"Serce matki"
-Boruto –
głuchy szept wydobył się z mojej krtani. Leżał w kałuży krwi, własnej juchy,
która sączyła mu się nadal z usta. Miałam wrażenie, że bulgotała. Podeszłam
powoli, wyostrzając swoje wszystkie zmysły – bojąc się, że ta zakapturzona
postać może gdzieś się kryć. Jednak
widok tych młodych niebieskich oczu, które były martwe i traciły swój blask;
przerażał. Uklęknęłam przed nim, od razu poczułam mieszaninę krwi z piaskiem na
kolanie. Pogłaskałam policzek, ale oprzytomniałam, sprawdziłam puls –
zero. Ryk rozpaczy wydobył się z mojego
gardła. Jak zginął? Obejrzałam ciało, było przeszyte kataną, najwyraźniej
nasączoną trucizną. Szybko działającą. Bezlitosna śmierć, dziecka które miało
przed sobą całe życie. Nagle usłyszałam, nie poczułam oddech na karku, który
jak się pojawił – tak szybko zniknął. Poczułam gęsią skórkę na szyi, krew z
przerażenia wręcz zaczęła cofać się w moich żyłach. Obróciłam się, ale czarna
plama mignęła mi przed oczami, bez zastanowienia ruszyłam się w jej kierunku,
zostawiając bez opieki zwłoki mojego syna chrzestnego. W szpony śmierci, bez
planu, bez zastanowienia. Ryzykując życie moje i mojego dziecka. Znowu, znowu
jestem sama – bez niego.
„-Pamiętaj dbaj o siebie i naszą córkę. Jesteście dla mnie najważniejsze – powiedział i pocałował mnie w czoło.
-Ty też dbaj o siebie- szepnęłam. Po chwili ruszył w stronę bramy wioski. Ta zima dawała się we znaki. Cały dzień przeczekałam na mojego męża, Sarada była moim promyczkiem w tych chwilach, a świadomość że znów zostanę matką napawała mnie dumą. Pomagam spełniać marzenia Sasuke, jestem ich częścią – a wręcz głównym wykonawcą.
Sarada spała, a za oknem zbierała się śnieżyca. Wzięłam jeden z cieplejszych koców by narzucić go na swoją córeczkę.
-Spij skarbie – szepnęłam, gdy ta niespokojnie się wierciła. Ucałowałam jej piękne czółko. Zeszłam do salonu, owinięta w najcieplejszy sweter, usiadłam wygodnie w fotelu, spoglądając w płomienie tlące się w kominku. Czekałam, znów czekałam na niego. Sekundy, minuty i kilka godzin minęło. Obudziłam się w momencie, gdy ktoś przykrywał mnie kołdrą i wtulał się we mnie.
-Cii, już jesteś w łóżku – usłyszałam ten ciepły szept, gorący oddech drażnił mnie za uchem – jestem przy tobie kochanie – poczułam gorącą dłoń na swym brzuchu, która delikatnie kreśliła kółeczka. Mruknęłam pod nosem. – Moje skarby wiecznie mnie wyczekujące – szept otulił mnie do snu, wpędzając w słodkie sny i mrzonki.”
Tym razem się nie pojawi, tym razem… Jednak w środku liczę, że uratuje mnie. Od kiedy jestem jego żoną robił to. W sprawach błahych i w sprawach na wagę życia. Przyzwyczaiłam się do zależności, czy być może robi to strach? Boję się tego kogoś? Idę prosto w pułapkę. „Cholera” przemknęło mi przez myśl. Dekoncentracja i spadłabym siedem metrów w dół. Westchnęłam, skumulowałam większą cząstkę chakry i energicznie się odbiłam od delikatnej gałęzi, która pękła pod naciskiem siły.
