"Stan małżonków: niepewność i irytacja"
Ze snu
zbudziło mnie delikatne głaskanie mojej głowy. Otwierając ociężałe powieki
pierwsze co ujrzałam to zatroskane czarne oczka. Uśmiechnęłam się delikatnie,
łapiąc za rączkę mojego oprawcę i przyciągając do siebie, niczym misia.
Ucałowałam czubek głowy, ale ta mała istotka zaczęła się szamotać w moich
objęciach. Było to bardzo zabawne, a zarazem najlepsza pobudka jaką w ostatnim
czasie miałam.
-Mamo!! – Sarada krzyknęła oskarżycielskim tonem. Taka mała, a taka waleczna.
Poczułam jej rękę na policzku, gdy w końcu wyswobodziła się z mojego objęcia. –
Lepiej się czujesz? – zapytała gładząc mój policzek. Westchnęłam.
-Jestem zdrowa jak koń – zażartowałam. Zauważałam, jak jej buzia się rozpogodziła.
– A tobie z uśmiechem jest bardziej twarzowo.. – przerwałam wypowiedź i
niespodziewanie zaczęłam ją gilgać. Nie spodziewała się ataku z mojej strony
toteż całkowicie poddała się tej małej torturze z mojej strony. Wyrywała się na
wszystkie strony, a dom wypełnił się jej dziecięcym śmiechem. – Ojej ktoś tu
rechota jak mała żabka – zaczęłam naśmiewać się z własnej córki, nawet nie
zdążyła się naburmuszyć bo łaskotki na stopach uniemożliwiały jej złapanie
oddechu a co dopiero odpowiedź na mój komentarz. W końcu zobaczyłam łzy w
kącikach jej oczu. – Dość wygłupów –zaśmiałam się. – Nawet nie próbuj –
zagroziłam palcem widząc, jak ten mały urwis chciał się odegrać.
-To nie fair! –krzyknęła oburzona w moim kierunku. – Chodź mamo na śniadanie,
tata kazał mi po ciebie przyjść – powiedziała zeskakując z łóżka. Ruszałam za
nią, tylko szybko narzuciłam na siebie szlafrok, a włosy związałam w wysoką
kitkę. No cóż, widział mnie już w gorszym stanie.
-Ohayo – przywitałam się z mężem, a on odpowiedział skinieniem głowy. Od rana
czytał jakieś zwoje, co oznaczało że jest z nami ciałem, ale raczej nie duchem.
Usiadłam naprzeciwko niego, jednak gdy to zrobiłam on wstał i podał mi kubek
świeżo zaparzonych ziół. – Dziękuję – szepnęłam a on pocałował mnie w czubek
głowy.
-Lepiej dbaj o siebie –powiedział. Zaczął zwijać zwój. – Sarada za chwilę
spóźnisz się do Akademii – nasza córka, jak na rozkaz wstała i wybiegła z
kuchni. Aż spojrzałam zdziwiona za nią, posłuszna jak nigdy.
-A jej co się stało – szepnęłam wyglądając za jej duchem. Westchnęłam i oparłam
brodę o dłoń, tym samym przyglądałam się Sasuke jak dopija swoją kawę, a zwój
wkłada do kabury. Po chwili przewiesza katanę, a nasze oczy się spotkały.
-Kochanie – szepnął Sasuke zniżając się w moim kierunku. Poczułam jego usta na
swoich i poddałam się temu pocałunkowi. Wciągnął mnie w wir rozkosznego tańca
naszych języków, nadając rytm i tępo. Rozpalając mnie tym. Poczułam jak
szlafrok zsuwa mi się z ramienia. Oderwaliśmy się od siebie, a na moje usta
wpełzł delikatny uśmiech. Poczułam jego dłoń na mojej piersi, a potem szczypnął
mój sutek. – Będę wieczorem, błagam, dbaj o siebie – dodał całując mnie w
czubek głowy.
-Miłego dnia, Sasuke-kun – szepnęłam do niego. I znów samotny dzień, Sakura.
