wypadających jej z kitki, którą co chwilę bezwiednie poprawiała. Uśmiech nie schodził z jej twarzyczki, gdy bawiła się ze swoim trzyletnim rówieśnikiem Inojim, chłopczykiem o amerykańsko-japońskiej urodzie. Miał blond włosy i niebieskie, ale skośne oczka, a także delikatną, jasną wręcz pergaminową cerę. Dzieciaki śmiały się i chlapały wodą, latając od jednego zraszacza do drugiego, a potem chlup! Do wody! Oczywiście pod czujnym okiem swoich mam, a także babci Mebuki, starszej, zadbanej o zielonych oczach blondynce. Cieszyła się z niespodziewanej wizyty swojej jedynej córki, a także jej przyjaciółki z dzieciństwa. Dom za każdym razem ożywał, gdy przyjeżdżała w odwiedziny.

-Być może Sakura, Inoji będzie twoim zięciem – zaśmiała się młoda, długowłosa blondynka, a jej niebieskie oczy były zamglone od niewielkiej ilości czerwonego wina, które Mebuki wraz z Ino piły. Było pół-słodkie i dobrze schłodzone. 
-Ino – skarciła ją Mebuki, przyglądając się dwóm brzdącom. – Zamiast o przedwczesnych małżeństwach, lepiej porozmawiajmy o rodzeństwie dzieci – spojrzała wymownie na swoją córkę. Ona sama żałowała, że nie mogła mieć więcej dzieci, dlatego coraz częściej mówiła o tym córce. Chciała by jej wnuczka miała rodzeństwo. Sakura machnęła ręką, którą wachlowała swoją twarz. Było jej zbyt duszno, powietrze było tak gęste, że czuła iż nawet ono się do niej lepi.  Spojrzała w bezchmurne niebo.
-Poczekajmy do piątej, szóstej po południu, a chmury przygnają do nas nie wiadomo skąd – mruknęła najstarsza kobieta przegryzając ciastko, które nijak pasowało do pitego wina.
-Takie uroki Karoliny, tutaj może się coś stać z niczego – zaśmiała się Ino. Sakura w towarzystwie najbliższych sobie kobiet czuła się bardzo swobodnie, niejednokrotnie potrzebowała takich wypadów. Rodzina Sasuke, jej męża, była bardzo ułożona, aż za bardzo. Pomimo tego wyszła za niego, bo to z nim chciała spędzić życie, a nie jego rodzicami. Co prawda teściowa nie była jej przychylna, ale nastał w końcu taki czas, kiedy się tym nie przejmowała. Westchnęła. 
-Powinnam wyjechać z Saradą najpóźniej o siódmej – rzekła niechętnie, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Czas w jej rodzinnym domu tak szybko mijał, iż nie była pewna czy spędziła z matką godzinę, a może cały dzień. Spojrzała na roześmianą córkę, która dłońmi zasłaniała się przed zraszaczem. Sarada śmiała się do rozpuku.

-Sasuke, spokojnie – mówiła młoda kobieta z nutką znużenia w głosie. Starała się skupić na prowadzeniu samochodu, jednak w ulewnym deszczu było to utrudnione.  Jechała za autem przed sobą; była w stanie dostrzec tylko jego tylne światła. Siedziała mu na ogonie, bojąc się żeby nie skręcił szybciej niż prowadzi droga prosto na autostradę, ponieważ musiałaby stanąć mając znikomą widoczność. Przełknęła ślinkę. Radio odbierało, ale co chwila pojawiał się szum, który zniekształcał słowa dziennikarza, informującym właśnie o trudnościach na drodze. – Tutaj tylko pada, dość mocno, ale nie słyszę grzmotów, ani nie widać błyskawic – powiedziała patrząc na drogę i mrużąc oczy. Spojrzała we wsteczne lusterko. Dwuletnia córeczka słodko spała, delikatnie pochrapując. 
-Jesteś pewna? – dotychczas stanowczy, męski głos zdradzał zaniepokojenie. 
-Tak – odparła zmęczona jego nieustannymi pytaniami. Burza szła w przeciwnym kierunku jej jazdy, więc chciała jak najszybciej wyjechać spod obławy czarnych chmur, które bezlitośnie z całych sił parły na przód. – Matka mówiła, że też przeszło obok ich wioski i burza ruszyła w kierunku New Bern. A gdzie New Bern mnie obchodzi skoro ja jadę do Releigh – zaśmiała się kobieta, jednak śmiech ten nie był szczery ani przekonujący. Lewa ręka drżała jej na kierownicy ze stresu. Starała sama siebie pocieszyć, ale bała się siły natury. Tak naprawdę nie można być nigdy pewnym żywiołu. On zmienia się z sekundy na sekundę.
-Dobrze, to uważajcie na siebie – powiedział z troską. – Jedź prosto do North Releigh – rozkazał jej. Kobieta szybko się rozłączyła. Rzuciła telefon komórkowy na siedzenie pasażera, szybko zilustrowała swoją córkę, która się nie poruszyła przez sen. Złapała mocno obiema dłońmi kierownicą i zacisnęła kurczowo palce by w końcu przestały drżeć. Wpatrywała się w szarugę przed sobą, ale gdzieś tam daleko widziała tunel światła.
-I oby to nie były żadne latarnie uliczny, Sarada – szepnęła ze zgrozą wymalowaną na twarzy. Jednak jedyna rozmówczyni w aucie smacznie pochrapywała. 