-Stój!!! – krzyknęłam bez namysłu. Ten ktoś był cholernie szybki ledwie mogłam go dogonić. – Stój morderco - krzyczałam, jak opętana. Nawet nie zastanowiłam się co by się stało gdyby stanął. Zapewne zginęłabym w minutę. – Stój!!! – warknęłam niczym lwica, ale mignęła mi tylko cząstka czarnego materiału spadająca w dół. Przeskoczyłam za daleko i musiałam odbić się od drzewa robiąc salto by zawrócić. Spadłam za plecami „tego kogoś” jakieś dziesięć metrów dalej, charczałam zmęczona. Dzień dobiegał końca, widział krwisto czerwony zachód Słońca. – Kim jesteś? – zapytałam. Cisza, uciążliwa cisza przerywana moim płytkim oddechem, szelestem zrywanych liści przez wiatr i trzepotu skrzydeł. Czułam drżenie swojego ciała. Jednak ścigana postać ani drgnęła, zauważałam jak wysuwa się coś spod materiału, przybrałam z przerażenia pozycję obronną. Ostrze katany delikatnie odbiło promienie zachodzącego Słońca, co na moment mnie oślepiło – to był błąd. Poczułam uderzenie w plecy, bardzo mocne które odrzuciło mnie na kilka metrów. Ogłuszyło mnie to, nie mogłam wyczuć chakry przeciwnika, dopiero po chwili wyczułam ją na zachodzie. Nie wiem ile to trwało, nie jestem w stanie powiedzieć – pojęcie czasu przestało dla mnie istnieć.
-Kim jesteś?!!! Odpowiedz mi!! – wrzasnęłam ile miałam sił w płucach. Traciłam cierpliwość, bawiono się mną niczym szmacianą lalką. Usłyszałam tylko przeraźliwy śmiech, niczym rechot ropuchy. Nagle coś upadło, a katana którą ów postać dzierżyła ociekała świeżą juchą. Przyjrzałam się rączce… Bez zastanowienia ruszyłam na tego kogoś, odbiłam się od ziemi i skumulowałam energię w prawej pięści – Żryj to popaprańcu!!! – warknęłam, z całej siły jaką miałam chciałam dorwać tego kogoś, kto napsuł mi dziś tyle krwi, kto miał ręce splamione niewinną dziecięcą juchą. Jednak oszołomiona trafiłam w skały. –Cholernie szybki jest.. - mruknęłam do siebie pod nosem oszołomiona. Miałam wrażenie, że prędkością dorównuje świętej pamięci Lee. Odskoczyłam, byłam od tego kogoś zaledwie kilka metrów.
-Skąd masz tą katanę? – krzyknęłam wrogo. – Nie należy do ciebie – powiedziałam pewna swego. Udało mi się dostrzec mały grawer na rękojeści, był to znak klanu Uchiha. „A jeśli to Sasuke się z tobą bawi?” – jakiś chory wewnętrzny głos popychał mnie w stronę tej myśli. – Co przed chwilą upuściłeś?!
„Zdyszana klęczałam na trawie, ledwo mogłam oddychać. Miałam wrażenie, że straciłam czucie w kończynach.
-Sasuke-kun mam już dość – szepnęłam zrozpaczona. Trening z nim był torturą. Psychiczną i fizyczną.
-To dla twojego dobra, kochanie – odparł. Kolejny raz złapał mnie w swojego Mangekyo Sharingana. Ostry bezdźwięczny ryk wydobył się z mojego gardła, każda komórka mojego ciała się paliła, czułam jak pali mnie żywcem. Jak sama siebie spalam żywcem, a potem nie mogę oddychać krtań się powiększa, coś ciężkiego mam przy nodze. Tonę? Otwieram oczy i staram się machać rękoma, ale nic to nie daję. Panikuję, krzyczę, ale ucieka mi tylko więcej powietrza… Opadam na dno. Koniec, oddycham głęboko przerażona. Jestem mokra, ale tylko od potu. Moje oczy wyrażają pewnie tylko przerażenie.
-Sasuke… proszę… - wychrypiałam ostatkiem sił, ledwo powstrzymując łzy. Każda iluzja jest inna, mniej lub bardziej okrutna. Przeraża mnie.
-Sakura – usłyszałam jego głos jak odbija się echem w mojej głowie – to dla twojego dobra. – Jutro zaczniemy od nowa – powiedział, uklęknął przede mną. Spojrzałam na niego, ziemia wydawała się ukojeniem, jej chłód mnie orzeźwiał. Przymknęłam oczy – nie chciałam go widzieć takiego w stosunku do mnie.
-Dla jakiego dobra? – zawtórowałam mu głucho. Poczułam jego dłoń na swojej głowie. Przeczesywał mi delikatnie włosy.
-Wiem, że jesteś odporna na iluzję, jednakże gdy zjawi się ktoś silniejszy od ciebie – musisz być gotowa na prawdziwe psychiczne piekło, które przekłada się na wyczerpanie fizyczne – odparł. Gestem dłoni kazał mi się podnieść. Posłuchałam i na drżących dłoniach resztami sił starałam się podnieść. – Spójrz na siebie – dodał chłodno, czułam jak omiótł mnie wzrokiem. – Nawet cię nie dotknąłem, a ty wyglądasz jakbym próbował cię zabić – powiedział to zimnym tonem, trochę jakby z rezygnacją. Zabolało mnie. Czułam pieczenie oczu, ale usilnie starałam się nie wylać ani łzy.
-Ale po co mi to? – szepnęłam.
-Abyś była silna, jako moja żona musisz być odporna psychicznie – odparł. – Nie zawsze będę mógł pośpieszyć ci z pomocą, a więc robię to dla naszych potomków także – poczym wziął mnie na ręce. Czułam jego bicie jego serca. Nie miałam siły by zastanowić się nad sensem tych słów, ale może w tym wariactwie jest metoda? Starałam przekonać samą siebie. Z drugiej strony – kto ma obecnie silniejsze i bardziej mroczne oczy od mojego męża? Jednakże sen był ode mnie silniejszy, a ciepło jego ciała dawało mi ukojenie.”
Potrząsnęłam głową by wypędzić te irracjonalne myśli. Do takich rzeczy Sasuke nie posunąłby się do zabójstwa Boruta. Wmawiałam sobie, trzymając się nadziei niczym nici życia. Spojrzałam na swojego przeciwnika, który zniknął. „Drugi raz się nie dam”. Odwróciłam się na pięcie by zablokować cios, lecz on nadszedł z innej strony, dostałam w bok, odleciałam kilka metrów, jednak zatrzymało mnie drzewo. Warknęłam bezdźwięcznie. Odwróciłam wzrok w stronę napastnika, ale to co ujrzałam zmroziło mi krew w żyłach. Czułam, że nie oddycham, puls zwolniłam, a serce jakby przestało pompować krew. Po policzkach zaczęły mi lecieć łzy, a serce matki pokruszyło się na miliony drobnych kawałeczków.
-Ty skurwielu!!!! – krzyknęłam. Niedowierzałam. Serce łomotała. Szok, przerażenie – złość i agresja. Dłoń oprawcy trzymała katanę, kapała z niej krew, jednak na jej końcu znajdowała się młoda dziewczynka. Jej ciemne oczy zaczęły przygasać, życie z niej odlatywało.
W mgnieniu oku, z przypływu nadludzkiej siły znalazłam się obok „tego kogoś” – jednak ledwo oderwałam mu kawałek czarnego materiału. Dziewczynka nadal była przebita na wylot, tą chorą osobę bawiło dręczenie mnie tym widokiem. Widokiem mojej małej córeczki na końcu tej obleśnej katany. Odbiłam się, tym razem go trafiłam. Ale ten cholerny drań nie miał zamiaru puścić ten katany. Jakby był do niej przyspawany. Czas uciekał „tik-tak”, niczym spadająca jucha na ziemię.
-Mamo… - bezdźwięczne poruszenie ust mojej małej kruszynki.
-Ty kurwo! – warknęłam! Tym razem się udało! Kopnęłam go z całej siły, aż odleciał i nim zdążył się zorientować w sytuacji drugi raz kopnęłam go w plecy, gdy wspierał się dłońmi o ziemię. Zauważyłam tylko, jak z ust poleciała krew na piach, jednak gdy byłam wystarczająco blisko by sięgnąć po kaptur – postać jakby rozpłynęła się w powietrzu. Niewiele myśląc odskoczyłam do córki, jednak od razu zauważyłam brak katany w jej ciele. Rozerwany cały bok, leżała w kałuży krwi. Straciłam czucie w nogach, upadłam. Odgarnęłam te niesforne kosmyki ciemnych włosów z jej twarzy, ciemne piękne oczka wyglądały jakby ktoś ukradł z nich kolor. Przytuliłam bezwładne ciało córki do piersi – straciłam większą część siebie.
-SARADA!!!!!
**
„-Pamiętaj dbaj o siebie i naszą córkę. Jesteście dla mnie najważniejsze – powiedział i pocałował mnie w czoło.
-Ty też dbaj o siebie- szepnęłam. Po chwili ruszył w stronę bramy wioski. Ta zima dawała się we znaki. Cały dzień przeczekałam na mojego męża, Sarada była moim promyczkiem w tych chwilach, a świadomość że znów zostanę matką napawała mnie dumą. Pomagam spełniać marzenia Sasuke, jestem ich częścią – a wręcz głównym wykonawcą.
Sarada spała, a za oknem zbierała się śnieżyca. Wzięłam jeden z cieplejszych koców by narzucić go na swoją córeczkę.
-Spij skarbie – szepnęłam, gdy ta niespokojnie się wierciła. Ucałowałam jej piękne czółko. Zeszłam do salonu, owinięta w najcieplejszy sweter, usiadłam wygodnie w fotelu, spoglądając w płomienie tlące się w kominku. Czekałam, znów czekałam na niego. Sekundy, minuty i kilka godzin minęło. Obudziłam się w momencie, gdy ktoś przykrywał mnie kołdrą i wtulał się we mnie.
-Cii, już jesteś w łóżku – usłyszałam ten ciepły szept, gorący oddech drażnił mnie za uchem – jestem przy tobie kochanie – poczułam gorącą dłoń na swym brzuchu, która delikatnie kreśliła kółeczka. Mruknęłam pod nosem. – Moje skarby wiecznie mnie wyczekujące – szept otulił mnie do snu, wpędzając w słodkie sny i mrzonki.”
Tym razem się nie pojawi, tym razem… Jednak w środku liczę, że uratuje mnie. Od kiedy jestem jego żoną robił to. W sprawach błahych i w sprawach na wagę życia. Przyzwyczaiłam się do zależności, czy być może robi to strach? Boję się tego kogoś? Idę prosto w pułapkę. „Cholera” przemknęło mi przez myśl. Dekoncentracja i spadłabym siedem metrów w dół. Westchnęłam, skumulowałam większą cząstkę chakry i energicznie się odbiłam od delikatnej gałęzi, która pękła pod naciskiem siły.
-Stój!!! – krzyknęłam bez namysłu. Ten ktoś był cholernie szybki ledwie mogłam go dogonić. – Stój morderco - krzyczałam, jak opętana. Nawet nie zastanowiłam się co by się stało gdyby stanął. Zapewne zginęłabym w minutę. – Stój!!! – warknęłam niczym lwica, ale mignęła mi tylko cząstka czarnego materiału spadająca w dół. Przeskoczyłam za daleko i musiałam odbić się od drzewa robiąc salto by zawrócić. Spadłam za plecami „tego kogoś” jakieś dziesięć metrów dalej, charczałam zmęczona. Dzień dobiegał końca, widział krwisto czerwony zachód Słońca. – Kim jesteś? – zapytałam. Cisza, uciążliwa cisza przerywana moim płytkim oddechem, szelestem zrywanych liści przez wiatr i trzepotu skrzydeł. Czułam drżenie swojego ciała. Jednak ścigana postać ani drgnęła, zauważałam jak wysuwa się coś spod materiału, przybrałam z przerażenia pozycję obronną. Ostrze katany delikatnie odbiło promienie zachodzącego Słońca, co na moment mnie oślepiło – to był błąd. Poczułam uderzenie w plecy, bardzo mocne które odrzuciło mnie na kilka metrów. Ogłuszyło mnie to, nie mogłam wyczuć chakry przeciwnika, dopiero po chwili wyczułam ją na zachodzie. Nie wiem ile to trwało, nie jestem w stanie powiedzieć – pojęcie czasu przestało dla mnie istnieć.
-Kim jesteś?!!! Odpowiedz mi!! – wrzasnęłam ile miałam sił w płucach. Traciłam cierpliwość, bawiono się mną niczym szmacianą lalką. Usłyszałam tylko przeraźliwy śmiech, niczym rechot ropuchy. Nagle coś upadło, a katana którą ów postać dzierżyła ociekała świeżą juchą. Przyjrzałam się rączce… Bez zastanowienia ruszyłam na tego kogoś, odbiłam się od ziemi i skumulowałam energię w prawej pięści – Żryj to popaprańcu!!! – warknęłam, z całej siły jaką miałam chciałam dorwać tego kogoś, kto napsuł mi dziś tyle krwi, kto miał ręce splamione niewinną dziecięcą juchą. Jednak oszołomiona trafiłam w skały. –Cholernie szybki jest.. - mruknęłam do siebie pod nosem oszołomiona. Miałam wrażenie, że prędkością dorównuje świętej pamięci Lee. Odskoczyłam, byłam od tego kogoś zaledwie kilka metrów.
-Skąd masz tą katanę? – krzyknęłam wrogo. – Nie należy do ciebie – powiedziałam pewna swego. Udało mi się dostrzec mały grawer na rękojeści, był to znak klanu Uchiha. „A jeśli to Sasuke się z tobą bawi?” – jakiś chory wewnętrzny głos popychał mnie w stronę tej myśli. – Co przed chwilą upuściłeś?!
„Zdyszana klęczałam na trawie, ledwo mogłam oddychać. Miałam wrażenie, że straciłam czucie w kończynach.
-Sasuke-kun mam już dość – szepnęłam zrozpaczona. Trening z nim był torturą. Psychiczną i fizyczną.
-To dla twojego dobra, kochanie – odparł. Kolejny raz złapał mnie w swojego Mangekyo Sharingana. Ostry bezdźwięczny ryk wydobył się z mojego gardła, każda komórka mojego ciała się paliła, czułam jak pali mnie żywcem. Jak sama siebie spalam żywcem, a potem nie mogę oddychać krtań się powiększa, coś ciężkiego mam przy nodze. Tonę? Otwieram oczy i staram się machać rękoma, ale nic to nie daję. Panikuję, krzyczę, ale ucieka mi tylko więcej powietrza… Opadam na dno. Koniec, oddycham głęboko przerażona. Jestem mokra, ale tylko od potu. Moje oczy wyrażają pewnie tylko przerażenie.
-Sasuke… proszę… - wychrypiałam ostatkiem sił, ledwo powstrzymując łzy. Każda iluzja jest inna, mniej lub bardziej okrutna. Przeraża mnie.
-Sakura – usłyszałam jego głos jak odbija się echem w mojej głowie – to dla twojego dobra. – Jutro zaczniemy od nowa – powiedział, uklęknął przede mną. Spojrzałam na niego, ziemia wydawała się ukojeniem, jej chłód mnie orzeźwiał. Przymknęłam oczy – nie chciałam go widzieć takiego w stosunku do mnie.
-Dla jakiego dobra? – zawtórowałam mu głucho. Poczułam jego dłoń na swojej głowie. Przeczesywał mi delikatnie włosy.
-Wiem, że jesteś odporna na iluzję, jednakże gdy zjawi się ktoś silniejszy od ciebie – musisz być gotowa na prawdziwe psychiczne piekło, które przekłada się na wyczerpanie fizyczne – odparł. Gestem dłoni kazał mi się podnieść. Posłuchałam i na drżących dłoniach resztami sił starałam się podnieść. – Spójrz na siebie – dodał chłodno, czułam jak omiótł mnie wzrokiem. – Nawet cię nie dotknąłem, a ty wyglądasz jakbym próbował cię zabić – powiedział to zimnym tonem, trochę jakby z rezygnacją. Zabolało mnie. Czułam pieczenie oczu, ale usilnie starałam się nie wylać ani łzy.
-Ale po co mi to? – szepnęłam.
-Abyś była silna, jako moja żona musisz być odporna psychicznie – odparł. – Nie zawsze będę mógł pośpieszyć ci z pomocą, a więc robię to dla naszych potomków także – poczym wziął mnie na ręce. Czułam jego bicie jego serca. Nie miałam siły by zastanowić się nad sensem tych słów, ale może w tym wariactwie jest metoda? Starałam przekonać samą siebie. Z drugiej strony – kto ma obecnie silniejsze i bardziej mroczne oczy od mojego męża? Jednakże sen był ode mnie silniejszy, a ciepło jego ciała dawało mi ukojenie.”
Potrząsnęłam głową by wypędzić te irracjonalne myśli. Do takich rzeczy Sasuke nie posunąłby się do zabójstwa Boruta. Wmawiałam sobie, trzymając się nadziei niczym nici życia. Spojrzałam na swojego przeciwnika, który zniknął. „Drugi raz się nie dam”. Odwróciłam się na pięcie by zablokować cios, lecz on nadszedł z innej strony, dostałam w bok, odleciałam kilka metrów, jednak zatrzymało mnie drzewo. Warknęłam bezdźwięcznie. Odwróciłam wzrok w stronę napastnika, ale to co ujrzałam zmroziło mi krew w żyłach. Czułam, że nie oddycham, puls zwolniłam, a serce jakby przestało pompować krew. Po policzkach zaczęły mi lecieć łzy, a serce matki pokruszyło się na miliony drobnych kawałeczków.