**
Nie byłam pewna, czy dobrze robię. Zagryzałam nerwowo wargę, aż do krwi.
Westchnęłam spazmatycznie, stoję jak jakaś lalka już tak od dobrych
piętnastu minut, czas działa na moją
niekorzyść. Lepiej dla mnie, aby Sasuke nie dowiedział się o mojej eskapadzie.
Powiedział, że to załatwi i wiem, że tak zrobi. Jednakże wiem też, że licząc
się z tym, że mogę być w ciąży nie dowiem się niczego, bo mój mąż nie będzie
narażał mojego zdrowia. Dlatego by sprawdzić czy to naprawdę przyszedł wczoraj do mnie Naruto, muszę sama –
osobiście go zapytać. Koniec durnych rozmyślań, tupnęłam nogą dla kurażu. Głęboki
wdech i rozniosło się pukanie do drzwi. Dom Naruto był niewielki na planie
okręgu, ale w porównaniu z posiadłością klanu Uchiha wydawał się nawet klatką
dla ptaszków.
-Dzień dobry, ciociu! – usłyszałam chłopięcy głos. Spojrzałam na Boruto,
uśmiechnęłam się lekko. Działał na mnie, jak kartka z pamiętnika, taka która
opisuje wiele lat. Kopia swego ojca, wygląd charakter, a co gorsza czasem nawet
i głupotą go przypominał.
-Boruto, jest tata? – zapytałam posyłając do niego uśmiech i mierzwiąc te jego
wręcz żółte włosy.
-Tak, tak siedzi w biurze – powiedział, tym samym automatycznie przepuścił mnie
w drzwiach. Przyjrzałam mu się badawczo.
-Nie powinieneś być w Akademii? – zagadnęłam go. Kiwnął twierdząco głową. – To
robimy tak, ja cię tu nie widziałam, ani ty mnie, okay? –wyciągnęłam w jego
kierunku rękę. Przybiliśmy piątkę. – Biegnij na zajęcia – ponagliłam go. Lepiej,
aby go nie było. Znałam plan tego domu
na pamięć. Prosto przez salon i kuchnię, potem na prawo korytarzem, a na końcu
przedostatnie drzwi po lewej. Weszłam bez pukania, ale Naruto siedząc nad
jakimiś dokumentami nawet na mnie nie spojrzał, był tak zaabsorbowany tym co
czytał.
-Naruto – powiedziałam głośniej. Ten dopiero po chwili, jakby miał zwolnione
tempo percepcji słuchowej spojrzał na mnie nieprzytomnie. – Wszystko w
porządku? – zapytałam, mimo wszystko troszczyłam się o niego. Zaczął
zamaszyście kręcić głową, jeszcze chwilę by tak robił a skończyło by się urazem
głowy, bo by w coś uderzył albo zemdlał. Przyjrzałam mu się, wyglądał okropnie.
-Nie rozumiem tego bełkotu – odparł zrezygnowany. Przez myśl przemknęło mi
tylko jedno „Nigdy nie widziałam go tak
bezsilnego, tak poddanego”. – Może ty mi to wytłumaczysz? – zapytał pełen
nadziei. Nie czekając na zaproszenie usiadłam naprzeciw niego, oddzielało nas
potężne dębowe biurko. Wzięłam od niego papiery, oparłam się wygodnie o oparcie
krzesła, założyłam nogę na nogę i wczytałam się w dokumenty. Po pierwszym
zdaniu widziałam, że to raport medyczny.
-Skąd to masz? – zapytałam wskazując głową na kartki. Przyglądałam mu się
bacznie.
