"Iluzja rzeczywistości"
„Nie…
Sarada!!! Zostaw ją, zabij mnie!!!” Obudziłam się z krzykiem, cała zlana
potem, było mi strasznie niedobrze, więc ruszyłam do łazienki. Przemyłam twarz
zimną wodą i spojrzałam w lustro. Wyglądałam, jak żywy trup na którego wręcz
nie idzie patrzeć. Brzydziłam się teraz sama sobą.
-Wszystko dobrze, Sakura? – spojrzałam w bok. W drzwiach stał Sasuke i wyglądał na zmartwionego. Kiwnęłam głową. – Na pewno? – usłyszałam kroki. Stanął przede mną, jego ręka pogładziła mój policzek. – Bo wyglądasz, jakbyś spotkała ducha – uśmiechnął się złośliwie. Nagle coś wbiło mi się w brzuch, poczułam przeogromny ból, a momentalnie łzy pojawiły się w moich oczach.
-Co ty.. – nie dokończyłam, gdyż zaczęłam krztusić się własną juchą. Spojrzałam w dół, w dłoń mojego ukochanego, który trzymał kunai wbity w mój brzuch. Usłyszałam jego histeryczny śmiech, a potem ostre wyrwanie ostrza, aż nogi pode mną się ugięły. Dopiero teraz zauważyłam, że był cały we krwi, a za nim widziałam leżącą na podłodze Saradę. – Ty skurwysynu – chciałam się zamachnąć, ale upadłam na kolona. A w moich uszach brzęczał ciągle ten rechot, od którego robiło mi się słabo.
**
Obudziłam się zdyszana. Od około tygodnia mam koszmary, które jak widzę przybierają na sile. Sięgnęłam po ziółka, by je zaparzyć. Czuję się rozdarta, bezsilna, bezwładna nad własnym losem. Złe sny pojawiły się w momencie, w którym zaczęłam myśleć, iż tracę kontrolę nad własnym życiem. Siedzę tylko w tej przeklętej posiadłości, która należy do mojego męża, w której czuję się jak intruz. Sarada ostatnio chodzi za Sasuke niczym cień, niedługo gennini przydzieleni zostaną do drużyn i otrzymają swoich sensei, dlatego chcę być najlepsza, najwięcej umieć, najlepiej panować nad chakrą, chcę być kopią swego ojca. Moje zdolności są dla niej nic nie znaczące, bo nie chcę skończyć jak ja – kura domowa albo przyszła pani ordynator. Tak „przyszła” – dopóki Shizune nie zrezygnuje z tej funkcji. Westchnęłam, wzięłam kubek zaparzonych ziół i skierowałam się na patio domu. Usiadłam, a stopy wsunęłam w zimną trawę, na której spoczywały kropelki rosy. Wiatr wiał z północy na południa, a po chwili jakby oszalał i wiał z południa na północ. Odstawiłam kubek i mocniej związałam granatowy szlafrok. Ciepła ciesz rozlała się po moim żołądku. Zaczynał się wschód słońca, jednak kolory które mu towarzyszyły były nieco przerażające. Od tego przeklętego tygodnia, w którym nie mogę dospać zauważyłam, że z dnia na dzień wschód Słońca robi się coraz bardziej szkarłatny. „Zły omen?” zaśmiałam się z własnych myśli. Gdyby był tu Sasuke pewnie dawno dostałabym baty za swoje zachowanie, nieodpowiedzialne jego zdaniem.
-Wracaj już, dyktatorze – szepnęłam. Bez niego dom jest pusty, Sarada dziś jest u jakieś koleżanki. W takich sytuacjach wiem, że to nie moje miejsce. Bez nich nie mam miejsca, nie wiem co ze sobą zrobić. Dopiłam zioła i ruszyłam do środka, gdyż dzisiaj było nieprzyjemnie chłodno. Nie wiem skąd ostatnio tyle we mnie nostalgii i rozmyślań, może dlatego co powiedziała Ino?