Kobieta z córką wjeżdżając na autostradę z marszu utknęła w korku. Ludzie sparaliżowani brakiem jakiejkolwiek widoczności, a także brakiem prądu na trasie w panice stawali na pasie awaryjnym, niejednokrotnie stawiając auta jeszcze na pierwszym pasie autostrady. Zaczęło się od rąbnięć i wyminięć, ale chwilę potem ludzie zaczęli zwalniać do 10 czy nawet 5 kilometrów na godzinę, aż w końcu stawali w miejscu, nawet nie martwiąc się by zjechać. Zdenerwowana różowo włosa zagryzała wargę, a w kącikach jej szmaragdowych oczu zaczęły pojawiać się łzy. Dopiero w korku uświadomiła sobie, że mogła przeczekać tę pogodę u matki. Uniknęła by niepotrzebnego stresu oraz zmartwień.
-To nam się zachciało wycieczki  do babci, do Dover – mruknęła do córki, oddychając płytko. Modliła się ciągle o dwie rzeczy na przemian. By córka się nie obudziła i by nawałnica nie zmieniła swojego kierunku. Oparła się o fotel starając uspokoić. Bała się burzy i chociaż wiedziała, że gumowe opony są świetnym izolatorem nie chciała by piorun walnął gdzieś niedaleko jej miejsca przymusowego postoju.  Przetarła swoje oczy nie bacząc czy rozmaże sobie makijaż. Serce waliło jej jak młotem w klatce, w uszach słyszała pompowanie własnej krwi z serca. Radio już dawno przestało odbierać, więc oczekiwała w ciszy, co chwila zerkając na stan baku. 
-Jeżeli nie dojadę, to będzie twoja wina Sasuke – mruczała pod nosem. Jej Volvo XC60 było wygodne, co było jedynym plusem tej dużej kolumbryny, na zakup której Sakura nie miała ochoty. Mieli już jeden duży samochód, ale Sasuke nie pozwolił wybrać jej małego zręcznego autka uważając, że nie są tak dobre i bezpieczne jak to. Także kobieta uważała, że to dobry test i jeśli auto go nie przejdzie będzie to wytykać mężowi do końca ich wspólnych dni, a także jeden dzień dłużej po Bożej łasce. 
-Ooo! – krzyknęła kobieta, ale szybko się uciszyła i spojrzała w lusterko. Na szczęście Sarada miała mocny sen, więc się nie zbudziła. – Ruszamy! – mruknęła już nieco entuzjastyczniej pod nosem. Fakt kobiety ruszyły, ale tempo nie przekraczało 15km/h.

Sakura nie chcąc przedzierać się przez centrum Releigh, które w sobotę koło północy zapewne i tak jest oblegane, skręciła na Clayton. Burze na szczęście zostawiła całkowicie za sobą, w korku spędziła ponad godzinę, zatem to jej najdłuższa podróż od matki do domu.  Westchnęła zmęczona. Jedyne co dobre, to to, że Sarada spała. Przebudziła się na ponad 30 minut, pogadała sobie pod nosem, pobawiła się pluszakiem, którego wszędzie ze sobą zabiera (był to duży ślimak, z niebieskimi paskami na grzbiecie), potem znów usnęła. Szmaragdowooka zauważyła znak drogowy, który wskazywał, że za 4 kilometry jest stacja benzynowa. Spojrzała na swój licznik; nie zapaliła się lampka alarmowa, jednak wolała dmuchać na zimne. Następnie sięgnęła po telefon z miejsca pasażera i wykręciła numer do swojego męża. Usłyszała dwa sygnały, a następnie spięty, męski baryton po drugiej stronie aparatu telefonicznego. 
-Sakura, coś się stało? - padło rzeczowe pytanie.
-Nie, nie – szybko zaprzeczyła, gdy usłyszała jego drżący ton głosu. Martwił się na zapas  zarówno o nią, jak i ich córkę. – Chciałam ci tylko zakomunikować, że zjechałam już na Clayton – powiedziała spokojnie. Zjechała na pas do skrętu w prawo. 
-Clayton? – usłyszała zdziwiony głos Sasuke. – To nierozważna decyzja – wytknął jej niezadowolony z postępowania żony o tak późnej porze. – To boczne drogi, powinnaś trzymać się głównej trasy – mówił zdenerwowany. Jednak Sakura w wyobraźni widziała pulsującą żyłę na szyi, zaciskającą się szczękę, a także to jak niespokojnie rusza się klatka piersiowa czarnookiego. Gdyby natomiast znalazła się w zasięgu jego wzroku od razu by zmalała. 
-Dobrze, dobrze – powiedziała zmęczona. Także nie miała najmniejszej ochoty słuchać pouczeń, marzyła tylko o tym by ze swoją córcią znaleźć się w ciepłym, przytulnym domu.  – Zjeżdżam na stację, dam ci znać jak będę już w Releigh – rzekła i nie czekając na odpowiedź mężczyzny rozłączyła się. W domu czekała ją niezła bura od ukochanego męża.
Sakura widząc wspomnianą w rozmowie stację benzynową zjechała od razu, ustawiła się przy odpowiednim dystrybutorze i zaczęła tankować nim wyszedł pomóc jej pracownik ów miejsca. Zatankowała benzyny i ruszyła do środka by zapłacić. Przy okazji kupiła sobie batonika, a także napój energetyczny, bo jeszcze jakieś pół godziny drogi na pewno im zostało. W dodatku była to najlepsza z najlepszych prognoz. Wychodząc ze stacji usłyszała, jak ktoś ją woła po imieniu. Wołanie nasilało się i powtarzało. Początkowo kobieta myślała, ze ma już ze zmęczenia i zdenerwowania omamy słuchowe. Odwróciła się, jednak i zauważyła postać zmierzającą w jej kierunku. Włoski zjeżyły się jej na karku, następnie Uchiha poczuła się bardzo niepewnie.
-Cześć, Sakura – powiedział do niej czarnowłosy mężczyzna.  Jego czarne dłuższe włosy, dziwnie puste ciemne oczy, a także wyraz twarzy dziwnie ją przerażały. 
-Cześć... – powiedziała niepewnie – Madara – uśmiechnęła się w jego stronę blado. Jednak gdy sobie uświadomiła, że to Madara Uchiha, kuzyn jej męża całe spięcie ją opuściło, a mięśnie przestały się spinać. Chłodne powietrze powoli wzbierało na sile drażniąc jej skórę.
-Co robisz tutaj o tak późnej porze, Sakura? – mężczyzna taksował ją spojrzeniem swoich czarnych jak węgiel kamienny oczu. Różowłosa poczuła się bardzo niezręcznie, jednak wydawało jej się, że to wina przemęczenia. Starała się nie doszukiwać drugiego dna.
-Pogoda, korek… - powiedziała zachrypniętym głosem i spojrzała w stronę swojego Volvo. – A ty? – zapytała nagle, po prosty wymsknęło jej się to z ust. Niezbyt często widywała się z Madarą Uchihą poza granicami Releigh. Mężczyzna wzruszył ramionami.  Spojrzał w niebo, jakby zastanawiał się nad prawidłową odpowiedzią. Być może chciał coś przemilczeć. W końcu nie był zmuszony by mówić o wszystkim jakieś tam osobie, która nawet jego krewną nie była, a wszystko co ich łączyło ze sobą to nazwisko jej męża. 
-Znajomy miał po mnie przyjechać - przerwał przyglądając się Sakurze - samochód do mechanika przywiozłem i tak mnie zostawił na pastwę losu – uśmiechnął się delikatnie w jej stronę i podrapał po głowie. – Może to głupie z mojej strony, ale nie chciałabyś zabrać ze sobą zabłąkanego wędrowcy? – zaśmiał się, brzmiało to całkiem szczerze. Sakura wzięła głębszy wdech. Szybko przekalkulowała za i przeciw.  W końcu się zgodziła i ruszyli do jej samochodu. W sumie to rodzina Sasuke, kiedyś byli ze sobą bardzo blisko. Gdyby rozpowiedział rodzinie, że odmówiła pomocy, Mikoto mogłaby wszcząć raban. Tak na prawdę nie chciała wysłuchiwać od swojej teściowej, jaka to jest niepomocna rodzinie. Już i tak starsza Uchiha potrafiła znaleźć błahy powód do zrównania swojej synowej z ziemią. Nie była jej wymarzoną synową, a jakąś przybłędą. Nie pasowało jej w Sakurze nic. Od koloru oczu, czy włosów do stroju, czy wykształcenia. Sposób wysławiania się oraz bycia, a nawet potrafiła przyjść i sprawdzić czym karmi jej syna. Jedyne czego nie krytykowała to jej córki. Młoda Uchiha miała wrażenie, że to tylko i wyłącznie z powodu tego, iż Sarada odziedziczyła naturę typowo azjatycką po swym ojcu. W końcu Uchiha przybyli tu z Japonii po lepsze życie; z pustymi kieszeniami i wielkimi ambicjami.
-Niebo jest granatowe – rzekł spokojnie Madara. Sakura spojrzała na niego kątem oka. – Pewnie w nocy będzie burza – dokończył swój wywód. Uchiha tylko skinęła potwierdzająco głową. Zmęczenie brało nad nią górę. Zostało jej jeszcze ponad 20 kilometrów do miejsca docelowego.
-Stanęłabyś tam – pasażer na gapę wskazał miejsce niewidoczne, które miała im się lada moment ukazać.
-Po co? – zapytała dodając gazu. Nie chciała się zatrzymywać. Nie na jakimś parkingu, czy miejscu niestrzeżonym w środku lasu. To obłęd.
-Za potrzebą fizjologiczną – uśmiechnął się do niej głupkowato i podrapał po karku. – Nie dam rady – wzruszył ramionami. – Piwo – skwitował z przepraszającym uśmiechem. Sakura westchnęła głośno, jednak zjechała we wskazane miejsce przez niego miejsce. Nie wyglądało to zachęcająco. Reflektory auta oświetlały drogę polną w sam środek lasu, który wyglądał przerażająco. Przyglądała się tej scenerii  z sercem w gardle, żałując że nie zawróciła na główną trasę. Spojrzała na swoją córkę, która oddychała miarowo ciągle śpiąc. 

Niespodziewanie poczuła męską dłoń na swoim udzie, która sunęła w górę jej spodni.  Ten dotyk ją palił. Przełknęła gulę w gardle i zebrała się na odwagę patrząc oprawcy w oczy. 
-Co ty robisz?! – warknęła z obrzydzeniem. Jednak twarz Madary się zmieniła. Oczy wydawały się dzikie i pożądliwe. Miał płytki oddech oraz rozsunięte usta. Dłoń na jej udzie zacisnęła się w kurczowym uścisku. – Puszczaj bydlaku! – krzyknęła zbyt głośno, nie zdając sobie z tego sprawy. Sarada pod wpływem tego dźwięku zaczęła się przebudzać. 
-Zamknij się! – krzyknął, wręcz warcząc nieludzko. Złapał lewą dłonią policzki kobiety i zaczął je ściskać, przestał w momencie gdy uformował z jej warg okrąg. Pocałował ją łapczywie, wtargnął swoim jęzorem nieproszony. Nie zważał na protesty Sakury, która coraz mocniej zaczynała się szamotać. Nagle na policzku poczuła coś zimnego. Spojrzała tam, gdy oprawca przestał ją całować. To był nóż. Ostry, który boleśnie wbijał się w jej policzek z czarną rączką. Sakura chciała się szarpnąć, a w tym momencie nóż przejechał po jej policzku. Płytko, ale zaczęło ją bardzo piec. W samochodzie rozniósł się płacz trzylatki, głośny i przeraźliwy pisk dziecka. Jakby dziewczynka wiedziała, że jej matce grozi wielkie niebezpieczeństwo. Łzy z małych czarnych oczu zaczęły lecieć, jedna za drugą. – Stul pysk smarkulo! – zawarczał niczym wściekłe zwierze Madara w stronę córki swojego kuzyna. Sarada jednak na agresywny ton głosu zaczęła krzyczeć głośniej i głośniej, co przerodziło się w drażniący uszy pisk. Wtem Uchiha oderwał nóż od zakrwawionego policzka Sakury i przystawił do szyi dziecka. Różowowłosa chciała złapać za dłoń, a następnie spróbować ją oderwać, ale mogło się to skończyć dla jej córki tym samym co dla niej. W głowie kotłowały się myśli „Co zrobić? Co uczynić?”. Jako matka zważała przede wszystkim na zdrowie Sarady. Ona, jako kobieta, sama dla siebie przestała się liczyć.
-Jedź tą drogą, a bachorowi nic się niestanie – warknął przeraźliwie Madara w stronę Sakury. Kobieta drżącą ręką odpaliła samochód i powoli ruszyła do przodu według poleceń. Jechała tak około dziesięciu minut. Czas, który były dla niej niewyobrażalną torturą psychiczną - bolał ją również fizycznie. Sarada nie miała siły już krzyczeć, szlochała już nieco ciszej, co chwila się zapowietrzając. Różowowłosa widząc to nie mogła powstrzymać łez, kuzyn jej męża ani na sekundę nie opuścił noża z policzka małej, a jego lewa ręka okalała jej szyję. Całe jej ciało zdrętwiało, a każda myśl dotyczyła tego jak zapewnić bezpieczeństwo swojej małej córeczce. 
-Tutaj – usłyszała zachrypnięty, obleśny głos. – Zatrzymaj się tutaj – dodał głośniej, a z gardła wydobył się dziki ryk. – Zgaś silnik – polecił nieco spokojniej. Ta wizja przerażała Sakurę. Reflektory auta były jedynymi snopami światła w gąszczy ciemnego lasu. Zauważyła kątem oka, jak Madara wyciąga coś z kieszeni. Wstrzymywała łzy by nie pokazać mu swojej słabości. – Wyjdź z auta i nie próbuj żadnych sztuczek, a młodej nic się nie stanie –  spojrzała na niego z mieszanką strachu i wzgardy. Dość niechętnie zaczęła opuszczać samochód. Chłód po otworzeniu drzwi ogarnął jej ciało. Wysunęła nieufnie jedną nogę i zauważyła, jak ciemnowłosy odsunął nóż od Sarady. W jej głowie kotłowało się to, jak ma odciągnąć stąd Madarę, najlepiej tak by zgubił się w tych ciemnościach. Gdyby nie odnalazł auta to byłaby jej szansa... Rozglądała się, ale czerń która ją ogarniała paraliżowała ją. Adrenalina, która buzowała w jej ciele myślała tylko o tym co zrobić, jak ocalić dziecko. Nawet za cenę własnego życia. Tylko… Właśnie, „tylko” jeśli ona zginie co na tym cholernym pustkowiu pocznie trzyletnia dziewczynka zapięta w foteliku samochodowym? Objęła się ramionami bliska płaczu. Na karku miała włoski postawione na sztorc. Żałowała, że jest ubrana w czarną haftowaną koszulkę typu hiszpanka i białe obcisłe spodnie. Starała się uwierzyć, że to jej strój go sprowokował. "A może wysłałam jakieś sprzeczne sygnały?"
-Dobra dziewczynka – usłyszała obleśny szept w uchu, a następnie mężczyzna przygryzł jej małżowinę uszną. Gdy odrywał zęby od ucha strużka śliny ciągnęła się, niczym lina samobójcy. Było to obrzydliwe. Sakura poczuła wirowanie w żołądku. Madara zapalił latarkę i popchnął zielonooką, tak że upadła na kolana. – Idź – warknął w jej stronę. Kobieta ociężale wstała z klęczek. Popychana i pośpieszana niczym klacz brnęła w słabo oświetlaną czerń lasu. Czuła jak jej stopy w balerinach zatapiają się w grząskiej ziemi, która z każdym krokiem robiła się bardziej podmokła. Raz po raz potykała się o gałęzie, korzenie drzew a nawet o własne nogi. Za każdym razem dochodził do jej uszu odrażający śmiech Uchihy Madary. Już na samą myśl o nim robiło jej się niedobrze. Gdy po kilku minutowym marszu upadła po raz kolejny, złapała za gałąź. Niezbyt cienką, ale też nie toporną. Odwróciła się by go nią uderzyć. Zamaszystym ruchem zaskoczyła go. Ciemnooki zakrył twarz przedramieniem, na którym spróchniała gałąź roztrzaskała się nie wyrządzając oprawcy zbyt wielkiej krzywdy prócz kilku sińców. 
-Ty kurwo! – krzyknął bestialsko. Z całej siły pchnął jej plecy. Kobieta pod siłą nacisku upadła twarzą do ziemi. Poczuła ciężar na swoich udach. Jej źrenice rozszerzyły się, a ręce zaczęły błądzić po omacku w poszukiwaniu kamienia, gałęzi czy czegokolwiek co uchroniło by ją przed jego poczynaniami. 
-Zostaw mnie sukinsynie – szamotała się u kresu sił i płaczu. Madara złapał za jej różowe, długie, proste włosy i wygiął do góry.
-Albo się zamkniesz, albo zapierdolę twoją córkę – zawarczał i z całej siły uderzył jej twarzą w ziemię. Z rany na policzku znów zaczęła sączyć się szkarłatna krew.  Sakura nie wytrzymała; łzy płynęły po jej policzkach a oddech był krótki i płytki. W ustach czuła metaliczny posmak. Chciało jej się wymiotować. Gdy ona walczyła ze sobą i odruchami, on nożem rozciął na pośladkach jej spodnie. Włożył w rozcięcie palce i rozszarpał materiał. Miał włożoną latarkę w usta. Przyglądał się jej białej koronkowej bieliźnie, którą jednym ruchem rozciął. Przy okazji ostrze przejechała po jej kości ogonowej, na co dziewczyna zawyła z bólu. 
-Ty mała dziwko – wysapał ciężko. Usłyszała szczęk paska, jego spocone dłonie poczuła na pupie. Łzy płynęły ciurkiem po jej policzkach. Zaczęła się krztusić nie mogąc nabrać powietrza. Po chwili jej ciało rozdzierało prącie mężczyzny. Parł na przód i na przód. Rozdzierając ją. Jej pochwa piekła od braku nawilżenia, jej twarz poruszała się po mchu. Ręce wbijała w ziemię, gniotąc ją i puszczając. Oczy szczypały, a jej tępe spojrzenie wyzbyło się jakichkolwiek uczuć. Trzymała się jedynie nadziei, że jeśli z nią skończy to pozostawi w spokoju Saradę. Sarada... Jej bezbronne dziecko, które zapewne zanosiło się teraz płaczem w aucie, w momencie gdy ten bydlak ją gwałcił.  Raz po raz nacierając z coraz większą siła. Była pewna, że krwawi. Ścianki macicy zapewne były krwistoczerwone. Madara odrzucił gdzieś dalej latarkę napawając się tą chwilą. Zupełnie odszedł od  zmysłów, kierował się zwierzęcymi instynktami. Po kilku minutach, które w cierpieniu trwały wieczność, Sakura poczuła lepką maź w swoim środku. Ciężar, który czuła na udach zniknął. Nie kontaktując z rzeczywistością chciała podciągnąć spodnie, co było czynnością daremną. Po chwili, zaprzestała jej. Swoim pustym spojrzeniem zielonych oczu lustrowała ciemność przed sobą. Jęk bólu wydobył się z jej ust, gdy próbowała wstać. 
-Dla tych paru chwil – usłyszała zadowolony głos nad sobą -  Było warto – Madara zaśmiał się szyderczo zapinając swój zamek. Wyglądał niczym zwierze. Uchiha starał się opanować swój zachrypnięty głos, gdy klepnął ją w pośladek. Ten gest rozszedł się po ciele Sakury dając kolejny sygnał by przygotowała się na ból.
-Tym bardziej mi przykro, że to się musi tak skończyć – szepnął przerażonej kobiecie do ucha liżąc je. Jej przerażenie napajało go całego, czuł nabrzmiała członka w spodniach. Jednak ta zabawa już zbyt długo trwała, musiał ją przerwać. Chociaż mógłby się jeszcze pobawić.

Gdy oświetlając sobie drogę do auta usłyszał płacz z mieszany z krzykiem dziecka, dopiero sobie przypomniał o tej małej przybłędzie. Przerażony nie wiedział, co ma z nią począć. Obszedł auto, światło latarki skierował na stacyjkę, w której ku jego uldze ciągle były klucze. Podszedł do tylnych drzwi, które otworzył na oścież. Był tak rozgrzany, że nie czuł chłodu, który w dziewczynkę uderzył od razu. Zaczęła się delikatnie trząść przez co płacz zaczął się zmieniać w skowyt. Pomimo, że noc była ciepła, gdyż miała 15 stopni Celsjusza, to także była wietrzna. 
-No kurduplu – powiedział bardziej do siebie, niż do niej. – Musisz wysiąść – rzekł. Nie miał czasu, chciał się stąd jak najszybciej wyrwać. Odpiął fotelik dwuletniej Sarady i wystawił ją na środek polnej drogi. Spojrzał na trzyletnią córkę swojego kuzyna. Była jego kopią, wręcz kalką, ale posiadała kilka szczegółów matki. Kształt oczu, czy kształt ust. Madara przyglądał się bezbronnej dziewczynę dobrą chwilę. Zaciskając, a to rozluźniając dłoń, jakby toczył w głowię batalię, przemyślał najgorsze scenariusze. Nienawidził tej małej szkarady, tak samo jak jej ojca. Zazdrościł mu, zazdrościł Sasuke wszystkiego co osiągnął. Dzieliło ich osiem lat, a on śmiał bezczelnie wspinać się po drabinie kariery szybciej niż on w firmie własnego ojca. Poszedł do amerykańskiego banku, zarabiał więcej. Był poważany i szanowany z swoją szczerość, pracowitość. Przede wszystkim miał ją, miał Haruno. Nie obchodziło go to, że poznał Sakure przez swojego kuzyna. Nie obchodziło go to, że odkąd ją znał zawsze była mu wiernie oddana, lojalna żona oraz kochająca matka. Madara splunął obok fotelika. Spojrzał na tę małą odrazę ostatni raz, poczym odwrócił się na pięcie.
W pośpiechu wsiadł za kierownice, rozejrzał dokładnie się po wnętrzu auta. W oczy rzuciła mu się także torebka Sakury, przyłożył ją do nosa. Pachniała nią, przedmiot był przesączony jej wonią. Zagryzł wargę i przeczesał włosy. Złapał ją przez rękaw bluzy, po czym wyrzucił obok fotelika. Odjechał. Nie odwracał się za siebie. Jego serce zostało nieczułe na płacz dziewczynki. Na jej proszenie o pomoc. Dym spalin okalał fotelik. Księżyc nieśmiało wyglądał zza czarnych chmur i odbijał blask na leśną drogę. Płacz stawał się coraz cichszy, przestawał odbijać się od drzew.

Sasuke Uchiha. Wysoki, szczupłej postury mężczyzna o czarnych włosach i onyksowych oczach, oczekiwał swojej żony i córki w ich domu. Kręcił się w półmroku po salonie, gdy po północy ich nie zastał, zdenerwował się.  Dywan wyglądał jakby miał się zaraz podziurawić od jego szybkich kroków. Dzwonił do godziny pierwszej. Piętnaście minut po pierwszej zajechał autem pod posterunek policji w Releigh. Wszedł i od razu skierował się do recepcji, jeśli tak mógł nazwać ten kącik. Jako prezes banku żył w ciągłym stresie, jednak nigdy nie czuł się tak jak tej nocy.  Przerażony, bezsilny.  Walnął kilka razy potężnie dłonią w blat, gdyż czuł się ignorowany. 
Podeszła do niego niechętnie czarnoskóra, grubsza kobieta. Zlustrowała go wzrokiem uważnie. 
-W czym mogę pomóc? – zapytała wprost. Żuła bardzo obcesowo gumę, co Sasuke doprowadzało do furii. Resztkami sił trzymał nerwy na wodzy. 
-Szukajcie ich – warknął głośno. Na tyle, że dwóch innych policjantów zwróciło na niego uwagę. Wyglądał zwyczajnie. Czarne dresowe spodenki do kolan, adidasy z górnej półki i szara bluza z kapturem. Stanęli po jego lewej stronie. Przyglądali się mu uważnie. On zaś nie zwracał na nich zupełnie uwagi.
-Przepraszam, ale kogo mamy szukać? – zapytała murzynka żując tę cholerną gumę. Sasuke zwinął ręce w pięści. Wziął głęboki oddech, rozluźnił mięśnie szczęki.
-Mojej żony i córki, dzwoniły koło północy, że są w Clayton – powiedział, a furia emanowała z całego jego ciała. Jednak oczy wyrażały wielki ból i troskę.
-Jest pan pewien? – zapytała murzynka spoglądając na dwóch policjantów. Wszyscy wymienili porozumiewawcze spojrzenie.
-Ile lat ma córka? – w końcu zapytał jeden z nich, widać było, że również ma azjatyckie korzenie. 
- Córka ma trzy, żona 27 lat. Wracała od swojej matki – powiedział, a jego ton głosu stawał się coraz bardziej łagodny. 