-Nie ukradłem – odparł beznamiętnie jakby czytając mi w myślach. Siedział
zmarnowany, głowę oparł o ręce, a w moją stronę posłał spojrzenie pełne
wyrzutu. Nie dziwie mu się, czytał ze mnie niczym z otwartej księgi. Akta
medyczne Hinaty w rękach jej męża, a nie lekarza prowadzącego? Bardzo lepka
sytuacja, tylko głupcowi nie przeszła by przez myśl kradzież. – Zagadałem do
jej lekarza, zrozumiał że się martwię, poza tym nadal żyją tą cholerną wojną i
tym, że byłem bohaterem – zakpił, jakby to było coś co oddzielił grubą kreską. Kiwnęłam głową na znak zrozumienia. Wróciłam
do lektury, która z każdym momentem napawała mnie odrazą. Ściągnęłam brwi, tak
naprawdę gdyby nie fachowa pomoc, gdyby lekarz prowadzący nie miał takiego
stażu to Hinata zmarłaby, bo nie wiedzieli co się stało. Szczerze mówiąc sama
mam mieszane uczucia czytając to, ale nie chcę martwić swojego przyjaciela.
-Dobry boże… - wyrwało mi się z ust.
-Sakura, do jasnej cholery, co jest?! – krzyknął rozhisteryzowany Naruto.
Kiwnęłam ręką by usiadł na miejsce i się uspokoił, a także przestał rzucać.
-Więc przede wszystkim cudem jest, że Hinata ma utrzymaną ciąże, chociaż za
mało napisali o stanie dziecka by coś wywnioskować – odparłam, widziałam, jak
rysy twarzy Uzumakiego tężeją, kłykcie bieleją od siły naporu na biurko, a oczy
stają się wręcz szare. Wzięłam głęboki wdech by kontynuować –Zacznę od tego, że
Hinata przetrenowywała się, w ciąży to niedopuszczalne. Kunoichi powinna
ograniczać używanie chakry do minimum w stanie błogosławionym. Po drugie –
zatrzymałam się na chwilę. Czy na pewno chcę mu to od razu powiedzieć? Jeśli to
zrobię to nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytania. Westchnęłam, to co zrobię to
będzie czysty egoizm, ale muszę. Spojrzałam w niebieskie oczy. – Powiem resztę,
jak odpowiesz mi szczerze na moje pytanie, bez oszustw – odparłam. Widziałam,
jak rysy twarzy mu się zmieniły. Był zdziwiony, ale kiwnął głową. – Czy byłeś
wczoraj u mnie w domu?
**
Przeszedłem wściekły cały dom. Ta kobieta wyprowadza mnie z równowagi. Mam
ochotę rozszarpać ją na strzępy. Dom - każde pomieszczenie, ogród – każdy
zakamarek sprawdzony, a jej nie ma. Czy chociaż raz nie może mnie wysłuchać!
Wziąłem głęboki oddech by się uspokoić, ale żadna kobieta mnie tak nie irytuje.
Spojrzałem na zachodzące Słońce. – Gdzie ty Sakura jesteś…
-Ohayo! – usłyszałem odbijający się dziewczęcy głos od ścian. Po chwili tupot
nóżek i Sarada stała przy mnie. Spojrzałem na nią chłodno, czasem myślę, że
zbyt bardzo przypomina mi ją.
-Gdzie jest Sakura? – zapytałem bez ogródek. Nie mam czasu na gadkę o niczym,
konkrety.
-Myślałam, że jest w domu – odpowiedziała moja córka, jakby przestraszona. –
Nie bój się, przecież ci nic nie zrobię – puknąłem ją dwoma palcami w czoło. Co
się ze mną dzieję, że nie umiem utrzymać nerwów na wodzy ostatnio? Sytuacja
robi się pomału chora. – Chodź zjemy kolację jest późno – weszliśmy do domu. A
z Sakurą rozprawię się, jak wróci. Głupia kobieta.
-Tato, martwisz się o mamusię? – doszły mnie słowa Sarady, spojrzałem na nią i
kiwnąłem głowę. Tak, poza tym jestem pewien, że jest w ciąży. Drugi raz jej nie
straci, nie przyłożę się do tego ponownie. W końcu niewielki wkład miałem w
tamtej stracie, ale równie niewielki miałam wkład by doszła do zdrowia.
Powinienem ją wspierać, ale gdy to robię – ona robi na przekór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz