KTO POTRZEBUJE SERCA, JEŚLI MOŻE ZOSTAĆ ZŁAMANE?
1.
Nie unikam go. Zaakceptowałam go w swoim życiu, jako
dobrego znajomego. „Tylko” bądź „aż” na tyle mnie po tym wszystkim stać. Nie
wrócił nigdy do tego, co powiedziałam w obłąkaniu na temat snów, ku mojej
uciesze i uldze. Witaliśmy się ze sobą, a gdy zobaczyliśmy się na mieście
wymieniliśmy kilka zdawkowych zdań. Natomiast kiedy zauważyliśmy się gdzieś z
oddali, a któreś się śpieszyło, kiwaliśmy w geście pozdrowienia. Po prostu
dobrzy znajomi, którzy kiedyś mieli… No właśnie, co? Przygodę dłuższą niż na
jeden raz? Romans? Ta druga opcja brzmi zdecydowanie lepiej. Jednak sama przed
sobą nie mogę się okłamywać – serce wali mi szybciej, gdy go widzę. Westchnęłam
z niemocy oraz z dezaprobaty na temat swoich myśli, które znów zeszły na niego.
Przetarłam czoło z potu. Lipcowe słońce grzało w
najlepsze, jednak ku mojej radości zapakowałam ostatni karton z rzeczami Ino do
jej nowiutkiego auta. Był to srebrny Mercedes klasy C, a dokładnie W203 Coupe
W203, czy jakoś tak. No cóż, w porównaniu z autobusami miejskimi, którymi ja
się tłukę to najprawdziwszy luksus. Zamknęłam delikatnie bagażnik, a Ino wyszła
z wielkim uśmiechem na ustach, przewieszoną torebkę przez ramię i obszernym
plikiem dokumentów w dłoni.
- Wsiadaj Sakura! – krzyknęła uradowana podając mi ów
papiery. – Czas na wspólny, nowy początek poza tym obskurnym akademikiem –
zrobiła zgorszoną minę. Wsiadłyśmy do jej auta i pojechałyśmy do naszego
małego, ale przytulnego dwupokojowego mieszkanka. – Całe szczęście to blok
studencki – rzuciła z zawadiackim uśmiechem na ustach, ruszając brwiami w górę
i dół. Wolałam zostawić wszelkie komentarze dla siebie, jak to wygląda i jak ja
odebrałam ten gest. Ino to zwykła „zbereźna białogłowa”, jakby to niegdyś pan
na włościach powiedział.
Nowe mieszkanie miało dla mnie niestety słodko-gorzki
smak. Mieszała się także duma z obawą o samo utrzymanie związane z rachunkami.
W akademiku płaciło się za miejsce do spania, a teraz trzeba martwić się i
rachunkami za media, czy Internet. Czułam się niczym niezależna mała-dorosła,
ale jak wszystko i ta sytuacja ma dwie strony medalu. Mieszkanie z Ino, tą
przeuroczą blondynką, przerażało mnie w pewien sposób. Dostałam stypendium
socjalne, papiery o stypendium naukowe złożyłam, staż w szpitalu załatwiony,
niby wszystko dopięte na ostatni guzik. Być może nie są to wielkie pieniądze,
ale są. Moje, własne, zapracowane. Dla mnie obecnie to jest najważniejsze.
Jeżeli będzie trzeba to pójdę dorobić do jakieś kawiarni na dwa dni w tygodniu.
Trudno, życie jest ciężkie, nikt mnie nie będzie utrzymywać, kupować
dodatkowego proszku do prania, a po telefonie do mamy nie otrzymam gotowych dań
w słoiku. Mam też świadomość, że pierwsza praca nie pozwoli mi żyć na wysokim
poziomie. Jednakże te pierwsze doświadczenia w zawodzie, nawet jeśli to staż,
to przepustka do wspaniałej przyszłości. Ku memu szczęściu nie jestem
przyzwyczajona do życia ponad stan.
Rozejrzałam się po swoim pokoju. Miał on plan prostokąta,
a na krótszej ścianie było sporych rozmiarów okno. Pod nim zaś stał niewielki
szary narożnik, który miał funkcję spania. Przed narożnikiem znajdował się
biały stół, który sama zrobiłam z palet, a obok biało-drewniana komoda. Z
drugiej strony pokoju stało biurko z białym blatem, a drewnianymi nogami. Do
kompletu dokupiłam białe krzesło. Nad biurkiem było pełno pozawieszanych półek
na książki i ozdoby. Podłoga miała kolor drewna z brzozy, a ściany - kolor
jasnoszary. Posiadałam też dywanik w zebrę pod stolikiem z palet oraz
niewielkich rozmiarów telewizor naprzeciwko narożnika. Czułam, że to odpowiada
mojej estetyce. Brakowało jeszcze tylko tego małego wazonu, który trzymałam w
dłoni i kwiatów. Kwiaty lilii, ich zapach przypominał mi perfumy mamy i cioci
Rin. Zapach ten oddalał ode mnie każdą troskę i zmniejszał żal po ich stracie.