Shikamaru Nara, bo tak nazywał się policjant z japońską urodą, od razu kazał przyjąć zgłoszenie. Należał do jednostki śledczej, toteż zebrali informacje o tym jak Sarada i Sakura wyglądają, opis auta i trasy, którą mogłaby jechać. Nim Uchiha się zorientował trzy dostępne jednostki, które mogły wyjechać, szukały jego rodziny. Natomiast dział techniczny starał się namierzyć lokalizację telefonu Sakury. Obecną, bądź ostatni punkt gdzie telefon logował się do sieci. Wszyscy do piątej pracowali. Szukali w obrębie, gdzie ostatni raz ukazał się sygnał jej komórki. Przeczesywali teren, puścili wiadomość, dzwonili do policjantów, którzy mieli wolne. Szukali ochotników. Duża część z nich to była rodzina Sasuke, dopiero przed czwartą nad ranem przyjechała matka Sakury, Mebuki. Pojechali na stację benzynową z Narą, poprosili o nagranie z kamery, jednak było ono niedostępne. Kolejny raz Nara wezwał techników. Sasuke i Mebuki kręcili się niedaleko stacji szukając jakiegokolwiek znaku, czy poszlaki. 

W końcu po siódmej rano przyszła wiadomość. Technicy zostali w Clayton, na ów stacji, zaś Nara z mężem i matką zaginionej ruszyli na miejsce gdzie znaleźli policja coś znalazła. 
-Po co Sakura miałaby tu wjeżdżać? – zapytała głośno Mebuki, blondwłosa kobieta. Na jej wiecznie uśmiechniętej twarzy malowała się ogromna troska i strach. 
-Zaraz się dowiemy – mruknął Nara. Wysiedli z auta i kawał drogi musieli przejść pieszo. Każdy krok wzmagał napięcie, które było już nie do wytrzymania. Ból żołądka u obojga wzmagał się, w dodatku Mebuki wyglądała jakby miała zemdleć. Chciała by jej mąż żył, wtedy na pewno nie puściliby Sakury przy tych chmurach burzowych do domu. 
Zauważyli karetkę. Sasuke nie zważając na nikogo szybko do niej pobiegł. Brakowało mu tchu, bynajmniej nie ze zmęczenia. Gdy był już na wyciągnięcie ręki tego pojazdu zwolnił. Rozejrzał się, nigdzie nie było Volvo Sakury. Widział tylko czerwony fotelik Sarady, a w nim jej ukochanego misia – Ślimaka. Spojrzał do tyłu, Nara z kimś rozmawiał. Nie wyglądał na zadowolonego, raczej na zrezygnowanego. Mebuki podeszła do Sasuke, wyglądała już jak trup - blada i przerażona. 
-Przykro mi – rozpoczął Shikamaru. Wyglądał na zakłopotanego, drapał się co chwila w tył głowy i odwracał wzrok.
-Co ty kurwa pierdolisz?! – warknął rozjuszony Sasuke, jego czarne zmierzwione włosy opadły mu na oko.  – Gdzie one są?!  - zawył żałośnie, a jego ciało całe drżało. Blondwłosa Haruno złapała go w strachu za ramię, starając się bezskutecznie odciągnąć go od mężczyzny w długim płaszczu. 
-Pańska córka jest w karetce – zwrócił się do Sasuke, a następnie wskazał głową czerwony pojazd. – Jest tylko wyziębiona. Mamy szczęście, że jechał tędy wędkarz, od razu zadzwonił pod 112 - gdy starał się tłumaczyć czuł się nieswojo. Rzadko kiedy przekazuje wieści na temat dochodzenia; wysyła do tego przeszkolonego człowieka, który ma w sobie odrobinę empatii. Przekazał im, że mężczyzna jadący tędy skuterem zauważył fotelik i od razu się zatrzymał. Sarada była wyziębiona, a także wymęczona, na szczęście nie doszło do hipotermii. Gdyby nie ten traf szczęścia, policja do tego terenu mogłaby dotrzeć w godzinę albo później. Mogłoby być już stanowczo za późno dla tej dwulatki.
-A moja córka? – zapytała drżącym tonem Mebuki domyślając się najgorszych scenariuszy. Ucieczki, porwania… Zakryła dłonią usta i wstrzymywała szloch.
- Przykro mi – powiedział sucho Nara. Jego bystre, brązowe oczy świdrowały dwójkę osób przed nim. – Uchiha Sakura padła ofiarą gwałtu – przerwał swoją wypowiedź by rodzina poszukiwanej  przyswoiła taką wiadomość. Ich twarze były dla śledczego otwartą księgą sprzecznych emocji. Od niedowierzania do gniewu, poprzez obłęd i bezradność. – Niestety na tym nie koniec – rozpoczął delikatnie, mając na uwadze bliskich poszkodowanej. – Napastnik zadał jej siedem ran kutych w plecy. Kobieta nie żyje – nie dokończył. Przeraźliwy skowyt Sasuke przerwał mu wypowiedź. Ten dumny mężczyzna płakał jak niemowlę. Wył niczym zranione zwierzę. Ból, który poczuł w klatce piersiowej był nie do opisania.