„Wasze małżeństwo wygląda, jak dyktatura. Wszystko jest pod niego, dla niego. Nigdy nic dla ciebie, wszyscy wiedzą, że kochasz go ponad wszystko, ale czy on kocha ciebie?” Zaśmiałam się pod nosem, jej wyraz twarzy i determinacja w oczach mówiły jedno „Odejdź od niego lub zrób coś z tym”. Tylko po co, jaki to ma sens? Dla ludzi, którzy wtykają nos w nieswoje sprawy, dla ludzi którzy nas nie znają? Mi jest dobrze, wiem jaki jest i wiem na co się pisałam. Do jasnej cholery ja kocham go, a on mnie. Nigdy nikt nie dowie się jaki jest dla mnie, tylko dla mnie bez świadków. Ot, nasza miłość zawsze będzie trudna, ale za to będzie miała słodszy owoc. Westchnęłam, wolę to niż skończyć jak Naruto i wiem, że to samolubne z mojej strony, ale taka jest prawda.
**
Wchodząc do szpitala panowała atmosfera pełna napięcia. Wszyscy unikali mojego wzroku toteż od razu udałam się do ordynatora. Zapukałam, ale nie czekając na zaproszenie weszłam. Znad góry idealnie poukładanych papierów wynurzyła się Shizune, która wyglądała na mało zachwyconą moją obecnością.
-O Sakura, nie spodziewałam się ciebie – odparła niechętnie w moją stronę. Wyglądała jakby cała noc nie spała. – Chciałaś coś konkretnego? – zapytała nie patrząc na mnie. Strasznie dziwnie się zachowywała.
-Hej, co się tutaj dzieje? Bałagan taki, jakby wojna się toczyła – odparłam siadając naprzeciwko czarnowłosej kobiety. Westchnęła zirytowana, a potem przeniosła na mnie wzrok pełen irytacji.
-Chcesz coś konkretnego czy nudzi ci się już w domu? – zakpiła. Pokiwałam przecząco głową.
-Chciałam pójść do Hinaty, ale wszyscy unikali mojego wzroku, więc przyszłam do ciebie – odparłam. – Tak w szpitalu być nie powinno, Shizune – dodałam zmartwiona. Jej niechęć do mnie dało się wyczuć na drugim końcu Konohy, a najchętniej pewnie by mnie zakopała pięć metrów pod ziemią, jeśli miałaby taką okazję.
-Idź do Hinaty, a potem przyjdź do mnie – odparła, a wręcz wypędzała mnie w ten sposób ze swojego gabinetu. Wróciła do papierów, a ręką pokazała wyjście. Nabrałam wody w usta i wyszłam z dumnie podniesioną głową. Co ją ostatnio gryzie? Na piętrze szpitala już panował większy porządek, chociaż personelu tu za wiele nie było. Co mnie dziwiło, mieścił się tu oddział położniczy i pediatryczny, a także pokoje osób które przechodzą rekonwalescencje.
Stanęłam przed białymi drzwiami, zapukałam. Zero odzewu, westchnęłam. „Czyżby i ona mnie widzieć nie chciała?” Pytałam sama siebie gorzko w duchu. Jeszcze raz i jeszcze raz powtórzyłam tę samą czynność. Zniecierpliwiona weszłam do Sali, ale to co zobaczyłam mnie wytrąciło z równowagi. Okno rozbite, ciężko ocenić czy z zewnątrz czy z wewnątrz, warknęłam. Nawet idioci tego nie posprzątali. Odgarnęłam odłamy szkła nogą. Spojrzałam na salę, praktycznie wszystko w jak największym porządku, tylko pasy które trzymały Hinatę są zerwane. Przyjrzałam się tym skórzanym, mocnym pasom… Chwilę, tylko jeden jest zerwany, reszta normalnie odpięta, ale co dziwniejsze zerwany pas trzymał nogę. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do Shizune. Cała wrzałam, miałam ochotę ją roznieść. Czy ta kobieta nie wie, co robi się w takich przypadkach?! Bez Tsunade nie myśli ta wstrętna kobiecina.