Odwróciłam się by wyjść z pokoju. Cóż, jedyne co nie pasuje to ta wielka szafa
z jasnego drewna, ale lepsza ta niż żadna. Ino chciała ją wyrzucić, więc nie
mogłam pozwolić by to zrobiła. Gdzie bym trzymała te moje trzy ciuchy na krzyż?
Zaśmiałam się pod nosem. „Witaj w domu
Sakura” szepnął mi cichy głos dumy w mojej główce. Tu zaczyna się moje godne
życie, a nie wegetacja.
2.
Co było nieuniknione tego wieczora? Domówka na cześć
nowego mieszkania, które wynajmuję razem z wielką wielbicielką wszelkich
splendorów. Całe szczęście znam Yamanakę na tyle, że zdążyłam się na tę
„nieplanowaną imprezę” przygotować mentalnie. Prawda jest taka, że przez te
kilka miesięcy dzięki niej i jej wypadom zdobyłam prawdziwego przyjaciela. Nie
liczę, że wyjdzie z tego coś więcej. Szczerze powiedziawszy nawet bym nie
chciała tego. Liczę tylko na to, że on ma podobnie, że nadajemy na tych samych
falach. Nie mam zbyt wielu przyjaciół – a tak naprawdę to mam jedną
przyjaciółkę i wzbogaciłam się o jednego przyjaciela, który może ma głupkowate
poczucie humoru, ale jest lojalny. Co do Karui ze szpitala, mam mieszane
odczucia, ale to na pewno rozwiąże się w najbliższej przyszłości. Ostatnio
zrobiła się zbyt dociekliwa na temat tego z czego żyję, utrzymuję się i jak
pracuję. Mam wrażenie, że ktoś nią steruję. Jednak zamiast bawić się w
dociekliwego detektywa powinnam zdać sobie sprawę, że wścibstwo to nie grzech,
a raczej normalna rzecz; zwłaszcza u kobiet. A po drugie nie jestem ani pępkiem
świata, ani nikim ważnym by kogoś to interesowało. Ot, sierota jak każda inna.
Impreza rozkręciła się na dobre. Wszyscy dobrze się
bawili, a mnie przerażała ilość chipsów i innego syfu na wykładzinie w salonie.
Jestem ciekawa, kto to wysprząta... Przyjrzałam się towarzystwu. Kiba
podchmielony dawał upust swojemu drugiemu błaznowatemu „ja”, Naruto mu
wtórował, Ino rozmawiała zawzięcie z jakąś swoją bliższą koleżanką Kurotsuchi.
Co ciekawsze, ta czarnowłosa kobieta miała ponad trzydzieści lat, a przyszła z
Konohamaru. Kim był Konohamaru? Całkiem przystojnym brunetem, lecz nie w moim
guście. Posiadał poczucie humoru w skali jeden do jednego, jak Naruto, co wcale
nie było dziwne… bo tych dwóch to kuzyni. Poznałam także Shikamaru i jego
piękną (już!) żonę Temari. Miała kocie spojrzenie i cięty język, według mnie to
ona nosiła w tym związku spodnie. Przypadłyśmy sobie do gustu. Jednak wszyscy
ci ludzie to poziom Ino, nie mój. Dobre domy, bogaci rodzice, fundusze na
własne interesy, czy mieszkanie w spadku. Oni mieli to wszystko, oni byli bez
trosk o żywot, a jedynie o to czy poziom życia nie przerośnie ich przychodu.
Nie pojawił się Sasuke, ponoć ma się spóźnić, co jest duże lepsze dla mnie.
Miniemy się. Z rozmyślań wyrwała mnie wrzawa krzyków Naruto i Kiby, którzy
zaczęli pośpieszać towarzystwo do wyjścia. Dziewczyny przy drzwiach zakładały
już szpilki i lekkie skórzane kurtki na letni wietrzyk. Krzyki, śmiechy i
ogólny rozgardiasz. Pomachałam rozbawiona głową w stronę Ino, która pokazywała
mi usta ułożone w podkówkę. Wiedziała, że nie mogę iść. Mogę uczestniczyć w
posiadówce, ale niestety nie mam czasu ani siły by jechać z nimi i iść w
„tango”.
- Słonko, na pewno z nami nie jedziesz? – zapytała
ironicznie Kurotsuchi. Spojrzałam na jej usta ułożone w lekki, zołzowaty
uśmieszek. No tak, zrobi wszystko by mi pokazać z jakich nizin społecznych się
wywodzę. Westchnęłam i przykleiłam do swojej twarzy ogromny uśmiech.
- Niestety – wzruszyłam lekko ramionami. – Ale mi nikt
nie opłaci rachunków, a dobry zawód wymaga wyrzeczeń – po czym puściłam jej
oczko. Usta lekko jej drgnęły, ale miałam wrażenie, że nic jej nie ruszy. Nic
od kogoś, kto ma szczuplejsze konto bankowe od niej. Wydra.
- Pa! – machnęła ręka i zaczęła mnie ignorować. Słaby ze
mnie kompan. Spojrzałam na drzwi, dziewczyny już pewnie czekają na taksówkę na
dole przed blokiem. Chwila wytchnienia i trochę snu. Nagle poczułam dłonie na
swoich biodrach i ciepły oddech. Zrobiło mi się dziwnie, a od zapachu sake
trochę mnie mdliło.
- Na pewno nie idziesz Sakura-chan? – to był Uzumaki. Po
pijaku miewał lepkie ręce do każdej kobiety. Zdążyłam go poznać, jeśli o to
chodzi. Zachichotałam na wspomnienia o podbojach z kobietą o imieniu Fu; nigdy
nie wyjdzie to z mojej głowy. Trochę, a nawet bardzo – ta opowieść odebrała mu
seksapilu w moich oczach.
- Nie, poranna zmiana czeka – wzruszyłam ramionami. Tylko
przytaknął w geście zrozumienia i jego usta dotknęły mojego policzka, lekko
cmokając
- Miłej samotnej nocy! – krzyknął i puścił mi oczko.
Następnie słyszałam, jak woła całą hołotę by na niego zaczekali. Spojrzałam na
brudne naczynia zrozpaczonym wzorkiem. Szybko to ogarnę, a jutro zmyje Ino,
oby.
3.
Siedziałam w łóżku pod kołdrą. Tępo wgapiałam się w
telewizor, ale niewiele wynosiłam z programu, który właśnie był emitowany. Po
prostu nie mogłam zasnąć. Posprzątałam, umyłam się i nic. Sen nie przybył.
Włączyłam telewizor licząc na jakiś nużący program, ale i to nie pomagało. Nie
czułam by moje powieki robiły się ociężałe, a zbliżała się północ. Na ósmą mam
być już w szpitalu, a odprawa rozpoczyna się piętnaście minut przed pełną
godziną. Dobrze, że poprosiłam o późniejszą godzinę. W życiu nie dałabym rady
być tam na szóstą.
Chciałabym już spać, oddać się w objęcia Morfeusza czy
innego bożka od snu. Cokolwiek byle zasnąć. Westchnęłam z rozpaczy. Wtem ciszę
mieszkania przerwał dzwonek do drzwi. Czyżby Ino wróciła? Ledwie dwie godziny
temu wyszli, zagryzłam wargę. Pierwsza myśl była taka, że zignoruję ten dzwonek
– może pomyłka. A druga – ta prawdziwa – to fakt, że boję się otworzyć, a nawet
podejść do drzwi frontowych mieszkania. Niestety moje modły nie zostały
wysłuchane, gdyż dźwięk rozniósł się kolejny raz. Skapitulowałam, to musi być
Ino. Może z radości nawaliła się w sztok i została eskortowana już do domu
przez towarzystwo. Moje gołe stopy dotknęły chłodnych paneli. Wzięłam głębszy
oddech, gdyż niestety nie posiadamy wizjera w drzwiach – moja największa udręka
w tym mieszkaniu. Otworzyłam drzwi i zaparło mi dech w piersi, a serce
załomotało. To nie był dobry moment na to spotkanie. Poczułam się nieswojo w
krótkich, satynowych spodenkach i koszulce na ramiączkach. Zbyt skąpo ubrana, w
dodatku nie miałam na sobie stanika. Przełknęłam ślinę.
- Impreza się skończyła? – do moich uszu doszedł
ochrypły, męski głos. Cały czas potrafił mnie rozbudzić, nadal miał w sobie to
coś, co rozpalało mnie od środka. Otrząsnęłam się z letargu.
- Nie – odparłam tępo, przyglądając się męskiej budowie
Sasuke. Stał w cieniu, nie mogłam dostrzec wyraźnie jego oczu, jednak czułam że
próbuje mnie zlustrować pomimo tego, że przeszkadzają mu drzwi, za którymi
kryję się niczym mała dziewczynka.
- Skoro się nie skończyła to gdzie są wszyscy? – zapytał.
Jego ton mówił o irytacji. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, a chłód przenikał
moją skórę. Chyba dobrze, że tak się dzieję. Musimy traktować się jak
przyjaciół, znajomych… obcych sobie ludzi? Przełknęłam ślinę, czułam jak zasycha mi w gardle. „Powiedz coś
głupia!” mówił mi mój głos rozsądku.
- Przenieśli się do klubu, chyba gdzieś niedaleko Sumidy
– powiedziałam precyzując swoją niezbyt inteligentną wypowiedź. Sasuke nie
spoglądał na mnie, wręcz unikał mojego wzroku. Miałam wrażenie, że w jego
głowie toczy się zacięta walka z demonami, które posiadał. A niestety jestem
pewna, że ma ich sporą gromadę. Ta cisza, która rozległa się między nami była
nienaturalna, nacechowana wyrzutami i żalem. Był to żal i gorycz Sasuke w moją
stronę, o ironio.
- Dzięki – odpowiedział zdawkowo i jego czarne oczy
spoczęły na mojej twarzy na ułamek sekundy. Niby niezauważalnie, ale jednak
odczułam to w środku. Coś tam się skurczyło, serce zaczęło przyśpieszać.
Suchość w ustach odebrała mi odwagę oraz głos.
Odszedł. Odwrócił się po śmiesznej odpowiedzi, po
komicznym dialogu między nami. Aż ciężko mi uwierzyć, że cokolwiek między nami
było. Poczułam jakby był to sen, oddalony o kilka wieków ode mnie. Sama nie
wiedziałam czy tęsknie za jego bliskością pomimo tego wszystkiego, co się
wydarzyło. Czy tęskniłam? Chyba… Może… Sama już tego nie wiedziałam, byłam
rozdarta. Serce, a rozum nie chcą iść w porze. Jednak, gdy pierwszy mężczyzna,
któremu się oddałaś zaczyna traktować cię jak powietrze zaczynasz się gubić.
Spada samoocena, wiara w siebie, a co gorsza zaczynam wierzyć, że to ja
zrobiłam coś złego nie on. Być może swoim uporem zniszczyłam jedyny związek z mężczyzną
jaki miałam. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek będę mieć jeszcze szansę stworzyć
coś z kimś innym?
4.
Od przeprowadzki minęły prawie trzy tygodnie. Długie,
ciągnące się dni lipca dawały mi się we znaki, także z przyjemną błogością
przyjmę za te parę dni sierpień. Jednak te mijające dni miały w sobie wiele
powtarzających się sytuacji. Od tych, których się spodziewałam po te, co
dziwniejsze. Zwyczajne i oczekiwane było dla mnie, że Ino Yamanaka, moja
przyjaciółka, siedzi większą część dnia w mieszkaniu Kiby. Wydaje mi się, że
tak naprawdę to ona tam mieszka, a ja jestem przykrywką dla jej rodziców.
Szkoda pieniędzy, ale brawo za pomysłowość. Liczę tylko na to, że są na tyle
odpowiedzialni, że się zabezpieczają i nie zostanę ciotką zza ściany. Nie wytrzymałabym
tego. Czułabym się sama, jak matka w takiej sytuacji. Dziwniejsze za to były
pytania i zachowanie Karui. Niby każda z nas złapała staż na innym oddziale,
ale czasami się spotykamy na lunchu. Niekulturalnie byłoby się unikać. Ku mojej
rozpaczy to ona rozpoczynała rozmowę, a zwykle to było zarzucenie mnie
pytaniami typu: „Gdzie mieszkam teraz? Chyba nie w akademiku? Z kim się
spotykam? Czy mam jakąś dorywczą pracę?” i tak dalej. Ogólnie pyta o sprawy, o
których savoir-vivre milczy lub mówi stanowczo: „STOP! Nie!”. Cóż dziwniejsze
było, gdy to ja rozpoczęłam konwersację. Do dziś pozostał mi niesmak.
„Widziałam, jak siedzi tyłem do głównego wejścia na
stołówkę. Zaryzykowałam podejściem i zajęciem miejsca naprzeciwko tej
złotookiej kobiety. Wyglądała na zdziwioną moim podejściem i pewnością siebie.
Kiwnęła głową na przywitanie i przeżuwała intensywnie swoją sałatę z jarmużu.
Spojrzałam na to z niesmakiem. Zawsze mnie dziwiło, że to zielone „coś”
komukolwiek smakuje. Osobiście preferuję japońską tradycyjną kuchnię z sushi na
piedestale. Przygryzłam delikatnie swoją wargę. Jak już się przysiadłam
mogłabym zacząć rozmowę,ale nic specjalnego nie przychodziło mi do głowy.
Spojrzałam na swoją tacę z jedzeniem, na której było sukiyaki.
- Męczący dzień, co? – palnęłam patrząc na swoją potrawę,
która nie zachęcała mnie do jedzenia.
- Trochę tak, ale na pediatrii jest dziś spokój. Z resztą
chyba przeniosę się na ginekologię – mruknęła Karui. Miałam wrażenie, że mówi
to bardziej do siebie niż do mnie. Zawsze to jakiś postęp. Nie mogę w końcu
wybrzydzać w znajomych, nie posiadam ich za wiele. Szydziłam sama z siebie.
- A jak twoje sprawy sercowe? – zaśmiałam się. Pamiętam,
że przychodził po nią cały rok pewien brązowowłosy, pulchny chłopak. Wyglądał
na bardzo sympatycznego z sercem na dłoni.
- Do przodu – mruknęła zrzędliwie. Rozmowa, jak się
patrzy. Za chwilę gęby nam odpadną, bo tak dużo słów z nich wychodzi.
- Nadal jesteś z tym, tym? – puściłam oczko. Musiałam
jakoś zagrać, gdyż nie mam pamięci do imion, albo po prostu zapomniałam, jak
się nazywa, gdyż dawno o nim nie rozmawiałam z Karui. Ta dziewczyna w przeciągu
kilku miesięcy zrobiła się strasznie dziwna. Skryta, a jednocześnie wścibska.
Każdy zna taką osobę, która niewiele mówi o sobie, ale wszystko chcę wiedzieć o
innych. To właśnie w tę stronę zmierza ta śniada dziewczyna.
- Tak – mruknęła, ale słychać było zawahanie w głosie. –
To znaczy nie – warknęła do siebie, jakby nie chciała mi o niczym mówić. – Eh,
to nie Twoja sprawa. Interesuj się swoim życiem – po czym wstała i wyszła,
nawet na mnie nie spoglądając. Nic a nic nie dziwię się mężczyznom, kobiety są
dziwne.”
Ale jeszcze dziwniejsze od zmiany osobowości o sto
osiemdziesiąt stopni Karui był list, który trzymałam przed sobą od godziny.
Bałam się go otworzyć. Miałam wrażenie, że jeśli tylko to uczynię to czarna
otchłań mnie pochłonie, przeżuje i wypluję. A przede wszystkim przerażał mnie
nadawca ów listu, a raczej zdanie pod adresem nadawcy.
„Pełnomocnik
Tsunade Senju” i aż włoski stanęły mi dęba na całym ciele. To nie wróżyło
niczego dobrego.
5.
- Sakura coś Ty taka markotna? – mruknęła Ino znad
swojego talerza. Zrobiła spaghetti na obiad, gdyż zaczęła interesować się
kuchnią włoską. Skąd jej się to wzięło? Nie mam pojęcia, wolę chyba nawet nie
pytać, bo czasem się przerażę. – Nie smakuje Ci, czy co? – mruknęła i niepewnie
powąchała makaron na swoim widelcu. Westchnęłam, dalej przebierając bez sensu w
jedzeniu. Co mam jej powiedzieć? Od kiedy przeczytałam list od mojej
kochaniutkiej babci wszystko mi się w środku skręca z przerażenia i stresu. Nie
ma to jak rodzinka, przecież. Na niej zawsze można polegać. Żałuję tylko, że
mój ojciec kryję się wiecznie za plecami tej starej jędzy. Gdybym go tylko
spotkała - wszystko bym mu wygarnęła. A co mogę zrobić z Senju? Nic! Jeśli
tylko będzie chciała uprzykrzy mi karierę zawodową, a nawet wykluczy z
tokijskiego świata medycznego. Przeprowadzka do Kioto? Przeprowadzka
gdziekolwiek? Czy nie myślałam o tym? Oczywiście, że tak! Ale na miłość boską,
nie stać mnie na takie przedsięwzięcie. Cały spadek po Rin utopiłam w tym by
przenieść się do Tokio i rozpocząć studia. Bez rodziny, wykształcenia czy
koneksji w Japonii jest się marginesem społeczeństwa. – Halo! Ziemia do Haruno,
ziemia do Haruno – zaczęła mi machać Ino rękoma przed twarzą, a jej niebieskie
oczy wyglądały na zbulwersowane moim nietaktem w jej stronę.
- Nie, jest dobre – odparłam beznamiętnie, dalej bawiąc
się swoim jedzeniem na talerzu. Poczułam ścierpniętą rękę, więc przestałam
opierać o nią swoją głowę. Cieszyłam
się, że nie zachlapałam stołu, jaki mieści się na końcu aneksu kuchennego. To
mieszkanie wygląda raczej, jak z katalogu europejskiego niż japońskiego. Jedyny
japoński aspekt to fakt, że Yamanaka poustawiała meble zgodnie z zasadami
feng-shui.
- Aha – teraz ona załapała bakcyla ode mnie. Był to
bakcyl „mam życie do dupy”. Jakby nie patrzeć, to z tego względu jestem
przyjaciółką-marzenie! Jeżeli myślisz, że coś ci w życiu nie wychodzi
wystarczy, że zapytasz co u mnie. Takich przyjaciół się szanuje, bo w końcu nic
tak nie cieszy drugiego człowieka, jak nasze nieszczęście. – Dobra Haruno – Ino
walnęła delikatnie otwartą dłonią w stół, ale tak bym zwróciła na nią swój
wzrok. Teraz jej twarz mówiła, że jest na mnie wkurzona. – Gadaj co jest, a jak
nie to wydłubie Ci oczy widelcem – warknęła groźnie. Jak na tak łagodną istotę
ma mocny i donośny głos. Przełknęłam ślinę i przetarłam swoje oczy.
- Moje życie to jeden wielki kanał. Jeśli wychodzę z
jednego gówna to natychmiast wpadam w kolejne! A jeśli i z tego wyjdę to wpadam
w szambo. I tak jest non stop, jestem jak taki krąg ludzi bez szansy na lepszą
przyszłość.
- Do brzegu Sakura – powiedziała lekko speszonym tonem,
lecz jej oczy ani na moment nie przestały mnie lustrować.
- Tsunade Senju wysłała mi list poprzez swojego
pełnomocnika – mruknęłam z gulą w gardle. Usłyszałam jak Ino wypuszcza
powietrze i mówi bezgłośne „aaaaa”. – Tak, dokładnie jedno wielkie „A” –
rozdziawiłam usta niczym wieloryb. – Chodzi dokładnie o to samo, co zawsze –
mruknęłam zirytowana. Bogata baba, a wyssała by ze mnie każdy grosz, który jej
rodzina kiedykolwiek mi dała. To nic, że prawo zapewnia na moją edukacje
alimenty, które mój ojciec musi płacić. Ale nie, on tego nie robi – robi to
jego skąpa matka. Gnój nie ojciec.
- Wiem, że nigdy nie byłam w Twojej sytuacji i nie jestem
w stanie Ci pomóc, ale co zamierzasz zrobić z tym okropnym babskiem? Mnie
osobiście ona przeraża – powiedziała. Jej ton mówił, że mi współczuje, co było
jeszcze gorsze. Dodatkowo wcale nie dodawało mi to otuchy, lecz nie wiedziałam
w jaki sposób mogłaby mi pomóc.
- Nie wiem – mruknęłam zrezygnowana. Obecnie byłam
zniechęcona swoim życiem. – Ona chce spotkać się w sądzie w sprawie alimentów,
więc mam przegraną w kieszeni… Już na starcie – dodałam z nutką ironii, a
sardoniczny uśmiech sam wkradł się na moje usta. Powinnam nauczyć śmiać się
sama z siebie, bo inaczej padnę przed trzydziestym rokiem życia. Muszę
przyznać, że poczucie humoru to nie jest mój atut. – Chociaż raz moja sytuacja
jest pewna już w przedbiegach wyścigu szczurów – dodałam z nutką goryczy w
głosie, która była coraz bardziej wyczuwalna. Twarz Ino mówiła o jej głębokim
współczuciu i żalu. Patrzy na mnie jak na bezdomnego i zbitego psa. Super.
- Masz prawnika? – zapytała rzeczowo zachowując swój rozsądek
w tej patetycznej sytuacji.
- Nie i nie będę miała, bo mnie na niego nie stać –
mruknęłam. W końcu włożyłam sobie makaron w sosie pomidorowym do ust, by czasem
nie palnąć czegoś na prawdę głupiego. Chyba pomogło, bo zapadło milczenie
między nami, a sytuacja była tak gęsta, że za chwilę zaczniemy ją kroić.
Przeżuwałam swój kęs, a Ino wyskoczyła zmarszczka między brwiami, która mówiła
mi o tym, że nad czymś się głowi.
- Wiem, że pieniędzy ode mnie nie przyjmiesz – zaczęła
szybko. – Ale Ty to chyba sama nie chcesz sięgnąć po pomoc, a zapewniam, że
masz ją na wyciągnięcie ręki – dodała z zawadiackim uśmieszkiem na swoich
pełnych ustach. Przyglądałam się jej badawczo, bojąc się by to, o czym sama
przez sekundę pomyślałam, nie zostało głośno powiedziane.
- Nie rozumiem – wybełkotałam tylko zmieszana. Jednakże
jej mina mówiła, że doskonale wiem, co ona i jej móżdżek mają na myśli.
- Jeśli chcesz to ja zadzwonię do Sasuke i wypytam o
sprawę – mruknęła, ale widziałam, że ma mi za złe moją dumę. A cała jej postawa
mówiła „wykorzystaj go, jeśli sam tego
oczekuję”. Czy to prawda, że on czeka na mój pierwszy krok, z którym ja
zwlekam? Być może, jego rozum jest dla mnie czymś obcym i odległym. Czymś do
czego nigdy nie będę miała dostępu, a furtka nawet się nie uchyli bym mogła tam
zajrzeć.
- Nie uważasz, że to by było niewłaściwe? – mruknęła
niepewnie. Wiedziałam, że jej opinia nie będzie obiektywna. W końcu nikt nie
wie oprócz nas samych, co zaszło wtedy. Co on mi zrobił. A mimo to każdy, kto
go choćby bliżej znał uważał, że jest zraniony. Sugestia Ino o poproszeniu go o
pomoc w tej sytuacji nie jest najgłupsza. Musiał jej coś powiedzieć, coś przez
co ta kobieta pcha mnie w jego ramiona podstępem.
- Sakura – powiedziała zdecydowanym tonem niebieskooka. –
Uwierz mi, Sasuke pomoże Ci z wywieszonym językiem – skończyła zdanie, a jej
wzrok ponaglał mnie do sięgnięcia komórki i wybrania jego numeru telefonu. To
był niemy krzyk mówiący „Dzwoń, głupia!”.
Zagryzłam dolną wargę, a serce kołatało mi w piersi. Czy przełamanie lodów
to coś, czego naprawdę chcę?
- No nie wiem… – mruknęłam. Zimne spaghetti przede mną
przestało wyglądać apetycznie, a zapach już nie unosił się do moich nozdrzy.
Najwidoczniej i Ino przestała mieć ochotę na ciepły obiad. Jej wzrok korcił
mnie niczym niesforne dziecko. Co dziwne, bo to zawsze ja byłam tą
rozważniejszą. Jednak cały czas odbijał się echem cichy głos w mojej głowie,
który oskarżał mnie o słuchanie się osoby, która nic nie wie o relacji mojej i
Sasuke.
- Wiesz dlaczego on przyszedł na naszą domówkę te kilka
tygodni temu? – zapytała z przekorą. Kiwnęłam na znak głową, że nie wiem. – Bo
myślał, że Ty będziesz, ale gdy Cię nie widział podszedł i zapytał, gdzie się
podziewasz. A ja mu powiedziałam, że odpoczywasz – mrugnęła do mnie. – Po
niespełna półgodzinie wyszedł z klubu - spojrzałam na nią zdziwiona. Niby to
nic, przecież nie jeden mężczyzna czy kobieta przeżywa nieszczęśliwą miłość.
Każdy ma w swoim życiu czas na tego typu podchody, wiek nie ma znaczenia.
Jednakże mnie zastanawia zupełnie coś innego. Zupełnie inne jego zachowanie,
które ma cechy obsesji.
- A o której wyszedł? – to zdanie wydobyło się z mego
gardła z szybkością procy. Nie zdążyłam nawet tego przemyśleć. Czujny wzrok
Yamanaki prześwietlał mnie na wskroś. Poprawiła blond kosmyki, które wypadły
jej z kitki.
- Ledwo wybiła na
zegarku 23:00, może trochę później – mruknęła, ale nieme pytanie ciekawości
ugrzęzło jej w gardle, na moje szczęście. Nieme pytanie niech pozostanie bez
odpowiedzi.
- Nadal uważam to za zły pomysł – ucięłam temat. Sama
musiałam przemyśleć wszystkie za i przeciw danej sytuacji i prośby, która
mogłaby paść z mojej strony. Dość wygórowanej i drogiej prośby, tak naprawdę.
6.