To był najgorszy dzień w jego życiu.
Siedział w przepoconych, brudnych ubraniach na krześle przy stole w jadalni. Twarz wykrzywiona bólem, opuszczone ramiona, mętny wzrok. Wyglądał jak męczennik z pełną szklanką whiskey. Ostatnią z ów butelki. Był pijany, rozdrażniony. Nie tolerował nikogo w swojej obecności. Teściowej, czy nawet płaczącej córki, która upominała się o matkę. Chciał nią wstrząsnąć i krzyknąć w twarz, że ma przestać wrzeszczeć, drzeć się oraz płakać na przemian. On ją miał dłużej przy sobie, jego ból jest większy. Nie zrobił tego. Kazał zabrać Mebuki Saradę, gdyż niedobrze mu się robiło na widok własnego dziecka. Więc siedział i pił, w ciszy. W samotności czterech ścian, z duszą roztrzaskaną, z sercem dźgniętym nożem. Spoglądał przed siebie, a wyobraźnia podsuwała mu jej obraz. Roześmianej, kiedy gotowała dla niego obiad. Smutnej, kiedy czytała romans w fotelu w salonie. Obrażonej, gdy widział jej plecy w ich małżeńskim łóżku. A także gotowej zrobić dla niego wszystko. Zaśmiał się gorzko, czuł metaliczny posmak w ustach. Robiło mu się niedobrze, pragnął ją wskrzesić. Mógłby pojechać do Rumunii i błagać Cyganki o czary, kroczyć terenami Andaluzji w poszukiwaniu tego jedynego kamienia.


Po sekcji zwłok wiadomo było, że Sakura zmarła od ran kutych, które wywołały krwotok wewnętrzny. Napastnik przebił jej płuco, dźgnął w wątrobę i inne miejsca. Ewidentnie trafiał na oślep. To nie był dobry czas dla Sasuke. Część rodziny Uchiha się od niego odsunęła, nie radził sobie z samotnym wychowywaniem córki. Jednak, gdy na nią spoglądał pokrzepiała jego rozszarpane serce. To dla niej Sakura walczyła, chciała przede wszystkim ją ocalić... 
Spojrzał w lustro i dopiął czarną marynarkę. Niejednokrotnie, gdy zasypiał widział Sakurę w białej satynie, w trumnie. Ze szramą na policzku i tylko dla niego widocznymi zszyciami po sekcji zwłok jej skóry. 
-Gotowy? – zapytała Mebuki. – Nie musisz przecież iść – powiedziała łagodnie. Obiecała pomóc Sasuke przy wychowywaniu Sarady i zaproponowała, że na pewien czas wyprowadzi się z Dover. 
-Wiem, ale chcę – odparł. Ucałował córkę w czoło i wyszedł. 

Rozprawa była bardzo bolesna dla męża zmarłej. Sasuke Uchiha siedział jednak za prokuratorem z beznamiętną miną i pustym wzrokiem czarnych oczu. Gdyby nie technicy, którzy odzyskali nagranie Madara Uchiha na pewno nie znajdowałby się na miejscu oskarżonego. Podczas śledztwa wyszło, że poprosił znajomego, który pracował na stacji o zniszczenie nagrania, ten to uczynił ale niezbyt dokładnie. 
Poza tym na ostatniej rozprawie prokuratora wniosła o badanie DNA, które dziś potwierdzi, że był to Madara Uchiha.  To był absurd. Ten potwór, skazany na dożywocie siedział tu z aprobatą rodziny, on poszkodowany wdowiec zaś został z niej wykluczony. Mikoto nigdy nie pogodzi się, że dla tej „przybłędy” stanął przeciw swojej krwi. On zaś nigdy jej nie wybaczy, że broni mordercy jego żony, a także matki jego córki. Nim rozprawa dobiegła końca Sasuke wstał i wyszedł z sali rozpraw. Dopiero wtedy pozwolił by samotna łza spłynęła po jego policzku. 
-Sakura – szepnął spoglądając wprost w słońce. – Nigdy o tobie nie zapomnę…

Pierwsza rocznica śmierci Sakury była szczególna. Dla niego.  Pozostanie to dla niego sekretem, nikomu nie wyjawionym.

_______________________


Czasami nasza "Twórczość" wymaka się spod kontroli. Czasami można przez to stracić czytelników, czasami nie.
Zaryzykowałam, więc proszę o szczere opinie! :)
Pozdrawiam Was Kochani! Nie obiecuję nic nowego na wrzesień, jak opublikuję niech to będzie niespodzianką!