-Co to, kurwa, ma znaczyć?! – warknęłam otwierając drzwi. Jej oczy spojrzały na mnie beznamiętnie. – Odpowiedz, bo nie ręczę za siebie – ruszyłam w stronę jej biurka, walnęłam w nie otwartą dłonią, co poskutkowała że pospadały wszystkie papiery z brzegu.
-Niczego ci mówić nie muszę – odrzekła pewna siebie. Zaśmiałam się pod nosem. Nim się zorientowała trzymałam ją za biały kitel i starałam nie rzucić nią o ścianę.
-Nie wydaję mi się –warknęłam i spojrzałam w jej oczy. Była w szoku. – Czy Hatake o tym wie? – cisza. – Czy o tym, kurwa, wie?! – krzyknęłam podnosząc ją z krzesła.
-Nie, nikt nic nie wie –odparła wystraszona. Wzięłam głęboki wdech. Starałam się uspokoić walące serce.
-Dlaczego?
-Bałam się reakcji, poza tym nie mam odwagi i nie wiemy kiedy to się stało –dodała spoglądając w papiery. W końcu podała mi jakąś teczkę. Spojrzałam na dane personalne „Hinata Uzumaki”. Otworzyłam i zaczęłam przeglądać. – Przejdź do ostatniej kontroli – odparła czarnowłosa siadając na krześle. Zrobiłam tak, jak mówiła. Przeglądałam papiery, podczas obchodu nocnego jeszcze była w sali, spojrzałam na godzinę 04:02 nad ranem, podniosłam wzrok na zegar nad Shizune, który pokazywał 11:45. Kuso.
-Kiedy zauważyliście, że jej nie ma? – zapytałam sprawdzając dalej papiery.
-Około godziny temu, przed jedenastą – odparła. – Musiała się to stać koło wpół do piątej, a dziesiątą rano – odparła. Kiwnęłam głową rozumiejąc. Zbliża się jesień, więc słońce pomiędzy czwartą a piątą jest na horyzoncie, musiała wydostać się przy pomocy kogoś, ale to bez sensu… Zniszczenie okna zostawia ślady, może ktoś chcę by odnaleźć ją? „Pułapka”?
-Daj znać Hatake - wręcz rozkazałam. – Ja idę do Naruto – dodałam, odłożyłam papiery na jej biurko. Zauważyłam, że Shizune nabrała wody w usta, ale kiwnęła głową i razem ze mną ruszyła do wyjścia z tego przeklętego obecnie miejsca. Spojrzałam na nią niechętnie.
-Starasz się obronić swój stołek bezpieczeństwem innych – dodałam, zauważyłam jej zaskoczoną minę. – Godne pożałowania – odeszłam w szybkim tempie.
**
Stałam przed domem Uzumakiego i jego żony. Westchnęłam, zapukałam energicznie, ale nic nie usłyszałam. Ani kroków, ani „proszę”. Jeszcze raz powtórzyłam czynność, tyle że jeszcze mocniej. Miałam wrażenie, że szyby w oknach aż zadrżały. Nic. Zirytowałam się. W przypływie złości złapałam za klamkę i nacisnęłam, były otwarte. Bez namysłu weszłam do środka.
-Naruto!!! – krzyknęłam. Przeszłam korytarzem rozglądając się. Wszystko było spowite w ciemnościach, a przecież dochodziło południe. Zauważyłam, że wszystkie okna oprócz jednego tego przy drzwiach frontowych były zasłonięte. „Spali?” – Boruto!!! – krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Ruszyłam do gabinetu, otworzyłam drzwi. Pusto. Ruszyłam na górę. – Naruto!!! – krzyczałam i raz po raz, znów to powtarzałam. Główna sypialnia pusto. Nagle doszedł zgrzyt do moich uszu, mój instynkt się odezwał, przyjęłam pozycję obronną, ale nic – cisza. Podeszłam do uchylonych drzwi, chyba od pokoju Boruto. Znów zgrzyt szkła, spojrzałam pod stopy tym razem to ja. Rozejrzałam się, to chyba był jakiś wazon, ale dźwięk był z pokoju nie stąd. Otworzyłam szybkim ruchem drzwi, zaklęłam gdyż nie miałam przy sobie kabury, czy chociaż pojedynczego kunaia.
-Ej, stój – warknęłam, zbyt wolno jednak zareagowałam. Ten ktoś w czarnej pelerynie wyskoczył z okna. Spojrzałam na ramę okna – cała we krwi. „Nie mam czasu”. Ruszyłam za osobą w czarnej pelerynie, z dachu na dach… Kumuluj chakrę Sakura.
Biegłam za tą postacią, ale miałam wrażenie, że nie zwraca na mnie uwagi, jakby sama kogoś goniła. Gdy przyśpieszałam i ją prawie złapałam, nagle zeskoczyła w dół. Miałam wrażenie, że jesteśmy już za Konohą, nawet nie wiem kiedy się tam znaleźliśmy. Zeskoczyłam z drzewa, rozejrzałam się dookoła, próbowałam coś usłyszeć, ale miałam wrażenie, że zgubiłam tego kogoś. Obtarłam pot z czoła, Słońce już zaczynało schodzić, musi być przed 16. Czyżbym tak długo go goniła? Klęłam w myślach, jestem zbyt rozkojarzona. Już nie pamiętam, jak jest być skoncentrowanym ponad swoje możliwości. Straciłam instynkt, nie tego się nie traci. Nagle do moich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk, szybko skumulowałam większą ilość chakry w nodze i się odbiłam od ziemi. Z gałęzi na gałąź, szybciej i szybciej. Znów ten krzyk, ale słabszy jakby osoby konającej. Chwila… Zeskoczyłam z drzewa widok, który zastałam mroził krew w żyłach, a w oczach pojawiły się łzy. Znam ten głos.
-Boruto…
-Wszystko dobrze, Sakura? – spojrzałam w bok. W drzwiach stał Sasuke i wyglądał na zmartwionego. Kiwnęłam głową. – Na pewno? – usłyszałam kroki. Stanął przede mną, jego ręka pogładziła mój policzek. – Bo wyglądasz, jakbyś spotkała ducha – uśmiechnął się złośliwie. Nagle coś wbiło mi się w brzuch, poczułam przeogromny ból, a momentalnie łzy pojawiły się w moich oczach.
-Co ty.. – nie dokończyłam, gdyż zaczęłam krztusić się własną juchą. Spojrzałam w dół, w dłoń mojego ukochanego, który trzymał kunai wbity w mój brzuch. Usłyszałam jego histeryczny śmiech, a potem ostre wyrwanie ostrza, aż nogi pode mną się ugięły. Dopiero teraz zauważyłam, że był cały we krwi, a za nim widziałam leżącą na podłodze Saradę. – Ty skurwysynu – chciałam się zamachnąć, ale upadłam na kolona. A w moich uszach brzęczał ciągle ten rechot, od którego robiło mi się słabo.
**
Obudziłam się zdyszana. Od około tygodnia mam koszmary, które jak widzę przybierają na sile. Sięgnęłam po ziółka, by je zaparzyć. Czuję się rozdarta, bezsilna, bezwładna nad własnym losem. Złe sny pojawiły się w momencie, w którym zaczęłam myśleć, iż tracę kontrolę nad własnym życiem. Siedzę tylko w tej przeklętej posiadłości, która należy do mojego męża, w której czuję się jak intruz. Sarada ostatnio chodzi za Sasuke niczym cień, niedługo gennini przydzieleni zostaną do drużyn i otrzymają swoich sensei, dlatego chcę być najlepsza, najwięcej umieć, najlepiej panować nad chakrą, chcę być kopią swego ojca. Moje zdolności są dla niej nic nie znaczące, bo nie chcę skończyć jak ja – kura domowa albo przyszła pani ordynator. Tak „przyszła” – dopóki Shizune nie zrezygnuje z tej funkcji. Westchnęłam, wzięłam kubek zaparzonych ziół i skierowałam się na patio domu. Usiadłam, a stopy wsunęłam w zimną trawę, na której spoczywały kropelki rosy. Wiatr wiał z północy na południa, a po chwili jakby oszalał i wiał z południa na północ. Odstawiłam kubek i mocniej związałam granatowy szlafrok. Ciepła ciesz rozlała się po moim żołądku. Zaczynał się wschód słońca, jednak kolory które mu towarzyszyły były nieco przerażające. Od tego przeklętego tygodnia, w którym nie mogę dospać zauważyłam, że z dnia na dzień wschód Słońca robi się coraz bardziej szkarłatny. „Zły omen?” zaśmiałam się z własnych myśli. Gdyby był tu Sasuke pewnie dawno dostałabym baty za swoje zachowanie, nieodpowiedzialne jego zdaniem.
-Wracaj już, dyktatorze – szepnęłam. Bez niego dom jest pusty, Sarada dziś jest u jakieś koleżanki. W takich sytuacjach wiem, że to nie moje miejsce. Bez nich nie mam miejsca, nie wiem co ze sobą zrobić. Dopiłam zioła i ruszyłam do środka, gdyż dzisiaj było nieprzyjemnie chłodno. Nie wiem skąd ostatnio tyle we mnie nostalgii i rozmyślań, może dlatego co powiedziała Ino?
„Wasze małżeństwo wygląda, jak dyktatura. Wszystko jest pod niego, dla niego. Nigdy nic dla ciebie, wszyscy wiedzą, że kochasz go ponad wszystko, ale czy on kocha ciebie?” Zaśmiałam się pod nosem, jej wyraz twarzy i determinacja w oczach mówiły jedno „Odejdź od niego lub zrób coś z tym”. Tylko po co, jaki to ma sens? Dla ludzi, którzy wtykają nos w nieswoje sprawy, dla ludzi którzy nas nie znają? Mi jest dobrze, wiem jaki jest i wiem na co się pisałam. Do jasnej cholery ja kocham go, a on mnie. Nigdy nikt nie dowie się jaki jest dla mnie, tylko dla mnie bez świadków. Ot, nasza miłość zawsze będzie trudna, ale za to będzie miała słodszy owoc. Westchnęłam, wolę to niż skończyć jak Naruto i wiem, że to samolubne z mojej strony, ale taka jest prawda.
**
Wchodząc do szpitala panowała atmosfera pełna napięcia. Wszyscy unikali mojego wzroku toteż od razu udałam się do ordynatora. Zapukałam, ale nie czekając na zaproszenie weszłam. Znad góry idealnie poukładanych papierów wynurzyła się Shizune, która wyglądała na mało zachwyconą moją obecnością.
-O Sakura, nie spodziewałam się ciebie – odparła niechętnie w moją stronę. Wyglądała jakby cała noc nie spała. – Chciałaś coś konkretnego? – zapytała nie patrząc na mnie. Strasznie dziwnie się zachowywała.
-Hej, co się tutaj dzieje? Bałagan taki, jakby wojna się toczyła – odparłam siadając naprzeciwko czarnowłosej kobiety. Westchnęła zirytowana, a potem przeniosła na mnie wzrok pełen irytacji.
-Chcesz coś konkretnego czy nudzi ci się już w domu? – zakpiła. Pokiwałam przecząco głową.
-Chciałam pójść do Hinaty, ale wszyscy unikali mojego wzroku, więc przyszłam do ciebie – odparłam. – Tak w szpitalu być nie powinno, Shizune – dodałam zmartwiona. Jej niechęć do mnie dało się wyczuć na drugim końcu Konohy, a najchętniej pewnie by mnie zakopała pięć metrów pod ziemią, jeśli miałaby taką okazję.