-Ty skurwielu!!!! – krzyknęłam. Niedowierzałam. Serce łomotała. Szok, przerażenie – złość i agresja. Dłoń oprawcy trzymała katanę, kapała z niej krew, jednak na jej końcu znajdowała się młoda dziewczynka. Jej ciemne oczy zaczęły przygasać, życie z niej odlatywało.
W mgnieniu oku, z przypływu nadludzkiej siły znalazłam się obok „tego kogoś” – jednak ledwo oderwałam mu kawałek czarnego materiału. Dziewczynka nadal była przebita na wylot, tą chorą osobę bawiło dręczenie mnie tym widokiem. Widokiem mojej małej córeczki na końcu tej obleśnej katany. Odbiłam się, tym razem go trafiłam. Ale ten cholerny drań nie miał zamiaru puścić ten katany. Jakby był do niej przyspawany. Czas uciekał „tik-tak”, niczym spadająca jucha na ziemię.
-Mamo… - bezdźwięczne poruszenie ust mojej małej kruszynki.
-Ty kurwo! – warknęłam! Tym razem się udało! Kopnęłam go z całej siły, aż odleciał i nim zdążył się zorientować w sytuacji drugi raz kopnęłam go w plecy, gdy wspierał się dłońmi o ziemię. Zauważyłam tylko, jak z ust poleciała krew na piach, jednak gdy byłam wystarczająco blisko by sięgnąć po kaptur – postać jakby rozpłynęła się w powietrzu. Niewiele myśląc odskoczyłam do córki, jednak od razu zauważyłam brak katany w jej ciele. Rozerwany cały bok, leżała w kałuży krwi. Straciłam czucie w nogach, upadłam. Odgarnęłam te niesforne kosmyki ciemnych włosów z jej twarzy, ciemne piękne oczka wyglądały jakby ktoś ukradł z nich kolor. Przytuliłam bezwładne ciało córki do piersi – straciłam większą część siebie.
-SARADA!!!!!
**
Biegłem ile
sił, biegłem bo musiałem. Musiałem zdążyć. „Po trupach do celu” jak to się
mówi. W głowie miałam myśl oby nic jej się nie stało. Nie czułem upływającej
chakry, co mnie frustrowało bo nie czułem abym poruszał się dostatecznie
szybko. A jeśli się spóźnię? Gorączkowo paliła mnie ta myśl. Nadepnąłem na
kałużę krwi, przewróciłam nogą ciało chłopięce – spojrzałem w oczy, który już
wydawały się bardziej szare niż błękitne. Westchnąłem, wielka szkoda mi.
-Oby na drugim świecie było ci lepiej, Boruto – po tych słowach usłyszałem huk, kilka kilometrów stąd toczyła się walka. Nie więcej niż 10. Odbiłem się od ziemi, a jucha rozpryskała się na wszystkie strony.
-Świeża – mruknąłem. Dzieliło mnie tylko kila minut od Sakury. I wreszcie dotarłem, przykucnąłem da gałęzi za liśćmi by nikt mnie nie zauważył. Musiałem rozeznać się w sytuacji, jak daleko to zaszło. Sakura lamentowała nad ciałem Sarady, spojrzałem za nią. Stała tam, kiwnąłem do niej głową i zeskoczyłem z gałęzi. „To mój czas”.
-Oby na drugim świecie było ci lepiej, Boruto – po tych słowach usłyszałem huk, kilka kilometrów stąd toczyła się walka. Nie więcej niż 10. Odbiłem się od ziemi, a jucha rozpryskała się na wszystkie strony.
-Świeża – mruknąłem. Dzieliło mnie tylko kila minut od Sakury. I wreszcie dotarłem, przykucnąłem da gałęzi za liśćmi by nikt mnie nie zauważył. Musiałem rozeznać się w sytuacji, jak daleko to zaszło. Sakura lamentowała nad ciałem Sarady, spojrzałem za nią. Stała tam, kiwnąłem do niej głową i zeskoczyłem z gałęzi. „To mój czas”.