Leżałam na łóżku. Cały dzień umknął mi przez palce. Nie
wiem nawet, co robiłam oprócz leżenia i gapienia się tępo w sufit. Tak naprawdę
straciłam dzień wolny na dąsy i przemyślenia, która nic nie dają. Dziwiło mnie
zachowanie Sasuke, przecież skoro był na imprezie, pojechał do klubu to po co
zawitał w mieszkaniu? Czy on aby nie sprawdzał mnie? Tego czy jestem sama w
mieszkaniu? Bezwiednie nuciłam piosenkę, która zaczęła lecieć w odpalonym
cichutko telewizorze. Znałam ten anglojęzyczny utwór. Tina Turner i „What’s love Got to
do with it”. Bardzo wymowne.
,,You must understand
That the touch of your hand
Makes my pulse react
That it’s only the thrill
Of boy meeting girl
Opposites attract”
Leniwy uśmiech wtargnął na moje usta. Ten tekst miał w
sobie to „coś”. Jakby opowiadał o naszej relacji. „Chłopaka spotykającego dziewczynę. Przeciwieństwa się przyciągają”,
mój uśmiech się pognębiał. Moje ciało chłonęło muzykę oraz jej treść. Ktoś by
powiedział, że to stary zardzewiały kawałek muzyki, relikt przeszłości. Ale ten
tekst, choćby nie wiadomo jak prosty, opisywał moją relację z Sasuke.
„I’ve got
causa to be”
Zabrzmiało w mojej głowie z podwójną siła. Niby głupia
piosenka pop, ale coś we mnie ruszyła. Czy to przypadek zrządził, że jej
słucham, czy naprawdę los tak chciał? Wtem rozległ się refren.
,,What's love got to do, got to do with it
What's love but a sweet old fashioned notion
What's love got to do, got to do with it
Who needs a heart when a heart can be broken”
,,Kto potrzebuję serca? Kiedy serce może być złamane?”
Tina – pomyślałam, to nie takie głupie. Jak na amerykańską gwiazdę dawnych lat
dajesz radę. Może faktycznie powinnam odrzucić dumę i zawalczyć o to, co mi się
należy? Chociaż z drugiej strony on będzie czegoś ode mnie oczekiwać. Będzie
chciał czegoś w zamian. W tych czasach nie ma nic za darmo, a czy kiedykolwiek
było? Zakpiłam z własnych myśli. Zagryzłam wargę. W moim wnętrzu toczyła się
wojna o to, co powinnam zrobić. Jak to rozstrzygnąć? Wiadome jest jedno – nie
umiem być bezduszna i wykorzystywać otaczającymi się ludźmi. Ale gdybym
poprosiła o poradę prawną w jego gabinecie?
7.
Następnego dnia w przerwie na drugie śniadanie, koło
dziesiątej rano zadzwoniłam do gabinetu mecenasa Uchihy Sasuke, odebrała
sekretarka. Byłam pewna, że po zapisaniu moich danych i umówieniu mnie na
spotkanie rozłączy się, ale nie. Zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego –
przełączyła mnie do gabinetu Sasuke.
- Dlaczego umawiasz się na spotkanie prawne w kancelarii,
Sakura? – do moich uszu doszedł chłodny i rzeczowy głos. Wyobraźnia podsunęła
mi jego przenikliwe spojrzenie czarnych oczu. – Wpadłaś w tarapaty? – zagryzłam
wargę, a dłonie mi się spociły.
- Potrzebuję porady prawnej, tylko tyle – odparłam, siląc
się na pewny siebie ton. Rozejrzałam się po korytarzu, który o tej godzinie był
pusty. Miałam wrażenie, że mignęła mi za rogiem postać Karui.
- Spotkajmy się dzisiaj, o której kończysz? – słyszałam
ten władczy ton. Wiedziałam, że to nie prośba o spotkanie. Zapadło milczenie w
słuchawce. – Będę o 18:00, pasuje? – zapytał.
- Tak – odparłam bezsilnie. Nie chciałam się sprzeczać. –
Gdzie? – zapytałam niemrawo.
- Wyślę Ci smsa – i rozłączył się. Po prawie miesiącu
niewidzenia się nastał ten dzień. Pocieszałam się tym, że to kiedyś musiało
nastąpić. Prędzej czy później.
_______________________________________
Od autorki: Chyba po malutki dobijamy do brzegu! Ale jak wiadomo lubię ślimacze tempo. Mam nadzieję, że jako-tako obrót spraw przypada Wam do gustu. A co ważniejsze zostawiam Wam miejsce na wyobraźnie! :)