-Idź do Hinaty, a potem przyjdź do mnie – odparła, a wręcz wypędzała mnie w ten sposób ze swojego gabinetu. Wróciła do papierów, a ręką pokazała wyjście. Nabrałam wody w usta i wyszłam z dumnie podniesioną głową. Co ją ostatnio gryzie? Na piętrze szpitala już panował większy porządek, chociaż personelu tu za wiele nie było. Co mnie dziwiło, mieścił się tu oddział położniczy i pediatryczny, a także pokoje osób które przechodzą rekonwalescencje.
Stanęłam przed białymi drzwiami, zapukałam. Zero odzewu, westchnęłam. „Czyżby i ona mnie widzieć nie chciała?” Pytałam sama siebie gorzko w duchu. Jeszcze raz i jeszcze raz powtórzyłam tę samą czynność. Zniecierpliwiona weszłam do Sali, ale to co zobaczyłam mnie wytrąciło z równowagi. Okno rozbite, ciężko ocenić czy z zewnątrz czy z wewnątrz, warknęłam. Nawet idioci tego nie posprzątali. Odgarnęłam odłamy szkła nogą. Spojrzałam na salę, praktycznie wszystko w jak największym porządku, tylko pasy które trzymały Hinatę są zerwane. Przyjrzałam się tym skórzanym, mocnym pasom… Chwilę, tylko jeden jest zerwany, reszta normalnie odpięta, ale co dziwniejsze zerwany pas trzymał nogę. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do Shizune. Cała wrzałam, miałam ochotę ją roznieść. Czy ta kobieta nie wie, co robi się w takich przypadkach?! Bez Tsunade nie myśli ta wstrętna kobiecina.
-Co to, kurwa, ma znaczyć?! – warknęłam otwierając drzwi. Jej oczy spojrzały na mnie beznamiętnie. – Odpowiedz, bo nie ręczę za siebie – ruszyłam w stronę jej biurka, walnęłam w nie otwartą dłonią, co poskutkowała że pospadały wszystkie papiery z brzegu.
-Niczego ci mówić nie muszę – odrzekła pewna siebie. Zaśmiałam się pod nosem. Nim się zorientowała trzymałam ją za biały kitel i starałam nie rzucić nią o ścianę.
-Nie wydaję mi się –warknęłam i spojrzałam w jej oczy. Była w szoku. – Czy Hatake o tym wie? – cisza. – Czy o tym, kurwa, wie?! – krzyknęłam podnosząc ją z krzesła.
-Nie, nikt nic nie wie –odparła wystraszona. Wzięłam głęboki wdech. Starałam się uspokoić walące serce.
-Dlaczego?
-Bałam się reakcji, poza tym nie mam odwagi i nie wiemy kiedy to się stało –dodała spoglądając w papiery. W końcu podała mi jakąś teczkę. Spojrzałam na dane personalne „Hinata Uzumaki”. Otworzyłam i zaczęłam przeglądać. – Przejdź do ostatniej kontroli – odparła czarnowłosa siadając na krześle. Zrobiłam tak, jak mówiła. Przeglądałam papiery, podczas obchodu nocnego jeszcze była w sali, spojrzałam na godzinę 04:02 nad ranem, podniosłam wzrok na zegar nad Shizune, który pokazywał 11:45. Kuso.
-Kiedy zauważyliście, że jej nie ma? – zapytałam sprawdzając dalej papiery.
-Około godziny temu, przed jedenastą – odparła. – Musiała się to stać koło wpół do piątej, a dziesiątą rano – odparła. Kiwnęłam głową rozumiejąc. Zbliża się jesień, więc słońce pomiędzy czwartą a piątą jest na horyzoncie, musiała wydostać się przy pomocy kogoś, ale to bez sensu… Zniszczenie okna zostawia ślady, może ktoś chcę by odnaleźć ją? „Pułapka”?
-Daj znać Hatake - wręcz rozkazałam. – Ja idę do Naruto – dodałam, odłożyłam papiery na jej biurko. Zauważyłam, że Shizune nabrała wody w usta, ale kiwnęła głową i razem ze mną ruszyła do wyjścia z tego przeklętego obecnie miejsca. Spojrzałam na nią niechętnie.
-Starasz się obronić swój stołek bezpieczeństwem innych – dodałam, zauważyłam jej zaskoczoną minę. – Godne pożałowania – odeszłam w szybkim tempie.
**
Stałam przed domem Uzumakiego i jego żony. Westchnęłam, zapukałam energicznie, ale nic nie usłyszałam. Ani kroków, ani „proszę”. Jeszcze raz powtórzyłam czynność, tyle że jeszcze mocniej. Miałam wrażenie, że szyby w oknach aż zadrżały. Nic. Zirytowałam się. W przypływie złości złapałam za klamkę i nacisnęłam, były otwarte. Bez namysłu weszłam do środka.
-Naruto!!! – krzyknęłam. Przeszłam korytarzem rozglądając się. Wszystko było spowite w ciemnościach, a przecież dochodziło południe. Zauważyłam, że wszystkie okna oprócz jednego tego przy drzwiach frontowych były zasłonięte. „Spali?” – Boruto!!! – krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Ruszyłam do gabinetu, otworzyłam drzwi. Pusto. Ruszyłam na górę. – Naruto!!! – krzyczałam i raz po raz, znów to powtarzałam. Główna sypialnia pusto. Nagle doszedł zgrzyt do moich uszu, mój instynkt się odezwał, przyjęłam pozycję obronną, ale nic – cisza. Podeszłam do uchylonych drzwi, chyba od pokoju Boruto. Znów zgrzyt szkła, spojrzałam pod stopy tym razem to ja. Rozejrzałam się, to chyba był jakiś wazon, ale dźwięk był z pokoju nie stąd. Otworzyłam szybkim ruchem drzwi, zaklęłam gdyż nie miałam przy sobie kabury, czy chociaż pojedynczego kunaia.
-Ej, stój – warknęłam, zbyt wolno jednak zareagowałam. Ten ktoś w czarnej pelerynie wyskoczył z okna. Spojrzałam na ramę okna – cała we krwi. „Nie mam czasu”. Ruszyłam za osobą w czarnej pelerynie, z dachu na dach… Kumuluj chakrę Sakura.
Biegłam za tą postacią, ale miałam wrażenie, że nie zwraca na mnie uwagi, jakby sama kogoś goniła. Gdy przyśpieszałam i ją prawie złapałam, nagle zeskoczyła w dół. Miałam wrażenie, że jesteśmy już za Konohą, nawet nie wiem kiedy się tam znaleźliśmy. Zeskoczyłam z drzewa, rozejrzałam się dookoła, próbowałam coś usłyszeć, ale miałam wrażenie, że zgubiłam tego kogoś. Obtarłam pot z czoła, Słońce już zaczynało schodzić, musi być przed 16. Czyżbym tak długo go goniła? Klęłam w myślach, jestem zbyt rozkojarzona. Już nie pamiętam, jak jest być skoncentrowanym ponad swoje możliwości. Straciłam instynkt, nie tego się nie traci. Nagle do moich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk, szybko skumulowałam większą ilość chakry w nodze i się odbiłam od ziemi. Z gałęzi na gałąź, szybciej i szybciej. Znów ten krzyk, ale słabszy jakby osoby konającej. Chwila… Zeskoczyłam z drzewa widok, który zastałam mroził krew w żyłach, a w oczach pojawiły się łzy. Znam ten głos.
-Boruto…
kiedy coś nowego ! :O bo bosko piszesz ! <3
OdpowiedzUsuńJuż jest nowy rozdział! Dziękuję za te miłe słowa :)
Usuń